ďťż
Strona początkowa UmińscyReligie podszywające się pod inne-słyszeliście o nich?Kandydat:)O. Augustyn PelanowskiStelaĹź do SVWolna wola - wybĂłr dobra lub zła.Liga międzywydziałowaPytania? Wątpliwości? Pomysły?O Ĺźołnierzach"Burza" Teatr Nowy- 2 bilety na 25.X sprzedamdzik na bazie WFM/WSK 125
 

Umińscy

Czy możliwe jest małżeństwo katoliczki z muzułmaninem? Z tego co wiem, można dostać dyspense i wg prawa kanonicznego jest wszystko ok. Tylko nie wiem dlaczego rodzina jest przeciwna.
A co wy o tym sądzicie?



Czy możliwe jest małżeństwo katoliczki z muzułmaninem? Z tego co wiem, można dostać dyspense i wg prawa kanonicznego jest wszystko ok. Tylko nie wiem dlaczego rodzina jest przeciwna.
A co wy o tym sądzicie?

Jeżeli strona katolicka podpisze deklaracje, ze nie przeszkodzi jej to w pogłębianiu swojej wiary i ze dzieci z tego malzenstwa ochrzczone zostana w kosciele katolickim, a strona muzułmańska potwierdzi, ze zapoznala sie z ta deklaracja i zgadza sie, to formalnie jest OK.
Problem pojawi sie w momencie, kiedy ta kobieta wyjedzie do kraju owego muzułmanina....obawiam sie ze moze sie nie odnalezc w tamtejszej kulturze, nie mowiąc juz o tym ze moze miec tam problemy z wyznawaniem swojej wiary
ok, ze strony prawno-formalnej podpisanie zobowiazan jak najbardziej. problemy z kutlurą, przeciez mozna poznac kulture i jakies kompromisy przeciez sa chyba mozliwe. nie bardzo rozumiem tylko protesty rodzicow, skoro kosciol zezwala na zwiazki osob roznych religii to w czym problem?
Może boją się róznic kulturowych i powtórki z niejednej historii gdy nagle malżonek rezygnował z bycia grzecznym mężem u boku katoliczk i wywoził dzieci do rodzinnego kraju jak to obcokrajowiec...

Albo nagle stwierdzi ze religia domaga sie od niego, aby cały jego dom byl "wierny".


w sumie cos w tym moze byc, ale skoro jest sie osoba gleboko wierzaca, praktykujaca katoliczka to chyba nie ma ryzyka i wszystko sie ulozy.
Z jej strony owszem, ale jak jemu "odbije" to jej stanowisko niewiele pomoze

w sumie cos w tym moze byc, ale skoro jest sie osoba gleboko wierzaca, praktykujaca katoliczka to chyba nie ma ryzyka i wszystko sie ulozy.
Julcia, prowokujesz, nie? Bo jakoś nie wierzę, żebyś była przekonana, że "nie ma ryzyka i wszystko sie ulozy"
angu ryzyko jest zawsze ale wydaje mi ze ze w przypadku osoby glegoko wierzacej i praktykujacej to ryzyko jest mniejsze.
Ale nie mylmy ryzyka czy ona przjdzie na islam z ryzykiem, czy on np. nie wymusi wychowania dzieci w islamie czy wyjazdu do rodzimego kraju, tudizeż ucieczka ,tudzież typowo arabskie zasady w domu. To co innego i wiara nie za wiele ma tu do rzeczy.
no w sumie racja. ciekawe czego obawiaja sie bardziej rodzice... przejscia na islam czy wyjazdu corki do Maroka.
Aaaaaaaaaaaaa! Nie przyszło mi do głowy, że mówisz o ryzyku przejścia na Islam...

