ďťż
Strona początkowa UmińscyDruzynowe Mistrzostwa Świata Juniorów na żużluSesje RPG u mistrza NephilimaKto zdobęcie tytuł Mistrza Anglii?Wyścigowe Motocyklowe Mistrzostwa PolskiMISTRZOSTWA ŚWIATA W HDMotorowodne Mistrzostwa EuropyLiga MistrzówROMET 747 2T - SALON rabat 1000 zł ! 3299 zł !!!"Kłopotliwe" charyzmaty?Kamery w kościele
 

Umińscy

Długo zastanawiałam się, jaki mam dać tytuł tego wątku i właściwie nie do końca mnie on satysfakcjonuje, ale zdaje się, że najbardziej oddaje istotę tego, co jest w nim zawarte, a jeszcze bardziej odzwierciedla to, co teraz rodzi się w moim sercu. Kilka godzin temu byłam na spotkaniu modlitewnym. Wtedy też, na spotkaniu miałam powody do zastanowienia się nad swoim dziwnym życiem.
Pisałam wcześniej o moim spotkaniu z Panem Jezusem i o tym, jak On przemienił całkowicie moje życie. Miało być niby pięknie, a mnie się zdaje, że od dłuższego czasu jest coraz gorzej. Pewnie nawet jest to moja wina, nie wiem. Co zrobić, kiedy człowiek nie dostrzega sensu w swoim życiu i nie wierzy, że jeszcze kiedykolwiek się ono odmieni? Może to ja się zmieniłam, ale nie potrafię na nowo zaufać Panu Bogu. Chyba się boję, jestem na Niego zła, nie mam siły do zmiany swojego życia, a jednocześnie nie potrafię i nie mogę żyć bez mojego Boga. Nie rozumiem, dlaczego Bóg dopuszcza do pewnych sytuacji w naszym życiu. Nie widzę sensu w tych wszystkich moich lękach, nad którymi nijak nie można zapanować i które zniknąć nie chcą, a nawet się pogłebiają, skutecznie uniemożliwiając normalne życie. Z tego powodu nie mogę też angażować się w życie wspólnoty ani tym bardziej w relację z Panem Bogiem. W jaki sposób mam wierzyć, że Bóg chce szczęścia człowieka? Zastanawiam się czasem, dlaczego pewne rzeczy się zdarzają, choć całe życie starałam się żyć z Bogiem. Mam wrażenie, że On z jakiegoś powodu przestał mi błogosławić. Nie wiem, czy i kiedy będę umiała Panu Bogu "przebaczyć". Nienawidzę swojego życia i nie widzę powodu, dla którego miałabym je zaakceptować.
Problemem jest też lęk przed sobą i przed Panem Bogiem. Boję się wniknięcia w swoje wnętrze, ponownego odsłonięcia różnych ran. Boję się tego, co mogę zobaczyć, to, czego się teraz boję i do czego wstydzę się przyznać nawet przed Jezusem, ale co będzie wymagało w końcu odkrycia.
Spodziewam się, że teraz niektórzy mnie zbesztają (zapewne ci, którzy mnie trochę znają), powiedzą, że to moja wina itd. To wszystko wcale nie jest takie proste, jak może wydawać się z drugiej strony. W każdym razie jestem już zdesperowana i nie wiem, doprawdy nie wiem, co z sobą zrobić...


Aga napisala:
Co zrobić, kiedy człowiek nie dostrzega sensu w swoim życiu i nie wierzy, że jeszcze kiedykolwiek się ono odmieni? Może to ja się zmieniłam, ale nie potrafię na nowo zaufać Panu Bogu. Chyba się boję, jestem na Niego zła, nie mam siły do zmiany swojego życia, a jednocześnie nie potrafię i nie mogę żyć bez mojego Boga. Nie rozumiem, dlaczego Bóg dopuszcza do pewnych sytuacji w naszym życiu.

Spojrzmy na doswiadczenia przez pryzmat wiary.Pismo Swiete mowi:"Kazdy ogniem bedzie posolony", czyli na pewno nie unikniemy doswiadczen. Zeby zloto lsnilo swym blaskiem musi zostac oczyszczone wlasnie ogniem. Proby po ludzku nie latwe do uniesienia, sa z perspektywy wiary tym, co doskonali nasza dusze, gdyz dla Stworcy priorytetem jest najpierw nasza dusza i jej Zbawienie. Mozna utracic wiec nieraz to, co doczesne, ale wazne jest przede wszystkim, by nie zatracic swej duszy. Doswiadczeniem moga byc zarowno cierpienia jak rowniez nadmiar dobr, by okazalo sie, czy umiemy z dobr rozsadnie korzystac.

