ďťż
Strona początkowa UmińscyCo dla kuzyna na 18-stkę ????Stara matura a rekrutacja 2007/08Wiosna coraz bliĹźej... Studencka Wiosna!Nasz rodzinny album.SEMINARIUM MAGISTERSKIEJak wam poszły prĂłbne matury?Religia w szkołach, jako podstawowy kurs ewalgelizacyjnyMsza Święta, ktĂłra nawracaNazwa dla zespołu :)Udział w projekcie ministerialnym
 

Umińscy

CHLEB

W dalekim kraju pewna wdowa otrzymała od starej kobiety wspaniały pierścień – jako podziękowanie za jej gościnność. Przy jego pomocy mogła ona przemieniać się we wszystko. Kiedy w całym kraju zapanowała ogromna bieda, wdowa przypomniała sobie o prezencie. Przeobraziła się w ptaka, który obleciał wszystkie strony świata, aby znaleźć inne tereny, na których lepiej by się wiodło. Ptak powrócił jednak bardzo smutny do domu, ponieważ głód panował już we wszystkich okolicach.

Wtedy kobiecie przyszła do głowy pewna myśl, która miała uratować życie wielu ludziom. Przemieniła się ona w ogromny bochen chleba. Kiedy jej syn wrócił do domu, znalazł na stole ten chleb i od razu odgadł, co się wydarzyło. Najpierw nie chciał go jeść. Potem jednak zwyciężył w nim głód. Żebrzącemu sąsiadowi początkowo nie chciał nic dać, ponieważ wcześniej często się kłócili. Potem jednak jego serce zwyciężyło i podzielił się z nim. Mężczyzna gwałtownie się odmienił.

Wkrótce cała wioska dowiedziała się, że w domu syna wdowy było coś do jedzenia. Wielu ludzi przychodziło do niego: młodzi i starzy, biedni i chorzy, zgorzkniali i skłóceni. Chleb zdawał się mieć cudowną moc. Zaspakajał nie tylko głód ludzi, lecz rozsiewał w nich radość i zaufanie. Często po zjedzeniu kawałka ludzie podawali sobie dłonie, aby się pojednać. Zdumiewające było również to, że ogromny bochenek chleba zdawał się nie mieć końca. Można go było jeść i jeść.

Aż wreszcie nadszedł czas nowych zbiorów. Wtedy resztki cudownego chleba przemieniły się znowu we wdowę, do której wszyscy przychodzili, aby jej podziękować. I cała wioska wspólnie świętowała.


Jkaie ładne! Kto jest autorem?

Kto jest autorem?
Ks. Krzysztof - redaktor Veni Creator
Szanując prawa autorskie podawajcie autora i linka skąd zaczerpnięte albo namiary na książkę itp



Szanując prawa autorskie podawajcie autora i linka skąd zaczerpnięte albo namiary na książkę itp
Dobrze. Podaję źródło
dzięki!
Specjalny anioł

Przeczytaj uważnie do końca strony, nie zatrzymuj się na krok dopóki nie zobaczysz, że rzeczy nie zawsze są takie na jakie wyglądają
Dwa podróżujące anioły zatrzymały się na noc w domu bogatej rodziny. Rodzina była niegrzeczna i odmówiła aniołom nocowania w pokoju dla gości, który znajdował się w ich rezydencji. W zamian za to anioły dostały miejsce w małej, zimnej piwnicy. Po przygotowaniu sobie miejsca do spania na twardej podłodze, starszy anioł zobaczył dziurę w ścianie i naprawił ją. Kiedy młodszy anioł zapytał dlaczego to zrobił, starszy odpowiedział,

- "Rzeczy nie zawsze są takie na jakie wyglądają."

Następnej nocy anioły przybyły do biednego, ale bardzo gościnnego domu farmera i jego żony, by tam odpocząć. Po tym jak farmer podzielił się, resztą jedzenia jaką miał, pozwolił spać aniołom w ich własnym łóżku, gdzie mogły sobie odpocząć. Kiedy następnego dnia wstało słońce, anioły znalazły farmera i jego żonę zapłakanych. Ich jedyna krowa, której mleko było ich jedynym dochodem, leżała martwa na polu. Młodszy anioł, był w szoku i zapytał starszego anioła:

- "Jak mogłeś do tego dopuścić ?".

