ďťż
Strona początkowa UmińscyNiech mnie ktoś przytuli z cyklu duchowość kobiety i męzczyz25 MARCA - DUCHOWA ADOPCJA DZIECKA POCZĘTEGOEkipa Domu Formacji Duchowej- Jezuici w KaliszuŚw. Jan od Krzyża i jego "PIEŚŃ DUCHOWA"Duchowy.pl uruchamia internetową wyszukiwarke rekolekcjiRekolekcje z modlitwą o uzdrowienie fizyczne i duchoweDuchowa Szkoła Przetrwania (Camp Młodych)Rozeznawanie i walka duchowa - linkiDzieło Duchowej Adopcji KapłanówCentrum Terapii Uzależnień Duchowych
 

Umińscy

Wpadl mi w rece ostatnio ponizszy tekst:

O przyjazni
Twoj przyjaciel jest odzwierciedleniem twoich potrzeb. Jest polem, ktore obsiewasz z miloscia i z ktorego zbierasz zniwo z dziekczynieniem. Jest twym schronieniem i ogniem, ktory cie ogrzewa. Jako ze przychodzisz do niego glodny i szukasz go zlakniony spokoju. Gdy przyjaciel twoj mowi co mysli nie obawiaj sie powiedziec "nie", nie wstrzymuj sie tez ze slowem "tak". A gdy milczy, twoje serce niech nie ustaje w nasluchiwaniu jego serca. Gdyz w przyjazni wszystkie mysli, pragnienia i oczekiwania wszystkie bez slow sie rodza i dzielone sa z radoscia najszczersza. Gdy rozstajesz sie ze swym przyjacielem nie cierp. Jako ze to, co kochasz w nim najbardziej podczas jego nieobecnosci wyrazniejsza sie staje, tak jak gora alpiniscie wyrazniej sie jawi z rowniny. I niech celem twym w przyjazni nie bedzie skrywanie glebin swej duszy. Gdyz milosc, ktora dazy do czegos innego anizeli odkrycie swej wlasnej tajemnicy, nie miloscia jest, jeno zarzucona siecia i nic cennego w nia nie zlapiesz.
I badz dla swego przyjaciela najlepszym jakim mozesz. Jesli poznac musi twoje upadki, niechaj i wzloty twe pozna.
Bo coz bylby to za przyjaciel, gdybys go szukal dla zabicia czasu jedynie. Szukaj go dla wspolnego czasu przezycia. Bo nie twa pustke, lecz potrzeby twoje ma on wypelnic. I w slodyczy przyjazni niechaj i smiech wasz bedzie i przyjemnosci dzielenie. Jako ze w rosie malych rzeczy serce swoj poranek znajduje i pokrzepione odzywa." (Khalil Gibran - o autorze: http://www.palys.interq.pl/Dominicanes/Andrzej.htm )

Jak sadzicie? Dlaczego ludzie wypelniaja swoja wewnetrzna pustke (czasem nawet znajomosciami i przyjazniami) zamiast zajac sie swoim zycium wewnetrznym?
Przeciez nie mozna dawac komus czegos, czego sie nie ma.
Z pustego w prozne?

Czekam na Wasze mysli.



Wpadl mi w rece ostatnio ponizszy tekst:
No nie powiem, tekst robi wrażenie

Jak go czytałem wiedziałem, że jest to tekst o moim największym przyjacielu, którym jest Jezus.

Natomiast mi nasuwa się II rozdział z świetnej książki :
"Trzy Okresy Życia wewnętrzego" - str 36.


"...Jeżeli człowiek jest z gruntu egoistą, jego obcowanie wewnętrzne z samym sobą czerpie natchnienie ze zmysłowości lub z pychy; myśli o przedmiocie swojej żądzy, swojej zazdrości, a ponieważ znajduje w sobie smutek, stara się uciec przed samym sobą,uzewnętrznić się, rozerwać, aby zapomnieć o pustce i nicości sego życia.

W tym obcowaniu wewnętrznym egiosty z samym sobą jest pewne, bardzo słabe poznanie siebie i równie niska miłość siebie.