Bog okreslil granice zlu i dobru. Jesli wiec wola Stworcy bedzie wyciagnac nas z jakiejs trudnosci czy przeciwnosci to na 100 % to uczyni.Nam zas pozostaje mocna wiara i pokora wobec naszego Stworcy. Prosmy zawsze Stworce o umocnienie dla naszej duszy na czas doswiadczen, a pozwoli naszej duszy doswiadczyc bezmiaru milosci. Zreszta Bog jest nieskonczenie doskonala miloscia i nie opuszcza nigdy. Poczucie, ze nas Bog opuscil pochodzi raczej zawsze od Zlego i musimy byc ostrozni. Nie prosmy w pospiechu i czynmy to z wiara.
Tylko problem jest taki, że czasem przez te "próby" człowiek właśnie traci wiarę. I co wtedy? Mam także wierzyć, że to, co powoduje utratę wiary, ma służyć mojemu zbawieniu??? Mnie się zdaje, że czasem bywa właśnie na odwrót. Są sytuacje, które naprawdę bardziej oddzielają niż przybliżają do Boga, które nie pozwalają być blisko Pana Boga.
W tej kwestii warto porozmawiac z ksiedzem, ewentualnie mozna tez podczas spowiedzi powiedziec o tych problemach. Spowiednik nie tylko odpuszcza grzechy "in persona Christi", ale takze moze udzielac wskazowek waznych dla naszego rozwoju duchowego. Trzeba tylko nie bac sie poprosic.


A zaraz po spowiedzi dobrze by było pójść do psychoterapeuty.
Aguś - odezwij się do mnie na gadu - gadu > porozmawiamy

Tylko problem jest taki, że czasem przez te "próby" człowiek właśnie traci wiarę. I co wtedy? Mam także wierzyć, że to, co powoduje utratę wiary, ma służyć mojemu zbawieniu??? Mnie się zdaje, że czasem bywa właśnie na odwrót. Są sytuacje, które naprawdę bardziej oddzielają niż przybliżają do Boga, które nie pozwalają być blisko Pana Boga.
Tylko nie zawsze jest tak, że po powrocie do Pana, będzie fajnie i spokojnie. Może nastąpić stan jakby opuszczenia przez Pana, i wtedy mamy szanse potwierdzenia wcześniejszego wyboru. Wtedy raczej rozum musi iść a serce za nim podążać. Gdyż to wtedy właśnie serce jest w tej mgle niedowierzań a rozum może to korygować. I trwać.
Istotne byłoby mieć stałego zufanego spowiednika/kierownika duchowego.Ale jak wspomniał mój przedmówca, w twoim przypadku też przydałaby się ciągła psychoterapia.

Tylko problem jest taki, że czasem przez te "próby" człowiek właśnie traci wiarę. I co wtedy? Mam także wierzyć, że to, co powoduje utratę wiary, ma służyć mojemu zbawieniu??? Mnie się zdaje, że czasem bywa właśnie na odwrót. Są sytuacje, które naprawdę bardziej oddzielają niż przybliżają do Boga, które nie pozwalają być blisko Pana Boga.
Właśnie. Ja wyraźnie dostrzegam, że "trening" stosowany przez Boga względem ludzkości, w zdecydowanej większości przypadków doprowadza do przetrenowania.

Ja wyraźnie dostrzegam, że "trening" stosowany przez Boga względem ludzkości, w zdecydowanej większości przypadków doprowadza do przetrenowania.
A dlaczego uważasz, że to wina Boga??
Przecież On wie co czyni i napewno nie czyni tego aby nas zniechęcić , zniszczyć.

Jednak skutki działania Pana Boga często takie właśnie są i nie jest to jedynie moje doświadczenie.
Hmm zrzucanie odpowiedzialności na Boga, raczej wiąże mi sie z brakiem mocnych fundamentów wiary w naszym życiu. Jakby powiedzieć komuś , tak zgadzam sie ale...
Aga a ja myślę, że to zwyczajna próba wiary... Bóg przez takie sytuacje pyta, czy Go kochasz.... Odpowiedz jest w twoim sercu. To czy powiesz wtedy Bogu tak, czy nie zależy tylko od twojego stosunku do Boga.
Mnie się wydaje, że tylko tak mówicie, ale jak porozmawiamy za jakiś czas, kiedy Bóg dotknie Was czymś, czego nie będziecie mogli (czy też mogły) unieść, to najpewniej zmieni się Wasze podejście. Ja przez długi czas byłam wierna Panu Bogu i właśnie wtedy, gdy najbardziej byłam doświadczana, ale w pewnym momencie człowiek ma już dosyć "prób wiary" czyli boskiego testowania limitu wytrzymałości.
Bóg nie testuje limitu wytrzymałości. Bóg go zna.
Niektóre rodzaje zła, cierpienia dopuszcza, wiedząc, że dana osoba jest w stanie takie cierpienie znieść. Jeżeli dochodzi do "przetrenowania" to tylko ze względu na to, że człowiek poddaje się, nie ufa Panu. Złoto próbuje się w ogniu, Pan tych, których kocha doświadcza. Może dlatego, że cierpienie nieraz uczy, ciosa i szlifuje duszę, wydobywa zalety i piękno...?
Gdyby Pan nie dał mi 100 trudnych sytuacji i czasu na ich przemyślenie, nie potrafiłabym wybrać dobra za 101-wszym razem.