Bo dla mnie podstawowym ryzykiem jest ryzyko kompletnego niedogadania się takich małżonków - po prostu totalny brak porozumienia w kwestii wartości. Nie wyobrażam sobie małżeństwa katoliczki z muzułmaninem. Chyba że któreś z nich ma zasady swojej wiary w głębokim poważaniu, choć i to raczej nie wystarczy. Bo system owych wartości zależy nie tylko od wiary, ale na przykład również od kultury... Wprawdzie nigdy się szczególnie Islamem nie interesowałam, ale nie wydaje mi się, żeby pakowanie się w taki związek miało szczególny sens
angu, czasem emochje biora góre i jak sie zakochujesz w czlowieku, to raczej nie rozwazasz wszystkich za i przeciw zakochaniu sie w tej osobie. zakochujesz sie poprostu a potem dopiero zaczynasz zadawac pytania albo i nie.
Owszem. Ale to "potem" według mnie powinno nastąpić przed ślubem... I chyba o to tutaj chodzi, nie?
no wlasnie jest przed slubem... o ile on wogle bedzie. ale wiesz, serce nie sluga...
Czekaj, to jest jakaś konkretna sytuacja? A nie takie tam teoretyzowanie?

Widzisz... Ja uważam, że wystarczająco trudno jest związkom wierzący/a-niewierząca/y. Przede wszystkim w dwóch aspektach: katolickim wychowywaniu dzieci [umowy umowami, a praktyka praktyką - wierz mi] oraz wszelkich kwestiach związanych z moralnością/etyką seksualną itp.

Chyba nie muszę pisać, jakie problemy dochodzą kiedy zamiast osoby niewierzącej mamy muzułmanina? Nawet jakbym musiała, to nie napiszę, bo z wszystkich na pewno nie zdaję sobie sprawy Ale jeśli by mnie to interesowało głębiej niż post na forum, to jestem pewna, że w necie jest wystarczająco wiele informacji. I to niewesołych.

Owszem - serce nie sługa. Ale rozumek każdy z nas ma. I uważam, że mogę to pisać, bo sama rozstałam się swego czasu z facetem właśnie ze względu na różnice światopoglądowe - różne systemy wartości. Nie mam ochoty cierpieć przez resztę życia na własne życzenie... I chciałabym dzielić najważniejsze aspekty życia z mężem. A do nich na pewno zalicza się wiara. Ani z ateistą, ani z muzułmaninem dzielić się tego nie da. Co najwyżej to one mogą małżonków podzielić

A święty Paweł pisał "nie wprzęgajcie się z niewierzącymi w jedno jarzmo" czy jakoś tak, prawda? I według mnie mądrze pisał...

Ech, epistoły mogłabym w tym temacie pisać, ale nie jestem pewna, czy się komukolwiek przyda, więc już skończę
tak angu, to jest konkretna syuacja. nie lubie teoretyzowania bez konkrtetnych przypadkow, i wlasnie probuje sie przyjrzec tej sytuacji ze wszystkich stron.
No, to moja strona jest wyżej. Dziwi mnie tylko, że kogoś może dziwić, że rodzina jest sceptyczna

Co do wspomnianych wcześniej przeze mnie problemów...


Islam zezwala na poligamię: mężczyzna może mieć jednocześnie nawet cztery żony. "Żeńcie się według waszego wyboru - z dwiema, trzema, czterema..." (sura 4:3).


Islam naucza, że mąż powinien karać żonę bijąc ją lub odmawiając jej współżycia seksualnego. "Jeżeli żony okazują brak posłuszeństwa, karzcie je, nie dzielcie z nimi łóżka i bijcie je..." (4:34).


Islam uważa żonę za obiekt zaspokajający pragnienia seksualne męża. "Wasze żony są dla was polem do zaorania, korzystajcie więc z nich kiedy tylko chcecie, i jak chcecie" (2:223).


dzieci muszą być wychowane w religii ojca-muzułmanina. W przypadku rozwodu dzieci pozostają zawsze z ojcem, który może zabronić Ci widywać się z nimi. Szaria (prawo islamu) stanowi, że w małżeństwach mieszanych "dziecko powinno być wychowywane w lepszej z dwóch religii wyznawanych przez rodziców" - przy czym tą lepszą, oczywiście, w myśl szariatu jest islam. Koran twierdzi, że islam jest jedyną prawdziwą religią (sura 3:19).