Zna on przede wszystkim część zmysłową swojej duszy, która jest wspólna człowiekowi i zwierzęciu, ma więc radości zmysłowe i smutki zwysłowe, zależne od pogody lub niepogody, od dobrych zarobków czy strat; ma pragnienia i obrzydzenia tego samego rodzaju, a gdy go spotykają przeciwności, poddaje się zniecierpliwieniu i gniewowi płynącemu z nieuporządkowanej miłości własnej.

Ale egoista zna słabo część duchową swojej duszy, która jest wspólna człowiekowi i aniołowi..."

Trzeba by było wklepać kolejne zdania z tej książki żeby to rozwinąć ale chyba nie o to w tej dyskusji chodzi.

I jeszcze taka refleksja. Dziwią mnie ludzi którzy twierdzą czasmi że się nudzą. Wydaje mi się że właśnie wtedy daje o sobie znać ich wewnętrzna pustka. Zamiast się nad tym zastanowić, przemyśleć to i rozważyć włączają głośno muzyke lub oglądają jakiś program rozrywkowy. Zabijają swoje własne sumienie.

"...Jeżeli człowiek jest z gruntu egoistą, jego obcowanie wewnętrzne z samym sobą czerpie natchnienie ze zmysłowości lub z pychy; myśli o przedmiocie swojej żądzy, swojej zazdrości, a ponieważ znajduje w sobie smutek, stara się uciec przed samym sobą,uzewnętrznić się, rozerwać, aby zapomnieć o pustce i nicości sego życia.

W tym obcowaniu wewnętrznym egiosty z samym sobą jest pewne, bardzo słabe poznanie siebie i równie niska miłość siebie.


jeśliby natomiast traktować tekst 'o przyjaźni' jako rodzaj wypowiedzi o Jezusie, t myślę, że ten akurat akapit traktować jako kontrast do wczesniejszejego cytatu z Gibrana;
Tym przyjacielem, do którego się odnosimy, tym zapełnieniem pustki w życiu- czytaj: sercu człowieka jest Chrystus;



Zastanawiam sie ostatnio nad faktem, iz trzeba oproznic swe serce z wszystkiego co zle, co swiatowe, by mogl zamieszkac tam Chrystus.
Pustka domaga sie wiec wypelnienia. Czlowiek, ktory tej relacji z Bogiem nie rozumie - zapelni ja czymkolwiek. Gorzej jesli zrobi to kosztem drugiego czlowieka. Staje sie wtedy swoistym pasozytem... Nie zyje swoim zyciem...

Idealna jest postawa sw. Pawla: "zyje juz nie ja, lecz zyje we mnie Chrystus"... "dla mnie zyc - to Chrystus, a umrzec to zysk..."
Mysle, ze mozna to nazwac interioryzacja Chrystusa. Przyjeciem Go do swego wnetrza i pozowlenie na przebostwienie siebie... Dobrowolnie. Z milosci.

Sw. Teresa Wielka napisala: "umieram, bo nie umieram" - pragnie zjednoczyc sie z Jezusem-Oblubiencem. Ale dokonuje sie to kosztem smierci wlasnego "ego" oraz wlasnego "ja". Czlowiek "znika" by mogl pojawic sie Chrystus....

Co Wy na to?
Dla mnie oczywiste jest że aby się uświęcać trzeba coraz bardziej upodabniać się do Boga. Sam Chrystus mówił aby Go naśladować. Uświęcanie się jest powolnym wyzbywaniem się egoizmu a myśleniem tak jak Bóg. Jest to takie powolne umieranie mojego sposobu patrzenia na życie i świat a rodzenie się Bożego.


Czlowiek "znika" by mogl pojawic sie Chrystus....

To przyobleczenie się w Chrystusa nie likwiduje naszej indywidualności, osobowości i tożsamości. Człowiek idealnie święty nie staje się "jakgdyby" Chrystusem lecz wciąż pozostaje sobą. Zmienia się jego wola. Staje się dzieckiem doskonale wypełniającym Wole Swego Ojca. Bóg szanuje naszą odrębność i niepowtarzalność.
Kiedy sie czyta dziela sw. Jana od Krzyza i sw. Teresy z Avila odnosi sie wrazenie, ze chodzi jednak o glebsze zjednoczenie z Bogiem.
Sa trzy stopnie drogi do Boga:
1. Oswiecenie
2. Oczyszczenie
3. Zjednoczenie.