Jeżeli dochodzi do "przetrenowania" to tylko ze względu na to, że człowiek poddaje się, nie ufa Panu.


O, ja myślę, że masz tutaj omyk całkowitą rację. No więc ja się już poddałam. Już mi się nie chce i nie ufam. Koniec.
Omyk, Ty coś ściemniasz, że masz 18 lat normalnie.

Mnie się wydaje, że tylko tak mówicie, ale jak porozmawiamy za jakiś czas, kiedy Bóg dotknie Was czymś, czego nie będziecie mogli (czy też mogły) unieść, to najpewniej zmieni się Wasze podejście. Ja przez długi czas byłam wierna Panu Bogu i właśnie wtedy, gdy najbardziej byłam doświadczana, ale w pewnym momencie człowiek ma już dosyć "prób wiary" czyli boskiego testowania limitu wytrzymałości.
Aga ja nie tylko mówię, ale widzę że pomimo doświadczeń jest możliwe realne trwanie.
Nie są to słowa rzucane na wiatr, czy też przepisywane z książki ale pisane jako pewne rodzaju świadectwo własnego życia. Od dawna jestem dotknięta niepełnosprawnością, która się pogłębia ale jednak w tym wszystkim pomimo trudu widzę, że staje się silniejsza nie własną siła, mocą. Tym który podtrzymuje i prowadzi jest Bóg.
Więc warto , walczyć. Do góry głowa Ago!

Właśnie. Ja wyraźnie dostrzegam, że "trening" stosowany przez Boga względem ludzkości, w zdecydowanej większości przypadków doprowadza do przetrenowania.

Nie tyle do przetrenowani tylko My za szybko się poddajemy
Wniosek z tego wszystkiego nasuwa mi się taki, że powinnam Panu Bogu dziękować za to, że nie jestem ślepa, głucha, niedorozwinięta, że nie żyję w czasach zarazy, nikt mnie nie bije, nie mam rodziców alkoholików, męża gwałciciela. Macie jeszcze jakieś pomysły? I dziękować za to, że jestemn zaledwie stuknięta, zalękniona, znerwicowana, nikt wytrzymać ze mną nie może, tak samo jak ja sama z sobą, że moi rodzice w gruncie rzeczy są w porządku, tylko przyczynili się do rozwoju moich lęków i niedostosowania społecznego. Jestem samotna i nie chce mi się ogólnie żyć, no ale przecież ludzie mają poważniejsze problemy, więc jak ja w ogóle śmiem narzekać i być niewdzięczna, mieć pretensje do Boga nie wiadomo o co.
aga, nie o to mi chodziło w mej wypowiedzi. Tylko o to że ważne jest dostrzeganie dobra każdego dnia pomimo trudu. Chroby nie znikną z dnia na dzień itd. ale ważne jest nasze nastawienie do tego co się dzieje. Jeżeli popadniemy w pesymizm to wszystko jest czarne a jeżeli nie to pomimo trudności są widoczne promienie nadzieji. Człowiek widzi sens zycia. Widzi Boga takim jakim On rzeczywiście jest. Bo Bóg nie jest tyranem.
Ja niestety "genetycznie" jestem pesymistką. A ja wcale nie odnoszę się do Twojej, Rachel, wypowiedzi. To ogólny wniosek.

Ja niestety "genetycznie" jestem pesymistką.
Tzn ? Czy byś mogła tą kwestie rozwinąć.
Aga jeżeli przeżycie sytuacji, które doprowadziły mnie do próby samobójstwa uważasz za lekkie brzemię to biję pokłony. Aga wiem co mówię i proszę nie rań mnie zdaniami typu "gdybyś przeżyła to czy tamto, to byś mówiła inaczej" Przeżyłam swoją śmierć i mówię jak mówię.
aga, potrafię zrozumieć ból, z powodu utrudnień i żal który kierujesz do Pana Boga. To jest oznaka buntu z powdu stanu w którym się znalazłaś, ale jak pisze św.Jakub w swym liście
Spotkało kogoś z was nieszczęście? Niech się modli! Jest ktoś radośnie usposobiony? Niech śpiewa hymny! Choruje ktoś wśród was? Niech sprowadzi kapłanów Kościoła, by się modlili nad nim i namaścili go olejem w imię Pana. A modlitwa pełna wiary będzie dla chorego ratunkiem i Pan go podźwignie, a jeśliby popełnił grzechy, będą mu odpuszczone. Wyznawajcie zatem sobie nawzajem grzechy, módlcie się jeden za drugiego, byście odzyskali zdrowie. Wielką moc posiada wytrwała modlitwa sprawiedliwego. Eliasz był człowiekiem podobnym do nas i modlił się usilnie, by deszcz nie padał, i nie padał deszcz na ziemię przez trzy lata i sześć miesięcy. I znów błagał, i niebiosa spuściły deszcz, a ziemia wydała swój plon.
Bracia moi, jeśliby ktokolwiek z was zszedł z drogi prawdy, a drugi go nawrócił, niech wie, że kto nawrócił grzesznika z jego błędnej drogi, wybawi duszę jego od śmierci i zakryje liczne grzechy.