To tylko kilka fragmentów. Jeden pozwoliłam sobie wyboldować, bo stwierdza jasno, że o żadnym chrzcie i wychowywaniu dzieci po katolicku mowy nie będzie. Jeśli traktowanie żony Cię nie zraża, to może to? I jest to fakt - akurat o tym problemie słyszałam nie raz. Muzułmanin zgodzi się w końcu na zawarcie ślubu w Kościele [oprócz podpisania kontraktu w meczecie, rzecz jasna], bo on nic dla niego nie znaczy, ale dzieci wychowywać będzie w swojej wierze. I tego się nie przeskoczy...

A więcej tu:
http://www.eurojihad.org/...cle-sid-95.html
http://www.arabia.alleluj...php?numer=25299

A najlepiej to sobie poszperaj po necie sama, bo co to ja Google jestem? I to jeszcze całodobowe?
angu, zaczynasz mnie coraz bardziej oswiecac.

Najlepiej się trzymać od muzułmanów z daleka, taka jest moja, nieco ksenofobiczna opinia.
wiesz darth, tak by bylo najprosciej, ale czasem serca plata nam takie figle i co wtedy?

wiesz darth, tak by bylo najprosciej, ale czasem serca plata nam takie figle i co wtedy?
No wtedy, to że tak powiem, wpadliśmy jak kamień w przerębel.
no wlasnie, i co teraz? serducho wyprac? pamiec tez i zaczac wszystko od poczatku? nie da sie tak, serce i uczucia to nie jak brudna szmatka, ktora wypierzesz i na nowo mozna brudzic.
nie latwo jest sie odkochac... i zycie jak w greckiej komedii, cokolwiek zdecydujesz bedzie bol....
No kurcze no

A jak się zakochasz w alkoholiku?
Albo w księdzu?
Albo w żonatym mężczyźnie?
Albo...

Nie składamy się z samego serca, naprawdę posiadamy [albo większość z nas ] rozum i rozsądek. A jak nie, to można się o nie modlić jeszcze

Nie zgodzę się na stwierdzenia "Zakochałam się i koniec. Może to nierozsądne, ale serce nie sługa, więc nic nie poradzę..." Po prostu się nie zgodzę. To oznacza ośli upór i głupotę po prostu, a nie beznadziejność sytuacji [obiektywnie!]. Jeśli ktoś chce tkwić w patologicznym związku, to jego sprawa, ale nie wmówi mi, że nie miał wyjścia!

I można zacząć wszystko od początku - tym bardziej, że koniec związku to jeszcze nie koniec wszystkiego. A problem greckiej tragedii [chyba że piszesz o czymś innym, bo u Ciebie jest komedia] - choć do szkoły chodziłam dawno - to coś więcej niż ból. W ten sposób złamaną nogę mogłabyś porównywać do wyboru tragicznego - jak nie nastawisz, to będzie ból, jak nastawisz, to też będzie ból

Zirytowałam się...
jedynie że człowiek , cały czas ma na różowe okulary i nie dostrzega konsekwencji swego postępowania.
tylko rozczarowanie nadejdzie w chwili gdy nadejdzie czas podjecia decyzji odnośnie ślubu, wychowania dzieci itd. Albo dojdzie d podporządkowania się jednej ze stron

A problem greckiej tragedii [chyba że piszesz o czymś innym, bo u Ciebie jest komedia] - choć do szkoły chodziłam dawno - to coś więcej niż ból.
siorki mialam na mysli tragedie a napisalam o komedii.

a wracajac do tematu:

zgadza sie angu, zastosowalam skrot myslowy, ale juz zo wyjasniam. chodzilo mi o to, ze cokolwiek sie w tym wypadku wybierze, bedzie bolalo, rozstanie to bol, ale trwanie w tym tez nie jest dobre. tak wiec chodzilo mi o to, ze cokolwiek sie zdecyduje bedzie bolalo.to by bylo na tyle

Nie będę udawał na potrzeby dyskusji, że nie znam sytuacji, którą autorka wątku poruszyła; że nie znam więcej szczegółów, które nie bez racji nie zostaną w internecie przedstawione.