Mysle, ze Andrzej mowi wyraznie o 2 stopniu. Oczyszczenie - moze polegac na tym, ze czlowiek rezygnuje ze swego "widzimisie" i woli, na rzecz Boga.
Jak myslisz jak daleko mozna zajsc w zjednoczaniu sie z Bogiem?

Przypomina mi sie tutaj piekne podobienstwo poddane przez sw. Jana od Krzyza:
- Czlowiek owladniety Boza miloscia staje sie podobny do rozpalonego kawalka drewna. Rozzarzony do bialosci. Juz nie jest jak drewno ale jeszcze nie jest caly ogniem. Goreje. Kazdu powiew Bozego Ducha sprawia, ze staje sie jeszcze goretszy.
Z czasem caly staje sie ogniem... To co bylo jak drewno - stalo sie popiolem, nicoscia...
/to taka moja parafraza, ale mysl sw. Jana od + jest bardzo istotna/.
Ten kto oddaje sie Bogu - "znika". Nie staje sie bytowo Bogiem, ale jego "ja" juz nie jest ludzkie. Jest Boskie.

Przepraszam jesli zaciemnilem...

[ Dodano: Pią 02 Wrz, 2005 19:54 ]

Przypomina mi sie tutaj piekne podobienstwo poddane przez sw. Jana od Krzyza:
- Czlowiek owladniety Boza miloscia staje sie podobny do rozpalonego kawalka drewna. Rozzarzony do bialosci. Juz nie jest jak drewno ale jeszcze nie jest caly ogniem. Goreje. Kazdu powiew Bozego Ducha sprawia, ze staje sie jeszcze goretszy.
Z czasem caly staje sie ogniem... To co bylo jak drewno - stalo sie popiolem, nicoscia...
/to taka moja parafraza, ale mysl sw. Jana od + jest bardzo istotna/.
Ten kto oddaje sie Bogu - "znika". Nie staje sie bytowo Bogiem, ale jego "ja" juz nie jest ludzkie. Jest Boskie.

Przepraszam jesli zaciemnilem...


Może nic nie wniosę do dyskusji ale tylko sobie stwierdzę, że nic nie zostało zaciemnione. Tutaj mowa o szczególnie greckiej myśli przebóstwienia czyli wejścia w Boga. Trójjedyny Bóg otwiera dla nas swoje wnetrze aby nas do niego zaprosić /fajnie to oddaje ikona Rublowa/. Jednak najpierw człowiek musi się do Niego Chrystusa upodobnić. A nasza stara natura jest do tego kompletnie nie zdolna...

Jak sadzicie? Dlaczego ludzie wypelniaja swoja wewnetrzna pustke (czasem nawet znajomosciami i przyjazniami) zamiast zajac sie swoim zycium wewnetrznym?
Przeciez nie mozna dawac komus czegos, czego sie nie ma.
Z pustego w prozne?

Czekam na Wasze mysli.
Niektórzy ludzie żyją w związkach małżeńskich i zajmowanie się swoim życiem wewnętrznym mogą traktować jako pewnego rodzaju separację, o ile druga połowa nie podziela wzlotów pierwszej. Byłaby to jakaś niewierność?
Idac za ta mysla mozna by sadzic, ze sw. Jan w swoim liscie namawia do niewiernosci (por. 1 J 4, 7-21 oraz 1 J 5, 1-3)
Milosc do Boga to calkiem inny wymiar osoby - dlatego nie mozna zabronic nikomu w malzenstwie poboznosci.
Problem powstaje kiedy jedna strona "ucieka" z domu do Kosciola lub ucieka od problemow.
Bog nie rozwiaze naszych problemow za nas. Moze nam jedynie pomoc je rozwiazac. Wtedy taka postawa nie jest "niewiernoscia" ale niedojrzaloscia.
Jak za pierwszym razem usłyszałem, że dla mnie najważniejszy powinien być Bóg, dopiero potem, żona, dzieci, rodzina i cała reszta (taka dokładnie kolejność), to dla mnie to zabrzmiało niemalże jak herezja, ale teraz jak już trochę czasu minęło od tamtej pory i w ten sposób staramy się z żoną żyć, to faktycznie wszystko jest jakoś poukładane, czyli faktycznie Bóg objawia się nam w codziennym życiu, że nie potrzebujemy uciekać od czegokolwiek (albo tak przynajmniej to momentami wygląda).

