UmiĹscy
witam...zastanawiam sie czy jest szczęście tzn czy bede kiedyś szczęśliwy, w mojej rodzinie przez wszystkie lata jest alkochol (który pije ojciec) i kłutnie wywoływane właśnie przez tate lub z powodu braku pieniedzy...(jestem biedny troche:/)juz nie moge wytrzymać tego ze karzdy kolega ma normalną rodzine a ja jak wracam do domu to sie boje...i nie chce...prosze o pomoc...dziśaj była u nas sąsiadka mówiąc ze zadzwoni na policje bo sie znowu pokucili:(((((((((((((((((((((((
Sergiuszu, mam krewnego, który wychowywał się w rodzinie w której ojciec był alkocholikiem. Ten chłopak codziennie przyrzekał sobie że założy sobie normalną rodzinę. I tak się stało. Spełnił swoje marzenia. Dziś mają nawet już dziecko. Ten uraz do alkocholu sprawił że wyznaczył sobie dobre i szlachetne cele w życiu i się ich trzymał. Widać że można być później szczęśliwym mimo wychowywania w patologicznej rodzinie.
Pozdrawiam. Andrzej
Znam też świadectwa osób, któe nie wyniosły z domu skażenia alkoholizmem ,chociaż z rodziny z problemem alkoholowym pochodziły Moze byc ok Z pomocą Boga i przy użyciu naszego rozumu Powodzenia
juz nie moge wytrzymać tego ze karzdy kolega ma normalną rodzine a ja jak wracam do domu to sie boje
Wydaje mi się, że twoi koledzy mają rodziny nie dotknięte problemem alkoholizmu, natomiast wcale nie oznacza to, że jest z tymi rodzinami wszystko w porządku.
Czy będziesz szczęśliwy - to zależy czego będziesz w życiu szukał. Na pewno nie możesz założyć, że jak założysz rodzinę, w której nie będzie problemy z alkoholem to będziesz szczęśliwy.
Jeżeli jesteś osobą wierzącą, to najważniejsze dla ciebie powinno być rozeznwanie Woli Bożej w swoim życiu, czyli nieustanne pytanie się Go, o jego plan wobec Ciebie. Oczywiście poprzez modlitwę, wtedy powinieneś dostrzegać wiele dobra, które również się wokół Ciebie dzieje, ale go nie widzisz, ponieważ sparaliżowany jesteś strachem o sytuację w domu.
Rodzice, to tylko rodzice. Kiedyś opuścisz swój rodzinny dom i zaczniesz żyć sam i ważne jest, żebyś umiał właśnie w samodzielnym życiu czuć Boga przy sobie.
Sergiuszu
No wspolczuje ci twojej sytuacji i pomodle sie za ciebie.Szczesciem dostepnym dla kazdego czlowieka i to za darmo jest Pan Jezus.Modl sie czesto do Pana.On pomoze ci stac sie szczesliwym juz na tym ziemskim wygnaniu.
witam...zastanawiam sie czy jest szczęście tzn czy bede kiedyś szczęśliwy, w mojej rodzinie przez wszystkie lata jest alkochol (który pije ojciec) i kłutnie
Znam to doskonale z autopsji. Niemal każdego dnia spotykam się z tym, o czym Pan pisze. I to co mogę w tym miejscu powiedzieć:
to nie jest normalny stan rzeczy. Pan doskonale zdaje sobie z tego sprawę. Zatem należy powziąć mocne postanowienie kształtowania wpierw pokoju w swym sercu. Nie powiem Panu jak konkretnie, bo każdy musi znaleźć swoją osobistą i nie powtarzalną raczej dla innych drogę. W moim przypadku okazał się zbawienny Różaniec, kochająca i odpowiedzialna Mama, oraz bliscy sercu bracia. Tu Pan Bóg posłużył się najmocniej tymi osobami, że dziś jestem kim jestem i robię to co robię.
W Pana przypadku normalność jest doświadczeniem obserwowanym na zewnątrz: pośród kolegów i znajomych. Zatem z trudem może Pan do owej normalności zdążać. Co innego jej doświadczać na własnej skórze, czym innym jest ją oglądać, czy o niej słuchać. Radziłbym również poszukać sobie jakiegoś dobrego psychologa - nie czarodzieja, a także jakiegoś przewodnika duchowego/spowiednika. Jeśli ma Pan możliwość, to warto "zainwestować" w jezuitów. Oni z duchowością Ignacjańską potrafią na tym polu cuda zdziałać w życiu zranionego człowieka.
I na koniec wskazówka praktyczna: szukać każdego dnia choćby mikroskopijnego, ale jednak obecnego - dobra.