Mamy z jednej strony katoliczkę, która nie potrafi patrzeć na świat inaczej jak tylko z perspektywy twardego katolicyzmu, przenikającego całe jej jestestwo, a z drugiej strony marokańskiego muzułmanina. Przy czym oboje opuścili swe rodzinne kraje, by szukać szczęścia daleko od domu.

Muzułmanie z Maroka żyją w istotnie innej kulturze niż europejska. Często się zdarza, że taki chłopak mimo, że zapewnia o tym, że nie odbierze swej żonie wolności, gdy pojedzie z nim do jego rodziny, to ostatecznie (w zgodzie z tamtejszym prawem) odmawia jej prawa do opuszczenia kraju. Europejczykowi wydaje się, że muzułmanin musiałby równie bardzo się przełamać w takiej kwestii jak komuś z kultury europejskiej. Tymczasem tam, to uchodzi za zrozumiałe. Tam jest inna kultura.

Przy czym ta katoliczka nie jest głupia. Ona całkiem trzeźwo potrafi oceniać ludzi.
Co nie znaczy, że nie może się pomylić.

Anguo twierdzisz, że ludzie powinni we dwoje przeżywać wspólnie wiarę. Ja uważam, że dwoje ludzi powinno umieć się wspólnie zmierzyć z tajemnicą życia; z jego radościami i smutkami; nadzieją i trwogą; świętością i grzechem.

Jeżeli dwoje ludzi żyjących w innych religiach, nie zdołają żyć wspólnie, jak zdołają żyć wspólnie całe społeczeństwa oparte na innych światopoglądach ?

Człowiek współczesny żyje w różnych religiach, różnych kulturach i różnych systemach społecznych. Właśnie mieszane małżeństwa są fundamentem dialogu. Dialogu o tyle trudnego, że nawet nie wiemy jak mamy go przeprowadzić. Kościół będzie wymagał od katoliczki, by małżonek podpisał dokument, że dzieci otrzymają formację katolicką. Muzułmanin nie wychowując dzieci w religii Proroka, zostanie wyklęty przez swą społeczność.

A decyzje i tak podejmie dwoje ludzi, którzy byli na tyle odważni by wyjechać ze swych domów do innego kraju, by tam próbować stworzyć nowe życie. Nie zasiedziali muzułmanie. I nie zasiedziali katolicy. Ich sposób myślenia o świecie już doznał pewnych zmian. Możliwe, że zdołają żyć razem; choć ich społeczności, które sądzą, że wszystko wiedzą, im to w dużym stopniu utrudnią.

Oni po prostu wchodzą na ścieżkę, w której nic nie jest łatwe i nic nie jest proste. Gdzie nie ma prostych odpowiedzi. Gdzie nie ma się na czym oprzeć. Gdzie trzeba po prostu postępować dobrze.

Przekaż jej Julko, że życzę jej powodzenia.
O moich wątpliwościach, pisałem jej wcześniej.


zgadza sie angu, zastosowalam skrot myslowy, ale juz zo wyjasniam. chodzilo mi o to, ze cokolwiek sie w tym wypadku wybierze, bedzie bolalo, rozstanie to bol, ale trwanie w tym tez nie jest dobre. tak wiec chodzilo mi o to, ze cokolwiek sie zdecyduje bedzie bolalo.to by bylo na tyle
Owszem, będzie. Tyle że jedno będzie bolało przez kilka miesięcy czy lat, a drugie może boleć przez całe życie...


A święty Paweł pisał "nie wprzęgajcie się z niewierzącymi w jedno jarzmo" czy jakoś tak, prawda? I według mnie mądrze pisał...