- "Pierwsza rodzina miała wszystko i pomogłeś im" - oskarżył.

- "Druga rodzina miała niewiele i dzieliła się tym co miała, a ty pozwoliłeś, żeby ich jedyna krowa padła".

- "Rzeczy nie zawsze są takie na jakie wyglądają" - odpowiedział starszy anioł.

- "Kiedy spędziliśmy noc w piwnicy tej rezydencji, zauważyłem że w tej dziurze w ścianie było schowane złoto. Od czasu kiedy właściciel się dorobił i stał się takim chciwcem niechętnym do tego by dzielić się swoją fortuną, w związku z czym zakleiłem tą dziurę w ścianie, by nie mógł znaleźć złota znajdującego się tam."

- "W noc, która spędziliśmy w domu biednego farmera, Anioł Śmierci przyszedł po jego żonę. W zamian za nią dałem mu ich krowę. Rzeczy nie zawsze są takie na jakie wyglądają."

Niektórzy ludzie pojawiają się w naszym życiu i szybko odchodzą...

Niektórzy ludzie stają się naszymi przyjaciółmi i zostają na chwilę... zostawiając piękne ślady w naszych sercach... i nigdy nie będziemy dokładnie tacy sami bo zawarliśmy nowe przyjaźnie!!!

Wczoraj jest historią. Jutro jest tajemnicą.

Anonim

[ Dodano: Sob 28 Lut, 2009 18:16 ]

Specjalny anioł ...Anonim ...

To fragment książki E. Foley "Zakochaj się w życiu"

[ Dodano: Sob 28 Lut, 2009 20:50 ]
Piękna opowieść....

i dzięki za autorkę/fragment utworu miałam z drugiej ręki z taką adnotacją/.

Dzięki.

Piękna opowieść...
Bardzo dziękuję za dobre słowo. Jakże dziś trudno uzyskać akceptację, nawet wśród wierzących. Może ta przypowieść nakłoni chociażby jedna osobę do refleksji...

Hala gdzieś w górach. Niemłody już góral dogląda owiec. Podchodzi turysta ze szlaku. - Jak się wam owce pasą, gospodarzu? - A które? Białe czy czarne? Nieco zbity z pantałyku ceper wybiera: - Ee, no…, tego…, białe. - Białe dobrze. - A czarne? - Też dobrze. - A ile wełny dają rocznie? - A które, białe czy czarne? - No, białe. - Cztery kilo każda. - A czarne? - Też cztery kilo każda. - A co z mlekiem? Ile mleka dają? - A które, białe czy czarne? - Białe. - Białe dają półtora litra dziennie. Każda sztuka. - A czarne? - A czarne też półtora litra dziennie. - A niech mi pan powie w takim razie, dlaczego za każdym razem pyta pan, czy chodzi mi o czarne czy o białe owce, skoro u jednych i u drugich wszystko ma się tak samo? - A, to dlatego, że białe owce są moje. - A czarne? - A czarne też są moje…

To my rozróżniamy na lepszych i gorszych, wierzących i niewierzących, świętych i grzesznych, przyjaciół i wrogów. A Bóg śmieje się z tych naszych nieszczęsnych rozróżnień i jakby na przekór nam leje deszczem i grzeje słońcem jednakowo na wszystkich. Nie czekaj aż ktoś pierwszy poda ci rękę, powie dzień dobry, przeprosi cię, uśmiechnie się do ciebie, zagadnie. Bądź miły dla innych nie dlatego, że są dżentelmenami, ale dlatego, że ty nim jesteś!
Jak Bóg stworzył mamę

Dobry Bóg zdecydował, że stworzy... MATKĘ.
Męczył się z tym już od sześciu dni, kiedy pojawił się przed Nim anioł i zapytał:
- To na nią tracisz tak dużo czasu, tak?

Bóg rzekł:
- Owszem, ale czy przeczytałeś dokładnie to zarządzenie?
Posłuchaj, ona musi nadawać się do mycia prania,
lecz nie może być z plastiku... powinna składać się ze stu osiemdziesięciu części,
z których każda musi być wymienialna...
żywić się kawą i resztkami jedzenia z poprzedniego dnia...
umieć pocałować w taki sposób, by wyleczyć wszystko -
od bolącej skaleczonej nogi aż po złamane serce...
no i musi mieć do pracy sześć par rąk.