Miej nadzieję i trzymaj się niej.
A to, czy jesteś szczęśliwy, to przede wszytskim Twoje odczuwanie własnej sytuacji.
I polecam DDA - (Dorosłe Dzieci Alkoholików) - www.dda.pl
Trzymaj się dzielnie!
Ja ze swej strony dodam tylko, ze musisz miec silna wole i pielegnowac w sobie to co masz najlepsze, nie mysl o sobie jako o kims gorszym tylko dlatego, ze pochodzisz z takiej a nie innej rodziny, czy tylko dlatego, ze masz mniej dobr materialnych.
Na pewno jestes wystawiony na bardzo trudna probe w tak mlodym wieku, ale jak ja przejdziesz to bedziesz mogl nie jedno w zyciu osiagnac.
Bede miala Cie w swojej modlitwie. Good luck!
DDA- nie wszystkim odpowiada ta forma pomocy.
poza tym jesli w rodzinie jest inny problem, nie koniecznie alkoholowy, dzieci tez moga miec problem z odnalezieniem sie w doroslym zyciu.
taka gleboka prawde o Dorołych Dzieciach ilustruje piosenka zespoły Turbo - "Dorosłe dzieci". niestety rodziny dysfunkcjonalne nie przygotowuja dzieci do doroslego zycia, o ile wogole ucza zyc. ucza zycia w zaklamaniu, deformowaniu prawdy, tak by ukryc prawdziwy problem rodziny. ale o tym byla tez mowa w temacie o DDA/DDD.
Szkoda że dopiero teraz zaglądnełam na ten temat, i szkoda że ten człowiek juz nie napisał dalej, ale może zagląda jeszcze na to forum.:) tak alkohol jest okropnym "narzędziem" przy pomocy której szatan rozwala rodziny. niszczy je nie tylko zewnętrznie ale także niszczy członków od wewnątrz. Owszem człowiek, który ma w rodzinie problemy alkoholowe nie wie co tak na prawde oznacza szczęśliwa rodzina, on nawet nie wie co oznacza normalana rodzina, bo nigdy nie zaznał tej normalnośći. DDA owszem jest jakimś wyjściem. Aczkolwiek jest to taka jakby nauka życia ze sobą, nauczenie się że to co się dzieje to nie moja wina ( Dzieci alkoholików często mają takie poczucie winy), uświadomienie sobie swoich uczuć ( DDA nie rozróżniają uczuć, które w sobie mają), nauczenie sie wypowiadania głośno swoich uczuć, jest to związane z tym co wpajano im w dzieciństwi "zakaz mówienia, nakaz milczenia". Ale tak na prawdę żeby zaznać spokoju, szczęścia to trzeba zmienić swoje serce, i przede wszystkim wybaczyć, a to jest chyba najtrudniejsze w tej całej sytuacji. To jest ciężkie ale z pmocą Boga jest możliwe.
U szkoda ze zauważyłam ten temat eraz ale
Uważam ze szczesie ma kazdy i ma go cały czas tylko porostu musi je odkryc w głebi duszy;)
Bo to jest bardzo ważne;)Ja osobiście jestem załamana ale ukrywam to zawsze sie.sze sie zzycia i jestem szczesliwa uśmiech z mojej twarzy nigdy nie znika;) Naet wtedy gdy mam studnie;) wiedza o tym moi dobrzy przyjaciele;)
Ale szczescie twkwi w kazdym z nas;)
Nie wiem, gdzie to wsadzić, ale skoro jest mowa o szczęściu to zdecydowałam tutaj. Otóż co zrobić, aby wydobyć się z samotności? Zaczyna mnie już męczyć i boję się, że to się nigdy nie zmieni. Boję się samotności. Przeraża mnie i w ogóle wątpię, czy będę kiedykolwiek mogła powiedzieć, że jestem szczęśliwa. A to pewnie moja wina, że jestem sama.
Aby być szczęśliwym potrzeba przejść szkołę cierpienia,
Aby być szczęśliwym potrzeba przejść szkołę cierpienia,
No, to ostatnie mam już za sobą. Dzięki.
Aby być szczęśliwym potrzeba przejść szkołę cierpienia,
Uuch! jak czytam takie teksty, to musze policzyc do dwudziestu, by nie napisac czegos złosliwego.
A teraz co to jest - według mnie - szczęscie?
Wyjdę od znanej psychologom definicji szczęścia, nadając jej bardziej religijny charakter
"Szczęcie jest to dobrostan psychiczny wynikający z realizacji swojego powołania."