Ja o mało nie wlazłam w cos takiego. Nie był to islam ale różnice podobnej wagi. W porę zauważylam, że mimo początkowj deklaracji szacunku do mojego odmiennego wyznania plany na przyszłość w odpryskach wychodzące na jaw w rozmowach (sporo rozmwialiśmy ) kazały m isię mieć nabaczności... okazało sie, że niestety ale moja miłość założyła sebie, że kiedyś już będzimy i w wyznaniu jedno, jego wyznaniu.
Kiedy zaczęłam czytać o tym przypadku, myślałam, że w końcu miłość to miłość i dużo może znieść. Po przeczytaniu tego wszystkiego dochodzę do wniosku, że jednak serce w tym przypadku powinno się podporządkować rozumowi, że rodzice słusznie się obawiają...
Ech, w tym życiu marzyciele nie mają szans...
ostatnio poruszylismy ten problem w gronie rpzyjaciol i oni stwiuerdzili, ze to jest wybor danej osoby i rodzice powinni to zaakceptoowac, w innym wypadku straca dziecko, bo jesli nadal beda przeciwni to dziecko sie od nich odwroci itd. jednak zgadzam sie z Myszkunia, ze rodzice maja podstawy do obaw. Niestetyjest to trudna sytuacja, oni boja sie o swoje dziecko i chca dla niego jak najlepiej, a nie chca go stracic na zawsze, kiedy wpakuije sie w inna kulture i przejdzie na inna religie...
Hm... skomplikowana sprawa
Jestem żoną muzułmania, mamy dziecko, jesteśmy bardzo szczęśliwi i nie żałuję podjętej decyzji - chociaż tylko ja wiem ile bezsennych nocy przed ślubem zastanawiałam się, czy dobrze robię.
Mimo wszystko nie wyobrażam sobie małżeństwa ortodoksyjnej katoliczki i ortodoksyjnego muzułmanina. Któreś z nich musiałoby zrezygnować ze swojej wiary (lub choćby jej części) i później winiłoby drugą stronę. Podstawowa sprawa - KK wymaga, aby dziecko zostało wychowywane jako katolik, podobne wymaganie stawia islam. Takie przykłady możnaby mnożyć, wniosek jest jeden - życie takich ludzi może się zmienić w ciągłą walkę i obwinianie się. Proszę nie myśleć, że tylko kobiety mają takie dylematy! Kilku kolegów męża ma żony swojej narodowości i wyznania (ożenili się po wielu latach mieszkania w Polsce) - oni także chcięli uniknąć tego problemu. Ja jestem agnostyczką, a mąż niepraktykującym muzułmaninem, stąd my nie mieliśmy większych problemów ze zgraniem się i ustaleniem zasad panujących w domu. Nie wyobrażam sobie natomiast co by było, gdybyśmy byli bardzo wierzący.
Kolejnym problemem jest kraj zamieszkania. Ciężko jest być muzułmaninem w Polsce, ciężko też być katoliczką np. w Iranie (choć wcale nie jest to zabronione i karane, szczególnie mam na myśli cudzoziemców). Obecnie mieszkamy w UK i muszę przyznać, że w tym kraju jest trochę łatwiej - wielokulturowość i wiele wyznań wymuszają tolerancję. Ale przecież nie każdy może i chce wyjechać...

Ja jestem agnostyczką, a mąż niepraktykującym muzułmaninem
Ciekawe połączenie. A co z dziećmi? Ochrzczone w KK, czy jak to u Was Państwo jest? Jeśli mozna wiedzieć?

[ Dodano: Sob 21 Kwi, 2007 22:55 ]
Wydaje mi się, że w moim profilu zaznaczyłam skąd jestem: Warszawa/UK
Faktycznie jestem teraz w domu rodzinnym (w Wawie) - moja mama wreszcie ma swojego ukochanego wnuka a ja mam cały dzień dla siebie
A co do dziecka - nie chrzciłam i nie zamierzam. Nie będziemy mieć nic przeciwko, jeżeli przyjmie chrzest jako dorosły człowiek. Oboje z mężem jesteśmy tolerancyjni i chcemy, żeby mały poznał wszystkie wielkie religie (w tym chrześcijaństwo i islam) - potem zdecyduje sam. Jeżeli będzie buddystą, protestantem, czy sunnitą (mąż jest szyitą) - proszę bardzo. Ważne, żeby był dobrym człowiekiem z kręgosłupem moralnym. Zdaję sobie jednak sprawę, że dla ludzi bardzo wierzących nasza postawa jest nie do zaakceptowania...