Anioł z niedowierzaniem potrząsnął głową:

- Sześć par?

- Tak! Ale cała trudność nic polega na rykach

- rzekł dobry Bóg.

Najbardziej skomplikowane są trzy pary oczu, które musi posiadać mama.

- Tak dużo?

Bóg przytaknął:

-Jedna para, by widzieć wszystko przez zamknięte drzwi,
zamiast pytać: "Dzieci, co tam wyprawiacie?".
Druga para ma być umieszczona z tyłu głowy,
aby mogła widzieć to, czego nie powinna oglądać,
ale o czym koniecznie musi wiedzieć. I jeszcze jedna para,
żeby po kryjomu przesłać spojrzenie synowi,
który wpadł w tarapaty: "Rozumiem to i kocham cię".

- Panie - rzekł anioł, kładąc Boga rękę na ramieniu - połóż się spać.
Jutro te jest dzień

- Nie mogę odparł Bóg a zresztą już prawie skończyłem.

Udało mi się osiągnąć to, że sama zdrowieje, jeśli jest chora,
że potrafi przygotować sobotnio-niedzielny obiad
na sześć osób z pół kilograma mielonego misa
oraz jest w stanie utrzyma pod prysznicem dziewięcioletniego chłopca.

Anioł powoli obszedł ze wszystkich stron model matki,
przyglądając mu się uważnie, a potem westchnął:

- Jest zbyt delikatna.

- Ale za to jaka odporna! - rzekł z zapałem Pan.

- Zupełnie nie masz pojęcia o tym,
co potrafi osiągnąć lub wytrzymać taka jedna mama.

- Czy umie myśleć?

- Nie tylko. Potrafi także zrobić najlepszy użytek z szarych komórek
oraz dochodzić do kompromisów.

Anioł pokiwał głową,
podszedł do modelu matki przesunął palcem po jego policzku.

- Tutaj coś przecieka - stwierdził.

- Nic tutaj nie przecieka - uciął krótko Pan. - To łza.

- A do czego to służy?

- Wyraża radość, smutek, rozczarowanie, ból, samotność i dumę.

- Jesteś genialny! - zawołał anioł.
- Prawdę mówiąc, to nie ja umieściłem tutaj tę łzę
- melancholijnie westchnął Bóg.

To nie Bóg stworzył łzy. Dlaczego zatem my mielibyśmy to czynić?

Autor - Bruno Ferrero.
Kiedyś myślałem, że z bajek się wyrasta, jak z lalek, miśków i wiary w czary. Potem jednak odkryłem, że do bajki się dorasta, bo każda porządna baśń jest właśnie opowieścią o dojrzewaniu, o sprawach, bez których życie jest pozbawione dramatu, ładu, sensu i znaczenia.

Najtrudniej jest przebywać z kimś, komu nie można nic dać ani pomóc. Basia miała 10 lat i umierała na białaczkę. Przychodziłem do niej co kilka dni, żeby poczytać jej bajki. Bardzo je lubiła, zwłaszcza te klasyczne...Słuchała bardzo uważnie, zadając czasem pytania o wiele dojrzalsze niż jej wiek. Gdy czytałem je tę krotką baśń Andersena „O tobie mówi bajka”, zapytała: „A która baśń najbardziej mnie opowiada?” I zaczęła sama szukać: „Może o stokrotce, może o małej syrence, a może o słowiku i róży...” Kiedy zaczęliśmy się zastanawiać, która z baśni byłaby najwierniejszym lustrem jej losu, odkryłem nagle, że są to tak głębokie metafory ludzkich żywotów, błądzeń, poszukiwań, tragedii, heroizmów, miłości...że jest to mądrość w najpełniejszym tego słowa znaczeniu. Zaczęliśmy wtedy poszukiwać znanych nam ludzi, o których pośrednio i prawie bezpośrednio opowiadały kolejne baśnie. Dzięki nim więcej rozumieliśmy, barwniej widzieliśmy...Ten świat, mimo swej fantastyczności, był pełen ładu, sensu, wszystko miało jakieś określone znaczenie. Po którymś tam przeczytaniu „Królowej Śniegu”, Basia nagle powiedziała: „Ja już dojrzałam, bardziej niż Gerda. Wiesz, ja dojrzałam do umierania i już się go nie boję, bo jeśli nie warto umrzeć, to i żyć nie warto...” Milczałem, bo ja nie dojrzałem...
Potem, gdy zacząłem czytać Junga, Bettelheima, Rollo Maya...potwierdziło mi się to, że baśnie mają do powiedzenia o życiu, śmierci, miłości...więcej niż nauka. Trzeba tylko nauczyć się rozumieć ich język. Basia go pojęła...