Przez chorobę, bym prawie zrezygnowała ze studiów, ale spowiednik jasno powiedział że mam dalej studiować i ten czas powierzyć Bogu, bo On jest mocnym fundamentem. Tylko dzięki Jego wsparciu już jestem na 4 roku. A wiem, ze to nie jest Jego wina, że jestem w taki a nie innym stanie. Oczywiście, nie jest to proste ale z Bogiem mozna przenosić góry.
W tym roku przystąpiłam poraz kolejny w swym życiu do sakrametu chorych , i bardzo mnie Pan umocnij poprzez ten sakramet.
Czy korzystasz z tego daru ?

Aga jeżeli przeżycie sytuacji, które doprowadziły mnie do próby samobójstwa uważasz za lekkie brzemię to biję pokłony.

Kobieto, pokaż, gdzie tak napisałam. Nie twierdzę, że moje problemy są największe na świecie, bo nie są.

[ Dodano: Nie 25 Maj, 2008 00:13 ]
Wiesz gdzie mam te twoje mądrości Agusiu??? Nie obraź się, ale w życiu nie uwierzę w to co piszesz.... tak ten rok to nie dużo, ale wcześniejsze kilkanaście lat to było piekielnie dużo bólu, cierpienia, rozdarcia wewnętrznego, strachu, łez, buntu. Poznałam życie od tej gorszej strony. Po śmieci babci musiałam być sobie matką i ojcem, bo ich nie było. Byłam sama jak palec przez kilka lat. Nie było do kogo ust otworzyć, a o wolnych chwilach spędzonych ze znajomymi mogłam pomarzyć. W szkole na przerwach odsypiałam, więc jak by mnie nie było.

Odejście od Boga, kryzys wiary i nawrócenie to nieco inna bajka. Choć powiązana. Ale do jasnej ciasnej to nie oznacza, że mam teraz życie usłane płatkami róż. Bywają jeszcze chwile, w których chciałabym strzelić sobie w łeb, ale jakoś sobie radzę... dzięki Bogu możesz jeszcze ze mną rozmawiać.
Co próbójecie sobie udowodnić!?
Aga wydaje mi się, że chcesz tutaj pokazać i powiedzieć nam , że to zaufanie Bogu i pójście za Nim nie ma sensu, że to jakaś chwilowa sielanka nic więcej.
Później jak przyjdzie trud to pryśnie mydlana bańka i będzie po tym co piękne i dobre.
Miałam sposobnośc widzieć to jak nieania miała kryzys, i widać że jest teraz ok.
Pokazuje, że jednak ma sens kroczenie dalej.
Czy komuś z dłuższym stażem nawrócenia uwierzysz ? Bo tak na serio to ciągle się nawracamy, każdego dnia poprzez potwierdzenie pierwszego wyboru.
Zaraz mnie tu ktoś pobije. Czy do ch.... ja twierdzę, nieania, że Ty masz życie usłane różami? Nikt nie ma! Niczego nie próbuję Wam udowodnić. Mnie się zdaje, że to Wy właśnie próbujecie pokazać, że życie to jest sielanka, ale nieważne. Ja oczywiście nie kwestionuję tego, co nieania pisze i wcale nie twierdzę, że mnie najbardziej na świecie życie doświadczyło. I naprawdę życzę Ci, nieaniu, by nigdy nie przyszło na Ciebie nic takiego, co oddzieli Ciebie od Pana. Ja niczego nie chcę udowadniać i wcale nie twierdzę, że życie z Bogiem to sielanka zaledwie chwilowa. Proszę nie zrozumieć mnie źle, ale nie tacy jak nieania już odeszli od Boga. Inni też tak samo, a może nawet silniej wierzyli, że ich wiara nigdy się nie zachwieje, a jednak wydarzyło się coś takiego, co sprawiiło, że odeszli. Człowiek nigdy nawet sam za siebie nie może ręczyć, bo nigdy nie wie, jakie sytuacje w życiu nadejdą i jak na nie zareaguje. Dlatego wybacz, ale w tym zakresie Twoje mądrości, nieaniu też mam wiesz gdzie. Ja pytam raczej, jak być wiernym pomimo przeciwności, które od Pana oddzielają?
Ta dyskusja chyba nie ma sensu. Mnie nie pomoże, a tylko będziemy się tutaj kłócić. Zresztą - dwie na jedną... nie mam szans I żałuję, że za bardzo się już przed Wami odsłoniłam. Ja to rzeczywiście stuknięta jestem kompletnie. Proszę o zamknięcie tematu.
Nikt ciebie nie pobije. Bardzo cenię twą odwagę odnośnie otwarcia się. Ale smutne, jest to , że odrazu na starcie widzisz , że coś się stanie, i to coś złego. Napewno nie chce się z tobą kłócić, ale podzielić się tym, że pomimo trudu można trwać. Nie powiem, że wiara we mnie jest tak silna, że nic nią nie zachwiele. Ale pewne jestem tego, że Pan umacnia mnie i jednocześnie przygotowuje na to co będzie trudne abym nie ustąpiła. Chcę ci to przekazac, że warto walczyć i iść do przodu chociaz teraz może wiać wiatr prosto w twarz.
Pytałaś się w tym wątku jak podążać za Mistrzem.. i na to pytanie Ci odpowiadamy.