A co do dziecka - nie chrzciłam i nie zamierzam.
W sumie dobrze. Jeśli mama jest bez korzeni, a tata ma wyschnięte źródełko, to dziecko nie miałoby żadnych wzorów do naśladowania na płaszczyźnie duchowej. W Królestwie Brytyjskim nikt Państwu nie będzie robić "wrzutów", że dziecko nie idzie do sakramentów z rówieśnikami.
Ale istniej tez duże prawdopodobieństwo, że wasze dziecko nie wejdzie w ogóle na trwałe w żadne życie duchowe. Z religią jest jak z językiem. Nie używany - zanika, umiera...
Nie uważam się za gorszą (ani lepszą) od katolików, muzułmanów, protestantów czy ludzi jakiegokolwiek innego wyznania. Nie uważam się też za osobę "bez korzeni", czy bez życia duchowego. Szkoda, że ludzi klasyfikuje się tylko ze względu na wyznanie bądź jego brak...
Nie oceniam Pani. Wiara jest łaską. Można ją mieć, ale można tez stracić. Domyślam się, że Pani straciła? - tu widzę brak korzeni chrześcijańskich. Agnostycyzm to raczej poszukiwanie swego miejsca, metafizycznego odniesienia.
Agnostycyzm - przynajmniej w moim rozumieniu - oznacza postawę zakładającą, że brak jest wystarczających dowodów na istnienie Boga jak i jego brak. Nie napisałam, że jestem niewierząca. Pochodzę z rodziny chrzescijan, ale ja tej religii nigdy nie "czułam". Wyboru agnostycyzmu dokonałam po kilku latach przemyśleń i wcale nie uważam sprawy za zamkniętą:)
Ale chyba zaczynamy off-topować. W całej dyskusji chciałam tylko dodać mój głos - związki mieszane ludzi prawdziwie wierzących mają małe szanse powodzenia. Tu chyba się zgadzamy?

związki mieszane ludzi prawdziwie wierzących mają małe szanse powodzenia. Tu chyba się zgadzamy?
W przypadku małżeństw mieszanych: i tak i nie. I chyba jednak częściej nie. Choć brak mi konretnej wiedzy na ten temat. Zakładając jednak prawdziwą miłośc, która znosi wszelkie podziały: jeśli katolcka strona będzie przykładną, to jest wielka szansa na pozyskanie drugiej strony oraz w zwiazku z tym - dziecka. Takie jest moje prywatne zdanie.

związki mieszane ludzi prawdziwie wierzących mają małe szanse powodzenia
hmm.. pozwolę się sobie włączyć:

w moim odczuciu rzeczywiście mają małe szanse powodzenia, bo prędzej czy później dojdzie do konfliktu wartości: albo moja miłość do człowieka, albo moja religia; dramat i rozdarcie, bo z jakby nie wybrać, zawsze trzeba coś zdradzić;

osobiście gdybym stanął przed wyborem: wiązać się z perspektywą takiego dylematu, lub zrezygnować ze starań o taki związek, wybrałbym to drugie; uchroniłbym w ten sposób zarówno siebie, jak i osobę, do której żywiłbym cieplejsze uczucia od wewnętrznych konfliktów

Bardzo ładnie wyraziłeś to, co miałam na myśli
Pozdrawiam

Bardzo ładnie wyraziłeś to, co miałam na myśli
tylko częściowo

w rzeczywistości przedstawiałem swoje własne poglądy

w moim odczuciu rzeczywiście mają małe szanse powodzenia, bo prędzej czy później dojdzie do konfliktu wartości: albo moja miłość do człowieka, albo moja religia; dramat i rozdarcie, bo z jakby nie wybrać, zawsze trzeba coś zdradzić; Monofizytyzm stosowany, tak?