Teraz, gdy mędrków-cyników, mędrków-nihilistów, mędrków sceptyków namnożyło nam się bez liku i w sprawach najważniejszych zaczynamy się gubić, jak dzieci w ciemnościach, to może jeszcze baśń, mit, przypowieść...przywróci jakiś pierwotny, odwieczny ład, sens, hierarchie, znaczenia, bez których naprawdę ani żyć, ani umierać nie warto...

Brajdak z Częstochowy
Z niektórych bajek nie warto wyrastać, są mądrzejsze w swej treści niż niejedna
rozprawa filozoficzna.

Opowieść chasydzka
------------------------
Ubogi farmer wracając późnym wieczorem z rynku do domu, znalazł się na drodze bez swojego modlitewnika. Koła jego wozu odpadły w samym środku lasu, więc zmartwił się, że dzień ten będzie musiał upłynąć bez odmówienia przez niego modlitwy.

Ułożył więc następującą: "Panie, uczyniłem coś bardzo głupiego. Opuściłem dom dziś rano bez mojego modlitewnika, a pamięć zawodzi mnie tak często, że nie mogę bez niego odmówić ani jednej modlitwy. Postanowiłem więc, że pięć razy wolno wyrecytuję alfabet, a Ty, który znasz wszystkie modlitwy poskładasz razem litery alfabetu, aby stworzyły modlitwę, której słów nie pamiętam."

I rzekł Pan do swoich aniołów: "Ze wszystkich modlitw, które dzisiaj usłyszałem, ta jedna była niewątpliwie najlepsza, ponieważ płynęła z prostego i szczerego serca".
Piękne te wszystkie opowieści!!!
Kamienie życia