Jestem samotna i nie chce mi się ogólnie żyć, no ale przecież ludzie mają poważniejsze problemy, więc jak ja w ogóle śmiem narzekać i być niewdzięczna, mieć pretensje do Boga nie wiadomo o co
Hiob, Dawid, Jeremiasz i wielu innych w Biblii i historii zwracało się do Boga ze swoim rozżaleniem i goryczą.
Ludzka rzecz...


Jestem zła na Pana Boga, że pozwolił na pojawienie się tych wszystkich zaburzeń psychicznych, a jednocześnie jakby sobie nie umiem wybaczyć choroby, zawalonych przez to studiów i ogólnie schrzanionego życia. Powinnam być teraz na piątym roku, a przede mną jeszcze dwa lata męczarni i wstyd przyznać się, że tak długo studiuję, bo wniosek nasuwa się sam, dlaczego mam dwa lata opóźnienia. Ja chyba boję się podjąć kolejną walkę z życiem i zaufać Panu Bogu na nowo.
Są rzeczy, których nie rozumiemy. Nie jesteś jedyną osobą doświadczającą cierpienia, i to niezawinionego.
Dlaczego Bóg do tego dopuszcza?
Nie mam pojęcia. Mógłbym snuć tu telogiczne wywody, bawić się w teodyceę, ale nie tego chyba czekujesz.
Zresztą, gdy mnie dotyka cierpienie, to wszytsko mnie nie przekonuje.
Wtedy przypominam sobie, że był czas, kiedy miałem dużo poważniejsze problemy, których wtedy nie rozumiałem, z którymi nie miałem do kogo się udać, i komu poskarżyć, bo nie uznawałem Boga. I pewnie też jakoś podświadomie były one przyczyną mojego odrzucenia Boga, bo zdawałem sobie sprawę, że trudno mi byłoby wierzyć w Boga, który mogąc uchronić mnie od wielu rzeczy, dopuścił do nich.
W każdym bądź razie minęło sporo czasu. Był moment nawrócenia - doświadczenia tego, że Bóg jest, i więcej, że mnie kocha. To był też moment, w którym dostrzegłem, że On był w tych najtrudniejszych dla mnie chwilach. Dokładnie jak w tym popularnym opowiadaniu o śladach.
Pamiętam moją reakcję na ten fragment filmu "Wszyscy jesteśmy Chrystusami", z czasu gdy jeszcze nie wierzyłem. Wyśmiałem to - ci naiwni chrześcijanie wmawiają sobie istnienie Boga w tych najtrudniejszych chwilach, ale gdzie On wtedy był, że do nich dopuścił? Jak przejawiała się ta Jego najbliższa obecność, skoro wtedy jedyne co przychodzi do głowy to "Boże, gdzie jesteś?! Dlaczego ja?!"...
Ale dziś, z perspektywy czasu, masy nowych doświadczeń, wiem, że wtedy właśnie paradoksalnie On jest najbliżej. Nie przez to, że zawsze może być gorzej...
Nie jestem w stanie tego dokładnie opisać, jeszcze nie stać mnie na taki internetowy ekshibicjonizm.
Ale zapewniam Cię, że przyjdzie czas, kiedy i Ty dostrzeżesz cel, sens i miłość w rzeczach, które Cię spotykają. Zaufaj, powierz siebie i idź za Nim. Niczego się nie obawiaj, zaufaj...


Ja pytam raczej, jak być wiernym pomimo przeciwności, które od Pana oddzielają?
Jak dziecko. Banał, ale nie znam innej odpowiedzi.
Nie dopuść, żeby prawdziwy obraz Boga żywego zniekształciły doświadczenia życiowe. Wpatruj się w Niego, i zawierz Mu.