Idac za ta mysla mozna by sadzic, ze sw. Jan w swoim liscie namawia do niewiernosci (por. 1 J 4, 7-21 oraz 1 J 5, 1-3)
Milosc do Boga to calkiem inny wymiar osoby - dlatego nie mozna zabronic nikomu w malzenstwie poboznosci.
Problem powstaje kiedy jedna strona "ucieka" z domu do Kosciola lub ucieka od problemow.
Bog nie rozwiaze naszych problemow za nas. Moze nam jedynie pomoc je rozwiazac. Wtedy taka postawa nie jest "niewiernoscia" ale niedojrzaloscia.
To się łatwo mówi, jednak …
podam przykład:
Rano:
- jeden – po porannej toalecie, ubrany i na kolanach modli się.
- drugi w tym samym pokoju - nie wiadomo czy śpi, czy jest spokojny, czy rozdrażniony nadmierną „świętością” pierwszego – zmęczony i niekomunikatywny.

Rozmowa pierwszego z Bogiem siłą rzeczy jakoś odnosi się do drugiego, z którym nie ma kontaktu, i jest chyba jakąś skargą, a drugi gdy z Bogiem rozmawia, też się chyba skarży.
Znam takie małżeństwa, które pomimo dobrej woli obu stron – od początku do dziś – nie potrafią nawiązać ze sobą kontaktu, a żyją obok siebie jakby za ścianą niedomówień i cierpienia. Znam takie małżeństwa, i wiem że w niektórych przynajmniej jedna strona ogromnie cierpi. Inne pomimo widocznego dla mnie braku kontaktu między nimi sprawiają wrażenie jakby tego w ogóle nie dostrzegały i każdy „spokojnie” i z zaangażowaniem zajmuje się swoim życiem. Np. sam jeździ na pielgrzymki, o których się w domu nie rozmawia, poza czysto technicznymi i towarzyskimi ich aspektami.
meta, to o czym piszesz jest niestety bardzo częste. Po prostu dla większości ludzi wiara oznacza koniecznośc pojścia w niedzielę do kościoła. Jak jedna ze stron chce coś więcej, czyli np. pójść na pielgrzymkę, to się słyszy: jak chcesz to idz, to twoja sprawa. No i skoro nie chce się mieć awantury w domu, to całuje się takiego męża/żonę w czółko i idzie się samemu.