Pewnego dnia, pewien stary profesor został zaangażowany aby przeprowadzić kurs dla grupy dwunastu szefów wielkich koncernów amerykańskich, na temat skutecznego planowania czasu.
Kurs ten był jednym z pięciu modułów przewidzianych na dzień szkolenia. Stary profesor miał więc do dyspozycji tylko jedna godzinę by wyłożyć swój przedmiot. Stojąc przed ta elitarna grupa (która była gotowa zanotować wszystko, czego ekspert będzie nauczał), stary profesor popatrzył powoli na każdego z osobna, następnie powiedział: "Przeprowadzimy doświadczenie". Z pod biurka, które go oddzielało od studentów, stary profesor wyjął wielki dzban (o pojemności 4 litrów), który postawił delikatnie przed sobą.
Następnie wyjął około dwunastu kamieni, wielkości piłki do tenisa, i delikatnie włożył je kolejno do dzbana. Gdy dzban był wypełniony po brzegi i niemożliwym było dorzucenie jeszcze jednego kamienia, podniósł wzrok na swoich studentów i zapytał ich: "Czy dzban jest pełen?" Wszyscy odpowiedzieli: "Tak" Poczekał kilka sekund i dodał: "Na pewno?". Następnie pochylił się znowu i wyjął spod biurka naczynie wypełnione żwirem. Delikatnie wysypał żwir na kamienie po czym potrząsnął lekko dzbanem. Żwir zajął miejsce miedzy kamieniami... aż do dna dzbana. Stary profesor znów podniósł wzrok na audytorium i znów zapytał: "Czy dzban jest pełen?"
Tym razem świetni studenci zaczęli rozumieć. Jeden z nich odpowiedział: "Prawdopodobnie nie" "Dobrze" odpowiedział stary profesor. Pochylił się jeszcze raz i wyjął spod biurka naczynie z piaskiem. Z uwaga wsypał piasek do dzbana. Piasek zajął wolna przestrzeń miedzy kamieniami i żwirem. Jeszcze raz zapytał: "Czy dzban jest pełen?"
Tym razem, bez zająknienia, świetni studenci odpowiedzieli chórem: "Nie", "Dobrze" odpowiedział stary profesor. I tak, jak się spodziewali, wziął butelkę wody, która stała na biurku i wypełnił dzban aż po brzegi Stary profesor podniosł wzrok na grupę studentów i zapytał ich: "Jaka wielka prawdę ukazuje nam to doświadczenie?" Niegłupi, najbardziej odważny z uczniów, biorąc pod uwagę przedmiot kursu, odpowiedział: "To pokazuje, ze nawet jeśli nasz kalendarz jest całkiem zapełniony, jeśli naprawie chcemy, mażemy dorzucić więcej spotkań, więcej rzeczy do zrobienia". "Nie" odpowiedział stary profesor, "To nie o to chodziło".
"Wielka prawda, która przedstawia to doświadczenie jest następująca: jeśli nie włożymy kamieni, jako pierwszych do dzbana, później nie będzie to możliwe". Zapanowało głębokie milczenie, każdy uświadomił sobie oczywistość tego stwierdzenia.
Stary profesor zapytał ich: "Co stanowi kamienie w waszym życiu?" "Wasze zdrowie?", "Wasza rodzina?", "Przyjaciele?", "Zrealizowanie marzeń?", "Robienie tego, co jest wasza pasja?" "Uczyć się?", "Odpoczywać?", "Dać sobie czas...?", "Albo jeszcze coś innego?", "Należy zapamiętać, ze najważniejsze jest włożyć swoje KAMIENIE jako pierwsze do życia, w przeciwnym wypadku ryzykujemy przegrać... własne życie Jeśli damy pierwszeństwo drobiazgom (żwir, piasek), wypełnimy życie drobiazgami i nie będziemy mieć wystarczająco dużo cennego czasu, by poświęcić go na ważne elementy życia.
Zatem nie zapomnijcie zadać sobie pytania: "Co stanowi kamienie w moim życiu?"
Następnie, włóżcie je na początku do waszego dzbana (życia) "Przyjacielskim gestem dłoni, stary profesor pozdrowił audytorium i powoli opuścił salę...

Co jest Twoim kamieniem, skałą, opoką?
Spraw Panie abyś był zawsze na właściwym miejscu w naszym życiu.
Amen.

Autor nieznany
Opowieść o matce

[ Dodano: Wto 03 Mar, 2009 13:24 ]
- Kim jestem? - spytał kiedyś starca pewien młodzian.
-*-
- Jesteś tym, za kogo się uważasz - odrzekł starzec - wyjaśni ci to taka historyjka...

Zachodziło słońce. Z murów miasta można było zobaczyć na linii horyzontu dwie obejmujące się sylwetki.

"To jakiś tatuś i mamusia" - pomyślała niewinna dziecinka.

"To kochankowie" - pomyślał mężczyzna ze złamanym sercem.

"To dwaj przyjaciele, co spotkali się po wielu latach" - pomyślał człowiek samotny.
"To dwaj kupcy, co dobili targu" - pomyślał skąpiec.

"To ojciec obejmuje syna wracającego z wojny" - pomyślała pewna pani o tkliwej duszy.

"To córka ściska ojca, który wraca z dalekiej podróży" - pomyślał człowiek pogrążony w bólu po śmierci córki.

"To para zakochanych" - pomyślała dziewczyna marząca o miłości.

"To dwaj ludzie walczą do ostatniej kropli krwi" - pomyślał morderca.

"Kto wie, dlaczego się obejmują" - pomyślał człowiek o oschłym sercu.

"Jaki to piękny widok; dwoje obejmujących się ludzi" - pomyślał duchowny.