Gdy w dzieciństwie dostałem klapsa od taty, cały czas wiedziałem, że to nie dlatego, iż on mnie nie kocha. Wiedziałem, że w każdej chwili mogę do niego przyjść i się przytulić.
Oczywiście nie sugeruję tu, że cierpienie, którego doświadczamy, jest karą, czy pochodzi od Boga - skądże.
Postanowiłam za kilka dni iść do spowiedzi i spróbować podjąć walkę, ale nie wiem doprawdy, co z tego wyjdzie.

[ Dodano: Nie 25 Maj, 2008 12:48 ]

Jeżeli dochodzi do "przetrenowania" to tylko ze względu na to, że człowiek poddaje się
Zwłaszcza wtedy jeśli chcesz walczyć dalej, ale Twoje ciało już się poddało ...

Wiesz Aga zarzucasz mi, że jeśli przyjdą trudności to pryśnie sens mojej wiary.. ja ci chcę pokazać, że mylisz. Chcę Ci pokazać, że pokora, zaufanie Bogu i wierność mają sens zawsze i że choćby cały świat mi się na łeb zwalił to ja nadal będę trwała przy Bogu, choć nie będę rozumiała, choć może będę się trochę buntowała, choć może będę czasem czuła, żal, rozgoryczenie.... Moja modlitwa to w 3/4 walka, a w 1/4 przyjemność i chyba tak pozostanie zawsze. Choć w różnych sytuacjach wygląda ona inaczej, to w chwilach kryzysów to jest najpierw wyrzucenie przed Bogiem całej goryczy, złości, żalu, bólu, a dopiero potem próba wsłuchania się w Jego słowa i pogodzenia się z Jego wolą.
Nieania, zrozum, ja Ci wcale nie zarzucam i nie twierdzę, że tak się stanie. Piszę tylko, jak stać się może, acz nie musi. Człowiek nie może sam za siebie ręczyć, bo naprawdę nie wie, jak się zachowa w danej sytuacji. Nie kwestionuję Twoich doświadczeń i nie twierdzę, że wiem lepiej, ale jednak jestem dużo starsza i podejrzewam, że widziałam w życiu więcej i wydaje mi się naiwnością mówienie, że niezależnie od tego, co się wydarzy, zawsze będziesz trwać przy Bogu z bezgranicznym zaufaniem. Skąd ta pewność?
Aga napewno wiesz, że kwestia wieku nie jest gwarantem mądrości. Ale napewno człowiek nie wiem jak się zachowa, bo nie wie co go spotka. Poprzez pielęgnowanie relacji z Bogiem w Prawdzie umożliwia , że nawet jeżeli chwilowo zbłądzimy to będzie mieli odwagę wrócić. Ludzką rzeczą jest upada, ale Boską powstawać a jak wiadomo diabelską trwać w upadku.
Rachel, wszak napisałam mniej więcej, że nie twierdzę, że wiem najlepiej, tak? A teraz znowu powtórzyłaś to, co napisałam przed chwilą - że człowiek sam siebie nie zna i wiedzieć nie może, jak się kiedyś zachowa. Wiem o tym z doświadczenia. Nie wiem, może nieania nie zdążyła nabyć takich doświadczeń (i oby ich nie nabyła), więc może nie rozumie, o czym ja teraz piszę.
Wiek nie jest gwarantem mądrości, ale na pewno doświadczenia. Moi rodzice są w tej kwestii na pewno mądrzejsi ode mnie...
Zgodzę się natomiast, że im trwalszy fundament wiary, tym łatwiej jest powstać, jednakże nieustannie toczy się walka o nasze dusze i nie każdy ma tyle siły i samozaparcia, by umieć szybko powstać. I właśnie o tym mówię, że ja łatwo ulegam zniechęceniu i moje wewnętrzne rozdarcie jest tak silne i walka tak uciążliwa, że na ogół nie mam siły, by trwać pomimo trudności.
A tym momencie przyszedł mi do głowy owy fragment z Apokalipsy św. Jana 3, 15-22
Znam twoje czyny, że ani zimny, ani gorący nie jesteś.
Obyś był zimny albo gorący! A tak, skoro jesteś letni
i ani gorący, ani zimny,
chcę cię wyrzucić z mych ust14.
Ty bowiem mówisz: "Jestem bogaty", i "wzbogaciłem się", i "niczego mi nie potrzeba",
a nie wiesz, że to ty jesteś nieszczęsny i godzien litości,
i biedny i ślepy, i nagi.
Radzę ci kupić u mnie
złota w ogniu oczyszczonego,
abyś się wzbogacił,
i białe szaty,
abyś się oblókł,
a nie ujawniła się haniebna twa nagość,
i balsamu do namaszczenia twych oczu,
byś widział.
Ja wszystkich, których kocham, karcę i ćwiczę.
Bądź więc gorliwy i nawróć się!
Oto stoję u drzwi i kołaczę:
jeśli kto posłyszy mój głos i drzwi otworzy,
wejdę do niego i będę z nim wieczerzał,
a on ze Mną.
Zwycięzcy dam zasiąść ze Mną na moim tronie,
jak i Ja zwyciężyłem i zasiadłem z mym Ojcem na Jego tronie.
Kto ma uszy, niechaj posłyszy, co mówi Duch do Kościołów».