A więc pierwsza i podstawową sprawą, dla kazdego kto tę definicje przyjmnie będzie rozpoznanie tego, do czego Pan go powołał.
Kyllyan, cieszę się, że policzyłeś do 20. A teraz spróbuj zrozumieć to co napisałam wychodząc od swojej definicji.
Nie wiem, gdzie to wsadzić. Tak sobie myślę...smutno mi, że czasem tak bardzo chciałabym być dobra (naprawdę) i jak zwykle jest wszystko na odwrót. Dlaczego człowiek musi psuć wszystko, co się da w swoim życiu, tak, że już przestaje mieć szacunek do samego siebie
Nieraz słyszę, jak ludzie mówią o moich rodzicach: jacy to dobrzy ludzie. I wtedy tak bardzo chciałabym być tak dobra jak oni. Chciałabym kiedyś wiedzieć, że o mnie można powiedzieć, że jestem dobrym człowiekiem.
Aga napisała:
A jak wyleczyć się z egocentryzmu i perfekcjonizmu?
Zamiast skupiać się na sobie zdajmy się na Chrystusa. Niech On kieruje naszym życiem i planami w Swej niepojętej miłości.
A co do perfekcjonizmu. Jeśli coś idzie nie tak jakbyśmy chcieli to nie zrażajmy się tym. Ważny jest sam fakt, że coś robimy a nie to, że czasem nie wyjdzie. Nie bądźmy pedantyczni ani zbyt surowi względem siebie. Niech pośpiech nie bierze góry nad nami.
Tylko, że ja nie umiem no . Nie umiem przestać siebie nienawidzić. I nawet nie wiem, czy chcę, bo wtedy musiałabym przestać znęcać się nad sobą, nieustannie karać.
Czasami przestaję już wierzyć w sens i prawdziwość świadectwa, które tutaj zostawiłam. I zaczynam się już gupić, a życie nadal jest nie do zniesienia.
A czemu siebie nienawidzisz ? Czy może ktoś Cię zranił lub odrzucil ?
Jednak nie można tak wciąż trwać w nienawiści względem siebie i za drobiazgi wymierzać sobie "karę". To wygląda na nieuzasadnione poczucie winy, częste u osób zranionych przez innych lub żyjących w tzw. trudnych rodzinach. Jedyne co mogę doradzić to to, byś nie zadręczała się bez powodu. Jeśli nie uczyniłaś zła to nie warto się obwiniać.
Ja już kompletnie nie wiem, jakie są tego przyczyny
Aby być szczęśliwym potrzeba przejść szkołę cierpienia,
No cóż kazdy chba przeszedł szkołę cierpienia.
A czemu siebie nienawidzisz ? Czy może ktoś Cię zranił lub odrzucil ?
Jednak nie można tak wciąż trwać w nienawiści względem siebie i za drobiazgi wymierzać sobie "karę". To wygląda na nieuzasadnione poczucie winy, częste u osób zranionych przez innych lub żyjących w tzw. trudnych rodzinach. Jedyne co mogę doradzić to to, byś nie zadręczała się bez powodu. Jeśli nie uczyniłaś zła to nie warto się obwiniać.
Ja nie pochodzę z "trudnej rodziny", właściwie całkiem normalnej, tylko rodzice chyba zbyt wiele ode mnie wymagali i miałam poczucie, że muszę wywalizować z moją starszą siostrą. Całe życie musiałam i muszę spełniać ich oczekiwania i do tej pory boję się, że decyzje, które podejmę, będą niezgodne z ich oczekiwaniami. U nas w domu trzeba było być grzecznym dzieckiem, nie przynoszącym wstydu rodzicom, którzy są znani w całym mieście. W dodatku tłumienie entuzjazmu, naturalności.
Jeśli chodzi o odrzucenie to odkąd pamiętam, zawsze było ono w moim życiu. Mój brat znęcał się nade mną fizycznie i psychicznie - nie wiem czy jedynym, czy jednym z kilku powodów było moje zaangażowanie religijne. W szkole, już od podstawówki byłam nieakceptowana. Nie chcę tutaj pisać wszystkiego, ale tu także powodem był światopogląd i jakaś dziwna opinia przeszła do liceum. A tam to był horror po prostu. Niby nikt się ze mnie nie śmiał, ale nikt też do mnie nie odzywał. Wiedziałam, że w tej klasie nikt mnie nie lubi i nie akceptuje, może nawet dano mi odczuć, że jestem gorsza. No nie wiem, może to też kwestia mojego charakteru, bo jestem bardzo zamknięta w sobie, a przez to dziwna.
Później było jedno traumatyczne przeżycie, które znacznie wpłynęło na poczucie wartości.