- W każdej myśli - zakończył starzec - widzisz siebie samego takim, jakim jesteś.
Analizuj często swoje myśli; mogą ci one powiedzieć o wiele więcej o tobie samym niż jakikolwiek nauczyciel.
Pier D'Aubrigy
Autor: n/n

Córka przyszła do swojej mamy i powiedziała jej:
- "Moje życie jest tak ciężkie, że nie wiem, czy warto żyć."
Chciała z nim skończyć, była zmęczona aby walczyć. Zdawało się jej, że jeszcze nie zdąży załatwić jednego problemu a już przychodził nowy.
Mama zaprowadziła ją do kuchni. Napełniła trzy garnki wodą i zostawiła aby się zagotowała. Woda zagotowała się bardzo szybko. Do pierwszego garnka włożyła marchew, do drugiego jajko a do trzeciego ziarenka kawy. Bez słowa zostawiła wodę aby się gotowała 20 minut. Kiedy upłyną czas, wróciła do kuchni i wyjęła na talerz marchew i jajko a do filiżanki nalała kawę.
Spojrzała na swoją córkę i zapytała:
- "Powiedz mi co widzisz?"
- "Marchew, jajko i kawę", odpowiedziała córka.
- "Dotknij marchew"

Córka stwierdziła, że marchew jest miękka i rozpada się. Następnie podała jej jajko. Dziewczyna obrała jajko i stwierdziła, że jest ono twarde. Na koniec mama dała jej spróbować kawy. Córka uśmiechnęła się i zachwyciła się aromatem kawy.

- "Mamo, co chcesz mi przez to powiedzieć?"

- "Wiesz, wszystkie te produkty gotowały się, a każdy inaczej reagował. Marchew najpierw była twarda i mocna. Po ugotowaniu stała się miękka i sypka. Jajko najpierw było słabe a w środku ciekłe. Po ugotowaniu stało się twarde. Ziarenka kawy reagowały jednak całkiem inaczej. Po tym jak dostały się do wrzątku, zmieniły wodę!"

- "Jaka jesteś?" spytała mama córkę. Kiedy przeciwieństwa pukają do twoich drzwi, jak zareagujesz? Jesteś jak marchew, jajko czy ziarenko kawy?

- "Jesteś jak marchew, która wydaje się twarda, ale w cierpieniu i nieprzyjemnościach, stanie się miękka i straci swoją siłę? Jesteś jak jajko, które ma delikatne serce, ale zmiení się przez problemy? Jesteś prężna a trudy zmieniły cię w nieustępliwą? Albo jesteś jak ziarnko kawy? Ziarnko zmieni wodę, przetworzy problemy. I gdy tylko woda się zagotuje uwolni aromat i smak. Jeśli jesteś jak ziarnko kawy, staniesz się lepszą i chociaż wszystko kroczy ku gorszemu, ty zmienisz świat wokół siebie."

Jak Ty reagujesz, przy różnych nieprzyjemnościach?

Jak marchew, jajko czy kawa?

W każdym razie, już teraz nie patrz tak samo na filiżankę kawy!
WIARA W SIEBIE?