Nie czuję się minimalistką. Nie byłam i nie jestem katoliczką, nie wzięłam ślub kościelnego (ani islamskiego), tylko cywilny. Nie uważam się ze mało wierzącą, słabo wierzącą itd. Jestem agnostyczką, co w moim odczuciu nie jest mniej wartościowe od bycia katoliczką czy muzułmanką. Obie religie darzę natomiast szacunkiem, a ich wyznawców sympatią
Mam przyjaciela księdza (Polaka), który szanuje moje poglądy, mam też przyjaciela Pakistańczyka, islamskiego przywódcę duchownego z Lancashire - inteligentny, ciepły człowiek. Nie rozumiem dlaczego moja osoba wydaje się księdzu aż tak płytka??
A wracając do tematu - gdybym była katoliczką, nie wyszłabym za muzułmania z intencją "nawrócenia" go. To mi pachnie kłamstwem - w końcu kwestie religii należy rozpatrzyć przed ślubem, podobnie kwestie wychowania ewentualnego potomstwa. Nie wyobrażam sobie, że mogłabym mówić przyszłemu mężowi: dobrze, jakoś się dogadamy, a w duchu planować, że będzie tak, jak ja chcę. Uważam, że kościól dobrze czyni, dopuszczając takie małżeństwa tylko wyjątkowo.

[ Komentarz dodany przez: Ks.Marek: Nie 22 Kwi, 2007 15:54 ]

M. Ink. * napisał/a:
osobiście gdybym stanął przed wyborem: wiązać się z perspektywą takiego dylematu, lub zrezygnować ze starań o taki związek, wybrałbym to drugie; uchroniłbym w ten sposób zarówno siebie, jak i osobę, do której żywiłbym cieplejsze uczucia od wewnętrznych konfliktów

Łukasz Ewangelista w Dziejach Apostolskich napisał/a:
17,1 Przeszli przez Amfipolis i Apolonię i przybyli do Tesaloniki, gdzie Żydzie mieli synagogę.
17,2 Paweł według swego zwyczaju wszedł do nich i przez trzy szabaty rozprawiał z nimi.
17,3 Na podstawie Pisma wyjaśniał i nauczał: Mesjasz musiał cierpieć i zmartwychwstać. Jezus, którego wam głoszę, jest tym Mesjaszem.
17,4 Niektórzy z nich, a także pokaźna liczba pobożnych Greków i niemało znamienitych kobiet uwierzyło i przyłączyło się do Pawła i Sylasa.

w cytacie z Pisma brak nawiązania do kwestii małżeństw międzywyznaniowych


w cytacie z Pisma brak nawiązania do kwestii małżeństw międzywyznaniowych
To akurat mało ważne. Rzecz dotyczy głoszenia Zmartwychwstałego. I to tylko tyle, albo i az tyle.

Wracam do obserwowania forum Pisać więcej nie zamierzam, jako że denerwuję innych - a nie było to moim zamiarem. To forum ma (przynajmniej w założeniu ) inny cel niż personalne rozgrywki. Pozdrawiam wszystkich, księdza Marka również

To akurat mało ważne. Rzecz dotyczy głoszenia Zmartwychwstałego. I to tylko tyle, albo i az tyle.
wobec tego wypowiedż (cytat z Pisma) nie ma związku z moją wypowiedzią (zacytowana przez Księdza)


A wracając do tematu - gdybym była katoliczką, nie wyszłabym za muzułmania z intencją "nawrócenia" go. To mi pachnie kłamstwem
Ależ, moja droga - jest dokładnie odwrotnie.
Jeżeli jesteśmy przekonani o tym, że trwamy w prawdzie to w imię autentycznego dobra drugiej osoby należałoby przybliżyć prawdę tej osobie.
Jeżeli natomiast nie uznajemy naszej religii za prawdziwą tylko za "jedną z wielu prawdziwych" to w moim przekonaniu lepiej wogóle chyba dać sobie spokój z taką "wiarą" ...
Prawd nie istnieje "wiele równoległych" - prawda jest jedna ...
Co do sprawy:


Ad 1 - doprawdy? Po czym wnosisz?
to bardzo proste:
wypowiedź, do której Ksiądz odnosił się z tym cytatem z Łukasza dotyczył potencjalnego wyboru między małżeństwem międzywyznaniowym (tzn. tylko takim małżeństwem międzywyznaniowym, w którym można spodziewać się konfliktu o religijne wychowanie potomka) i nie ma tam wzmianki o głoszeniu Zmartwychwstałego; skoro Ksiądz w nawiązaniu do moich słów zaczyna mówić coś o Zmartwychwstałym, to może to być dla mnie (ale chyba nie tylko dla mnie) niejasne; jeszcze trudniej było zrozumieć na czym polega związek między zacytowanymi moimi słowami, a słowami z Biblii; jeśliby nie było takiego związku, to odebrałbym to jako banalne "wciskanie Chrystusa na siłę";

ponieważ oczekuję czegoś więcej od katolickiego księdza niż tylko taniego prozelityzmu i zakładam, że w nawiązaniu tym powinno być coś więcej niż tylko takie "zapychanie Chrystusem każdej luki", więc mój powyższy sprzeciw jest czymś oczywistym; ostatecznie jest to bowiem sprzeciw wobec "wciskania Biblii na siłę" nawet tam, gdzie nie pasuje, czyli sprzeciw wobec taniego ewangelizatorstwa (taniego ewangelizatorstwa deformującego - być może bardziej niż się nam zdaje - prawdziwe głoszenie Ewangelii), które - jak mi się z "przerażeniem" wydawało - dostrzegłem w poście Księdza

nie widząc związku - zaprotestowałem:

Inki ..
"Wierzący/nioepraktukujący" z jednej strony źle świadczą o Kościele - z drugiej to "narybek" na świętych ..

to bardzo proste:
A o czym mówił Paweł do greków? O "AlkaPrimie", o szydełkowaniu?


"Wierzący/nioepraktukujący" z jednej strony źle świadczą o Kościele - z drugiej to "narybek" na świętych
dla mnie o wiele gorzej, gdy ktoś praktykuje, ale... tylko w niedzielę (albo co gorsza - tylko na mszy)... "poza" już zapomina


czyżby umywanie rąk od problemu?
Niekoniecznie.
Jak pisałem, trwam jak Góra Syjon...
Ale dostrzegam też swego rodzaju obojętność pośród Ludu Bożego, na te sprawy.
Mówi się o wielu rzeczach na katechezie, podczas homilii, katechezy parafialnej - a i tak, ludki przychodza ( o ile przychodzą) i wyglądają tak, jakby mieli pierwszy raz do czynienia z danym problemem.

dla mnie o wiele gorzej, gdy ktoś praktykuje, ale... tylko w niedzielę (albo co gorsza - tylko na mszy)... "poza" już zapomina
Oni mają trochę większą szansę na nawrócenie od tych, którzy muszą wszystko zaczynać od podstaw coś mi się wydaje ...

Oni mają trochę większą szansę na nawrócenie od tych, którzy muszą wszystko zaczynać od podstaw coś mi się wydaje ...
"szansa na nawrócenie"...?

ponoć "prostytutki i złodzieje przed nami wejdą Tam"...

ponoć "prostytutki i złodzieje przed nami wejdą Tam"...
Na pewno - pod warunkiem odrzucenia grzechu ...

Oni mają trochę większą szansę na nawrócenie od tych
Na pewno
mam wrażenie pewnej sprzeczności tych wypowiedzi...

to jak to w końcu jest z tą "szansą na nawrócenie", ddv, bo wiesz... ja bym tak zasadniczo nie bronił tych katolików, co katolikami są tylko od wielkiego dzwonu

to jak to w końcu jest z tą "szansą na nawrócenie", ddv, bo wiesz... ja bym tak zasadniczo nie bronił tych katolików, co katolikami są tylko od wielkiego dzwonu
Oficjalnie mówię o nich jako o "ziarnie odłożonym na siew" - nieoficjalnie dodaję po cichu że to co za długo jest odłożone nie tylko traci siłę kiełkowania ale bywa że i czymś brzydkim trąci ...
Cóz - jakby się na to nie patrzeć szansę jednak mają - przynajmniej wiedzą że są ziarnem ..
I daj Boże by zechciało im sie zakiełkować ...

[ Komentarz dodany przez: Ks.Marek: Sob 28 Kwi, 2007 08:45 ]
jeśli ziarno nie obumrze....