No i właśnie to najgorsze, że moja mama zawsze wszystko robi najlepiej, nigdy nie pozwalała mi się wykazać, że coś potrafię, bo i tak przecież nic nie umiem, ona wszystko zrobi lepiej. Zawsze wszystko po mnie poprawia, a mnie wtedy szlag trafia i pomagać więcej już nie chcę. Później z tego się biorą konflikty i tak w kółko. Czasem nawet słyszałam, że do niczego się nie nadaję i różne takie rzeczy. Jak rok temu popełniłam pewien dosyć poważny błąd to mama mi powiedziała, że wstyd jej przynoszę.
Odpowiedzieć mogę na to w następujący sposób. Po prostu nie załamuj rąk, jeśli coś się nie powiedzie. Nie wymagajmy od siebie doskonałości, ale róbmy to na co nas stać. Jeśli naszych racji nikt nie uznaje to mimo emocji, jakie w nas wzbierają próbujmy się przemóc i z pokorą przyjąć niezrozumienie. Możemy znaleźć wsparcie w słowach z Biblii. Biblia nie mówi, że będzie sielankowo, lecz że będą podziały. Ale Biblia mówi też, że dla Chrystusa wszyscy jesteśmy ważni. Chrystus zawsze nas docenia i nasze wysiłki.
Aga napisała :
Całe życie musiałam i muszę spełniać ich oczekiwania i do tej pory boję się, że decyzje, które podejmę, będą niezgodne z ich oczekiwaniami.
Nie ma innego wyjścia jak tylko zdobyć się na odwagę stawienia czoła rzeczywistości i problemom w duchu pokory i wiary. Na Chrystusa zawsze możemy liczyć. Przytoczę postać Św.Ojca Pio. Św.Ojciec Pio też doświadczał niezrozumienia ze strony zakonników, raz nawet Ojcu Pio zabroniono odprawić Mszę Świętą. Niezrozumienia to swego rodzaju tygiel, przez który wszyscy przechodzimy i sam też wyjątku tu nie stanowię. W podstawówce prawie zawsze mi dokuczano, w liceum przyszła silna nieśmiałość i z jej powodu krępowałem się wychodząc z domu. Od czasu studiów problemy te nie dokuczają, ale pojawił się inny problem. Dlatego "w każdym położeniu bierzmy wiarę jako tarczę" jak powiedział Św.Paweł.
I tego nie piszę z powietrza. Po prostu sam zauważyłem jak wielką ulgę przynosi zaufanie Panu w sytuacjach trudnych i niepewnych. Nie bądźmy zbyt surowi dla siebie. Kryterium oceny jest zawsze Dekalog oraz Przykazania miłości. Jeśli realizujesz to, co jest miłe Bogu to nie ustawaj w tym, a jak będziesz za to nie rozumiana to broń tego z wiarą i módl się o dary Ducha Świętego dla siebie i swoich najbliższych.
Pozdrawiam. Pax. <><
(...)Jeśli naszych racji nikt nie uznaje to mimo emocji, jakie w nas wzbierają próbujmy się przemóc i z pokorą przyjąć niezrozumienie.
No właśnie...
No cóż kazdy chba przeszedł szkołę cierpienia. Czy na pewno? Samo przejście przez cierpienie nie oznacza, że się przeszło szkołę cierpienia. Bo cierpienie ma nas czegoś nauczyć, ma nas nauczyć właśnie bycia szczęśliwym.
Sorki, ale jak słyszę takie banialuki jak to na przykład o cierpieniu to normalnie myślę sobie, że autor tekstu w ogóle nie wie, o czym mówi. Niektórzy twierdzą, że cierpienie uszlachetnia, ma czegoś nauczyć, i - o zgrozo! - jest darem! Wg mnie to bzdura kompletna! Jeżeli cierpienie ma być powodem tego, że ktoś zaczyna przeklinać swoje życie, Pana Boga i nie chce tego Boga znać - tak jak było w moim przypadku - to wybaczcie...
Aga, gdybym ja tak myślała.... to ze 100% pewnością powtórzyłabym próbę samobójczą ze skutkiem śmiertelnym.