Jeśli człowiek jest wątłą trzciną (tyle, że myślącą), to czy nie jest zarozumiałością, gdy wierzy, że sam z siebie nabierze mocy dębu? I czy nie jest to swoiste zaklinanie słabości, aby przemieniła się w moc – sama z siebie?
*
Jako chłopiec karmił się legendami o rycerzach pokonujących straszliwe smoki. Sam marzył, by kimś takim zostać. Lecz większy w nim od tego marzenia był strach przed smokami. Jednak ojciec posłał go do Mistrza, który miał nauczyć go nie tylko walki, ale i pokonywania strachu, no i smoków. Mistrz zaczął od ćwiczeń walki ze smokami papierowymi, potem tekturowymi, w końcu z drewna i metalu. Chłopakowi szło coraz lepiej, ale na samą myśl, że wkrótce stanie przed smokiem żywym i zionącym ogniem, paraliżowała go groza. I wtedy Mistrz zdradził mu tajemnicze słowo, które miało mu pomóc, gdy dopadnie go strach. I tak rycerz stanął do walki z pierwszym smokiem. Wiedział, że jeśli pokona strach, to resztę już potrafił po tyle latach ćwiczeń. I gdy bestia wypełzła z groty, byłby upuścił miecz i spadł z konia, gdy nie to słowo. Wykrzyknął je i natarł na smoka z całym impetem. Oniemiał, gdy ujrzał przebitą przez siebie smoczą gardziel i odcięty łeb. Zapragnął teraz pokonać jak najwięcej bestii i stał się sławnym ich pogromcą. Ileż dziewic uratował i księstw ocalił! Nie poślubiał jednak żadnej i nie pozostawał nigdzie. Wierzył w swą moc i niezwyciężoność. Kiedyś, po jakiejś całonocnej hulance, stanął przed smokiem i…zapomniał owego słowa. Jednak broniąc się przed atakiem siedmiogłowej bestii, rzucił się na nią wściekle i odrąbał jej siedem głów.
Ogłoszono, że był to ostatni smok, więc wrócił do domu. Stanął dumny przed Mistrzem, wdzięczny nie tyle za kunszt walki, co za to słowo. Jednak Mistrz roześmiał się mówiąc, że ono nie miało żadnej mocy, a tylko miało mu dodawać otuchy. Rycerz wtedy dopiero poczuł grozę, zbladł śmiertelnie, gdy pomyślał, na co się narażał wierząc w ten pusty dźwięk.
Tej nocy budził się co i raz, zlany zimnym potem. Rano przybył posłaniec z prośbą o pokonanie jeszcze jednej, niewielkiej już bestii. Rycerz długo się zbierał i w końcu wyruszył. Ale z tej walki już nie powrócił…
*
Trzeba zachęcać dziecko (w kimś czy w sobie) do pokonania lęku i słabości, gdy jest to możliwe. Ale czy na rzeczy niemożliwe można rzucać się tylko z wiarą w siebie i w zaklinanie własnej słabości? Czy nie jest to jakieś samouwielbienie? Owszem, zwycięża się wiele DLA kogoś, siłą miłości, ale magiczną wiarą w swoją własną moc – chyba nie. Święci dokonywali cudów, ale one ich zaskakiwały i nikt z nich sobie ich nie przypisał. Jednak współczesny (coraz słabszy i zalękniony) poganin uwierzy we wszystko, prócz słów Boga „Beze mnie nic uczynić nie możecie.”

Źródło
DZIECI PAJĄKA

Kiedy tylko cała rodzina przybyła do swego letniego domu położonego w górach, mama czteroletniego Marka natychmiast wydała wojnę pająkom, które wszędzie rozsnuły swe pajęczyny.
- Nie zabijaj małych pająków - zawołał Marek.
- A nie widzisz, jakie są brzydkie? - odparła mama.
- Ale dla swoich mam są najpiękniejsze!