Można rzec, że tutaj się znajduą kwestie, wskazujące co jest istotne. Fakt, że człowiek może zatracić pierszą gorliwość - tak jak piszesz, że łatwo się zniechęcasz. A jak było w momencie tego dnia [przyjęcia Pana] nawrócenia ?
Osobiście to jak widzię jakąś ociążałośc , to wtedy każdego dnia wieczorej mówię Panu co dobrego się stało, dziękując Mu za to. To są prozaiczne kwestie. Ale moim zdaniem ważne jest pielęgnowanie w sobie dobra i dostrzeganie tego dobra wokół.
Napewno nie jest ci łatwo, poprzez fakt choroby. Ale wiec że jesteś skarbem KK , jak pewnego dnia powiedział o chorych papież JPII.
Mimo to wywyższasz się z racji swojego wieku... zdania typu... "jestem starsza, więc...", "z pewnością przeżyłam więcej...", "mam więcej doświadczeń to...". Nie wiek i nie ilość przeżytych doświadczeń ale wnioski jakie się wyciąga jest najważniejsze. Szczególnie jeśli ma się do tego pomoc osób mądrzejszych... za co jestem wdzięczna Bogu. Z tego co przeżyłam wyciągnęłam naprawdę bardzo wiele. I myślę, że to co jest dla mnie podstawą, do tego że będę trwać mimo wszystko to to, że tam gdzie ja nie będę widziała już szans, gdzie stracę siły oddam się całkowicie w ręce Boga, abym już nie ja, ale On robił wszystko żeby mnie uratować. Mogę być zmęczona wewnętrzną walką, nie raz jestem i też często ulegam zniechęceniu i upadam, ale to jest ludzka rzecz, czasem podnoszę się sama resztkami sił, a czasem w mojej bezsilności podnosi mnie Bóg. Ja jestem inna niż ty nabyłam takich doświadczeń, które sprawiają, że co mnie nie zabija to mnie wzmacnia, i sprawia, że pokornieję wobec mocy Boga. Czasem jest tak, że mogę nie wiedzieć jak się zachowam, ale wierzę, że zachowam się tak jak trzeba, że wytrwam, że uda mi się przezwyciężyć trudności, bo gdybym nie wierzyła, to bym bez zastanowienia poszła do lasu i się powiesiła.

nabyłam takich doświadczeń, które sprawiają, że co mnie nie zabija to mnie wzmacnia, i sprawia, że pokornieję wobec mocy Boga. Czasem jest tak, że mogę nie wiedzieć jak się zachowam, ale wierzę, że zachowam się tak jak trzeba, że wytrwam, że uda mi się przezwyciężyć trudności, bo gdybym nie wierzyła, to bym bez zastanowienia poszła do lasu i się powiesiła.

Mogę poprosić autora wątku o "pomógł" za ten kawałek To jest kwintesencja naszego wątku

Mimo to wywyższasz się z racji swojego wieku... zdania typu... "jestem starsza, więc...", "z pewnością przeżyłam więcej...", "mam więcej doświadczeń to...".

Kobieto, czy Ty w ogóle umiesz czytać ze zrozumieniem to, co ja piszę? Kłamiesz teraz, bo nigdzie nie napisałam, że przeżyłam więcej, wiem lepiej itp. i nie stwierdzam z całą pewnością, że tak właśnie jest, więc nie życzę sobie, by ktoś przypisywał mi rzeczy, które nie mają ze mną wiele wspólnego.

jednak jestem dużo starsza i podejrzewam, że widziałam w życiu więcej i takich stwierdzeń wcześniej jest kilka... Aga ja nie wysysam niczego z palca. Ok. może przesadziłam z tą pewnością, przepraszam... ale w sumie to o takie sformułowania mi chodzi.
Jak sama widzisz, ja wysuwam podejrzenia, a nie pewność, a Ty łapiesz mnie za słowa. Może moje sformułowania bywają czasem niefortunne czy raczej może niezrozumiałe dla innych, a dzisiaj wyjątkowo nie jestem w nastawieniu takim, by chcieć wykazywać nad kimś swoją wyższość. Zapewniam Cię, nieaniu, że to nie było moim celem, a Twoje nieprzemyślane czy przesadzone w niektórych momentach poglądy wybaczam.
Kilka ostatnich postów wyląduje w śmietniku, bo bezsensowne jest doprawdy udowadnianie sobie, że ktoś ma rację, a ktoś inny jej nie ma.
A ja dorzucę jeszcze swoje. Aga z takim problemem jakim się borykasz, walczą tysiące, a nawet miliony ludzi. Nie jesteś na tym świecie sama. Bóg nie doświadcza nikogo bardziej niż ten ktoś jest w stanie wytrzymać. I chociaż czasem zdarza się, że wpadniemy w najgłębszy dołek i myślimy, że nie ma szans się z niego wygrzebać, to Bóg wciąż czuwa nad nami. I tu mi przychodzi na myśl dzisiejsze czytanie:
" Mówił Syjon: "Pan mnie opuścił, Pan o mnie zapomniał". Czyż może niewiasta zapomnieć o swym niemowlęciu, ta, która kocha syna swego łona? A nawet, gdyby ona zapomniała, Ja nie zapomnę o tobie." Iz 49,14-15