Tak! Cierpienie uszlachetnia. Tak! Cierpienie uczy. Tak! Cierpienie jest darem. Cierpienie nie powinno być powodem, by przeklinać swoje życie, Pana Boga i odwracać się od Niego. To, że tak było w twoim przypadku nie oznacza, że to było wolą Boga... ty z tym cierpieniem możesz zrobić to co chcesz. Możesz z niego wynieść ogrom dobra lub wręcz przeciwnie. Wszystko zależy od ciebie. Nie moralizuję i nie wypisuje tekstów wziętych z kosmosu. Sama doświadczyłam cierpienia, które doprowadziło mnie do próby samobójczej... A teraz dziękuję Bogu za to cierpienie. Nie dlatego, że mogłabym przez nie teraz nie żyć, ale pomimo tego. Mogę powiedzieć, że jestem szczęśliwa... Bo ja swoje cierpienie wykorzystałam właśnie do tego, by teraz być szczęśliwą. Szkoda, że zrobiłam to tak późno, ale zawsze lepiej późno niż wcale.
Mam inne zdanie na ten temat, ale nie będę się kłócić.
Mam inne zdanie na ten temat Myślę, że dlatego nie jesteś szczęśliwa, dlatego nienawidzisz siebie i swojego życia... myślę, że twoje zdanie bardzo negatywne odnośnie cierpienia stwarza największy problem.
Biedna rozpaczy
uczciwy potworze
strasznie ci tu dokuczają
moraliści podstawiają nogę
asceci kopią
święci uciekają jak od jasnej cholery
lekarze przepisują proszki żebyś sobie poszła
nazywają cię grzechem
a przecież bez ciebie
byłbym stale uśmiechnięty jak prosię w deszcz
wpadałbym w cielęcy zachwyt
nieludzki
okropny jak sztuka bez człowieka
niedorosły przed śmiercią
sam obok siebie
Jan Twardowski
To się bowiem podoba [Bogu], jeżeli ktoś ze względu na sumienie [uległe] Bogu znosi smutki i cierpi niesprawiedliwie. Co bowiem za chwała, jeżeli przetrzymacie chłostę jako grzesznicy? - Ale to się Bogu podoba, jeżeli dobrze czynicie, a przetrzymacie cierpienia. Do tego bowiem jesteście powołani. Chrystus przecież również cierpiał za was i zostawił wam wzór, abyście szli za Nim Jego śladami. On grzechu nie popełnił, a w Jego ustach nie było podstępu. On, gdy Mu złorzeczono, nie złorzeczył, gdy cierpiał, nie groził, ale oddawał się Temu, który sądzi sprawiedliwie. On sam, w swoim ciele poniósł nasze grzechy na drzewo, abyśmy przestali być uczestnikami grzechów, a żyli dla sprawiedliwości - Krwią Jego ran zostaliście uzdrowieni.
Myślę, że dlatego nie jesteś szczęśliwa, dlatego nienawidzisz siebie i swojego życia... myślę, że twoje zdanie bardzo negatywne odnośnie cierpienia stwarza największy problem.
Nie sądzę, żeby to był największy problem.
Nie sądzę, żeby to był największy problem. A więc to jest źródło problemów... dla mnie to na jedno wychodzi...
Bynajmniej, główny problem jest inny, ale tylko ja o tym wiem. Dobrze a to jest źródło tego głównego problemu...
Ech, pogubiłam się już w całej tej dyskusji.
To się bowiem podoba [Bogu], jeżeli ktoś ze względu na sumienie [uległe] Bogu znosi smutki i cierpi niesprawiedliwie. Co bowiem za chwała, jeżeli przetrzymacie chłostę jako grzesznicy? - Ale to się Bogu podoba, jeżeli dobrze czynicie, a przetrzymacie cierpienia. Do tego bowiem jesteście powołani. Chrystus przecież również cierpiał za was i zostawił wam wzór, abyście szli za Nim Jego śladami. On grzechu nie popełnił, a w Jego ustach nie było podstępu. On, gdy Mu złorzeczono, nie złorzeczył, gdy cierpiał, nie groził, ale oddawał się Temu, który sądzi sprawiedliwie. On sam, w swoim ciele poniósł nasze grzechy na drzewo, abyśmy przestali być uczestnikami grzechów, a żyli dla sprawiedliwości - Krwią Jego ran zostaliście uzdrowieni.
Skąd to cytat?
1 P 2,19-24 przepraszam, że nie podałam.
Wysłany: Pon 07 Kwi, 2008 15:15
Aby być szczęśliwym potrzeba przejść szkołę cierpienia,
należy mi wyciągnąć wniosek, ze jestem nieszczęśliwa, bo nigdy nie przeszłam szkoły cierpienia , a dotychczas tkwiłam w przekonaniu, ze nie mam powodów do smutku i cieszylam się życiem niemal codziennie... chyba pora popasc w depresję hehe
chyba pora popasc w depresję Bez przesady, po co się jeszcze bardziej dołować...
1 P 2,19-24 przepraszam, że nie podałam.
Nie szkodzi, dzięki:)