Jak sadzicie? Dlaczego ludzie wypelniaja swoja wewnetrzna pustke (czasem nawet znajomosciami i przyjazniami) zamiast zajac sie swoim zycium wewnetrznym?
Przeciez nie mozna dawac komus czegos, czego sie nie ma.
Z pustego w prozne?Czekam na Wasze mysli.
Myślę, że często występują sytuacje, w których Kościół nie odpowiada na konkretne potrzeby ludzi zarówno młodych jak i starszych.
Młodzi nierzadko mają niechęć – większą lub mniejszą; słuszną lub nie – do swoich rodziców. Taka niechęć to problem z czwartym przykazaniem. Bywa, że niechęć jest uzasadniona, a młody człowiek nie doświadcza w konfesjonale miłosierdzia, a tylko krytykę. Jego poczucie krzywdy narasta, i wcale nie odczuwa on Bożego pokoju po spowiedzi, a raczej żal do Kościoła, o ile nie gniew, bo jego sprawa nie została rozwiązania, a więc w ogóle chodzenie do spowiedzi nie ma sensu, a więc życie życiem Kościoła też nie ma sensu.
Dorośli również doświadczają braku miłosierdzia, np. ktoś wypowiada formułkę wstępną i zostaje potraktowany kpiącą uwagą, że taki stary, a spowiada się jak dziecko, starsi ludzie nieraz skarżą się, że ksiądz nie ma ochoty zajmować się nimi, że czują się jakby już byli spisani przez niego na straty z racji swego wieku. Z tego co słyszę, ich odczucia po spowiedzi również są dalekie od Bożego pokoju.
Przepraszam, że tak ostro piszę, ale tak widzę te sprawy, a i ja nieraz odczuwam podobny żal. Pamiętam dobrze słowa J.P.II, który mówił mniej więcej tak, że gdy penitent pojawia się w konfesjonale, to ksiądz winien w duchu przed nim klękać, bo oto wydarza się wielka tajemnica otwarcia skruszonego i zranionego serca drugiego człowieka. Myślę, że gdyby ludzie bardziej doświadczali tego miłosierdzia i dobrej porady np. duchowej lektury, to wiele osób chętnie zajęłoby się życiem wewnętrznym, a tak, czują żal i nie dostają porady. Odmówią swoją pokutę – i pustka, którą muszą sami zapełniać tak jak potrafią.
Meta... Czy sadzisz, ze religijnosc (nie myl z wiara) moze byc takim "wpelniaczem" tej tzw. pustki?
Czy sama poboznosc moze nam zastapic gleboka relacje z Bogiem?
Pobożność pustki oczywiście nie wypełni, za to na trochę, czyli dłużej lub krócej, uspokoi sumienie albo poczucie czegoś tam, czego danej osobie brakuje. Problemy zaczną się kiedy przyjdą jakieś życiowe perturbacje, które zazwyczaj nie pozostawiają cienia złudzeń o życiu danego człowieka.

Wydaje mi się, że pobożność to rodzaj afektu, który może przerodzić się w prawdziwą relację, czyli tutaj wiarę albo pozostanie jedynie dobrym mniemaniem o prawidłowej relacji z Bogiem przy każdych niepowodzeniach narażanej na poważne niebezpieczeństwo zerwania.
Zgadzam sie... To wazne co powiedziales (-as).
Wydaje mi sie jednak, ze wiele osob nie chce, albo nie potrafi tego zrozumiec.

Wydaje mi sie jednak, ze wiele osob nie chce, albo nie potrafi tego zrozumiec.
Ja już od dłuższego czasu stałem się swoistym orędownikiem "bożego empiryzmu" (to moje określenie), czyli jestem głęboko przekonany o tym, że człowiek nie będzie miał poważnej relacji z Bogiem, jak go nie doświadczy w swoim życiu. Dopóki coś takiego się nie stanie, to nie ma co mówić o jakimkolwiek zrozumieniu.

Pozostaje jeszcze kwestia chęci, czyli czy w ogóle chcemy wchodzić w głębsze relacje, ponieważ czym się bardziej angażujemy tym więcej i my wymagamy, ale i od nas się wymaga. Z Bogiem jest tak samo. Ale niestety jak ktoś jest coraz bliżej Boga, relacjonuje się z Nim, to dla świata staje się on jakimś dziwnym i nierozumianym straceńcem. Bo jak zrozumieć inwestycję w coś, co nie jest łatwo, jeżeli w ogóle, policzalne.

Ale jak ktoś ostatnio powiedział: kto robi najlepsze interesy na świecie? Oczywiście Żydzi. A kim był Jezus? Jezus był Żydem. No to skoro Jezus zaprasza ciebie do relacjonowania się z nim, to musi to być najlepszy interes.

Meta... Czy sadzisz, ze religijnosc (nie myl z wiara) moze byc takim "wpelniaczem" tej tzw. pustki?
Czy sama pobożność moze nam zastapic gleboka relacje z Bogiem?
Nie rozumiem pytania
1/Czy ja myślę, że religijność/pobożność wystarczy
, czy
2/czy ja myślę, że inni tak myślą?

[ Dodano: Pon 05 Gru, 2005 18:04 ]