Przypatrzcie się liliom na polu, jak rosną: nie pracują ani przędą. A powiadam wam: nawet Salomon w całym swoim przepychu nie był tak ubrany jak jedna z nich. Jeśli więc ziele na polu, które dziś jest, a jutro do pieca będzie wrzucone, Bóg tak przyodziewa, to czyż nie tym bardziej was, małej wiary?Mt 6,24-34

Więc Aga modlitwa, modlitwa i jeszcze raz modlitwa. Nawet jak jesteś zniechęcona nie rezygnuj z codziennej modlitwy, powiedz Bogu co Ci leży na sercu. Bóg musi nas doświadczyć byśmy poznali prawdziwą wartość zycia, które od niego otrzymaliśmy i ułożyli sobie hierarchię wartości. Wiem, ze łatwo jest mówić, trudniej wykonać, ale w takiej sytuacji jedyne co Ci pozostało to wiara w miłosierdzie Boże , ogromne miłosierdzie Boże. Niezmierzone są wyroki Boskie. Ja ze swej strony mogę Ci ofiarować modlitwę za Ciebie. Wierzę, że wygrasz tą walkę. Pamiętaj Bóg zawsze się o nas troszczy i wie ile możemy wytrzymać.
Ten wiersz Andrzeja Bursy oddaje to, co niekiedy czuję i o czym pisałam wcześniej:

"Modlitwa z wymówką"

Nie uczyniłeś mnie ślepym
Dzięki Ci za to Panie

Nie uczyniłeś mnie garbatym
Dzięki Ci za to Panie

Nie uczyniłeś mnie dziecięciem alkoholika
Dzięki Ci za to Panie

Nie uczyniłeś mnie wodogłowcem
Dzięki Ci za to Panie

Nie uczyniłeś mnie jąkałą kuternogą karłem epileptykiem
hermafrodytą koniem mchem ani niczym z fauny i flory
Dzięki Ci za to Panie

Ale dlaczego uczyniłeś mnie Polakiem

(ostatnia linijka to już może nie)

Z Bursą to bym się dogadała, chociaż jeden by mnie zrozumiał gdyby żył...

[ Dodano: Sro 28 Maj, 2008 23:46 ]

Z Bursą to bym się dogadała, chociaż jeden by mnie zrozumiał gdyby żył...
Smutne, że nie potrafisz pośród ludzi dostrzec, że stawia ci Pan ludzi którzy są z tobą, na ile potrafią rozumieją.
Żyjemy we wspólnocie, a nie w pojedynkę. Chrystus powołał nas do bycia razem.
A kto powiedział, że kroczenie za Jezusem będzie łatwe... "Jeśli kto chce iść za mną niech się zaprze samego siebie i weźmie swój krzyż na każdy dzień".

Nieaniu, nie mówisz mi nic nowego... Człowiek musi trochę się pomęczyć, powadzić z Panem Bogiem, a On i tak sam daje łaskę, kiedy człowiek może wreszcie ku Niemu się zwrócić.
Ale pierwszy raz czytam takie smądre słowa wychodzące spod twoich klawiszy

Ale pierwszy raz czytam takie smądre słowa wychodzące spod twoich klawiszy

To miał być komplement czy coś odwrotnego, bo mam wrażenie, że to drugie raczej

Ja ostatnio tak właśnie się czuję, że jak już się tak strasznie wymęczę to Bóg przychodzi wreszcie z pomocą. Dusza o własnych siłach nie jest w stanie zwrócić się do Pana, to On daje łaskę, by człowiek mógł to uczynić.
To miało być dostrzeżenie mądrości słów.
Dzisiaj stwierdzam, że podążanie za Mistrzem ma polegać na poddawaniu się Jego działaniu - danie się Jemu poprowadzić, i na zaufaniu. Jeżeli człowiek nie wierzy, że Bóg może coś zmienić to On nie może nic zrobić. Dzisiaj postanowiłam zmienić swoją postawę...