Bruno Ferrero
Pewien król rzekł do mędrca:
- Twój Bóg jest złodziejem. By stworzyć niewiastę, musiał uśpionemu Adamowi skraść żebro.
Gdy zakłopotany mędrzec nie wiedział co odrzec na te słowa, córka powiedziała mu:
- Pozwól, ażebym ja to załatwiła sama.
Poszła tedy do króla i oświadczyła mu:
- Zanosimy skargę!
- O, a o cóż to?
- Tej nocy złodzieje dostali się do naszego domu i skradli srebrną konewkę zostawiając zamiast niej złotą.
- Szkoda, że nie mam co noc podobnych odwiedzin. - wykrzyknął król śmiejąc się.
- To właśnie uczynił nasz Bóg: zabrał pierwszemu człowiekowi zwykłe żebro, a w zamian za to dał mu niewiastę.
Po piaszczystej drodze szła niziutka staruszka.
Chociaż była już bardzo stara, to jednak szła tanecznym krokiem,
a uśmiech na jej twarzy był tak promienny, jak uśmiech młodej,
szczęśliwej dziewczyny. Nagle dostrzegła przed sobą jakąś postać.
Na drodze ktoś siedział, ale był tak skulony, że prawie zlewał się z piaskiem.
Staruszka zatrzymała się, nachyliła nad niemal bezcielesną istotą i zapytała:
"Kim jesteś?" Ciężkie powieki z trudem odsłoniły zmęczone oczy,
a blade wargi wyszeptały: "Ja? ... Nazywają mnie smutkiem"
"Ach! Smutek!", zawołała staruszka z taką radością, jakby spotkała dobrego znajomego.
"Znasz mnie?", zapytał smutek niedowierzająco.
"Oczywiście, przecież nie jeden raz towarzyszyłeś mi w mojej wędrówce.
"Tak sądzisz ..., zdziwił się smutek, "to dlaczego nie uciekasz przede mną.
Nie boisz się?" "A dlaczego miałabym przed Tobą uciekać, mój miły?
Przecież dobrze wiesz, że potrafisz dogonić każdego, kto przed Tobą ucieka.
Ale powiedz mi, proszę, dlaczego jesteś taki markotny?" "Ja ... jestem smutny."
odpowiedział smutek łamiącym się głosem.
Staruszka usiadła obok niego. "Smutny jesteś ...",
powiedziała i ze zrozumieniem pokiwała głową. "A co Cię tak bardzo zasmuciło?"
Smutek westchnął głęboko.
Czy rzeczywiście spotkał kogoś, kto będzie chciał go wysłuchać?
Ileż razy już o tym marzył. "Ach, ... wiesz ...", zaczął powoli i z namysłem,
"najgorsze jest to, że nikt mnie nie lubi.
Jestem stworzony po to, by spotykać się z ludźmi
i towarzyszyć im przez pewien czas.
Ale gdy tylko do nich przyjdę, oni wzdrygają się z obrzydzeniem.
Boją się mnie jak morowej zarazy." I znowu westchnął.
"Wiesz ..., ludzie wynaleźli tyle sposobów, żeby mnie odpędzić.
Mówią: tralalala, życie jest wesołe, trzeba się śmiać.
A ich fałszywy śmiech jest przyczyną wrzodów żołądka i duszności.
Mówią: co nie zabije, to wzmocni. I dostają zawału.
Mówią: trzeba tylko umieć się rozerwać.
I rozrywają to, co nigdy nie powinno być rozerwane.
Mówią: tylko słabi płaczą. I zalewają się potokami łez.
Albo odurzają się alkoholem i narkotykami, byle by tylko nie czuć mojej obecności."
"Masz rację,", potwierdziła staruszka, "ja też często widuję takich ludzi."
Smutek jeszcze bardziej się skurczył. "Przecież ja tylko chcę pomóc każdemu człowiekowi.
Wtedy gdy jestem przy nim, może spotkać się sam ze sobą.
Ja jedynie pomagam zbudować gniazdko, w którym może leczyć swoje rany.
Smutny człowiek jest tak bardzo wrażliwy.
Niejedno jego cierpienie podobne jest do źle zagojonej rany,
która co pewien czas się otwiera. A jak to boli!
Przecież wiesz, że dopiero wtedy, gdy człowiek pogodzi się ze smutkiem
i wypłacze wszystkie wstrzymywane łzy, może naprawdę wyleczyć swoje rany.
Ale ludzie nie chcą, żebym im pomagał.
Wolą zasłaniać swoje blizny fałszywym uśmiechem.
Albo zakładać gruby pancerz zgorzknienia." Smutek zamilkł.
Po jego smutnej twarzy popłynęły łzy: najpierw pojedyncze,
potem zaczęło ich przybywać, aż wreszcie zaniósł się nieutulonym płaczem.
Staruszka serdecznie go objęła i przytuliła do siebie.
"Płacz, płacz smutku.", wyszeptała czule.
"Musisz teraz odpocząć, żeby potem znowu nabrać sił.
Ale nie powinieneś już dalej wędrować sam.
Będę Ci zawsze towarzyszyć, a w moim towarzystwie zniechęcenie już nigdy Cię nie pokona."
Smutek nagle przestał płakać.
Wyprostował się i ze zdumieniem spojrzał na swoją nową towarzyszkę:
"Ale ... ale kim Ty właściwie jesteś?"
"Ja?", zapytała figlarnie staruszka uśmiechając się przy tym tak beztrosko,
jak małe dziecko. "JA JESTEM NADZIEJA!"
Moja kartoteka

Autor: n/n

Na krawędzi dnia, gdzieś pomiędzy jawą a snem znalazłem się w pokoju. Jedyne, co tam zobaczyłem to niekończące się rzędy małych, prostokątnych szufladek. Kartoteka. Zajmowała ona całą ścianę. Podszedłem bliżej i zobaczyłem, że każda szufladka jest opatrzona odpowiednim napisem. Pierwszy, który przykuł mój wzrok brzmiał: Ludzie, których lubiłem?. Otworzyłem szufladkę i zacząłem przeglądać kartki ze środka. Rozpoznawałem imiona umieszczone na nich: Ania, Andrzej, Marta... Zamknąłem szybko tą szufladkę.
Nagle uświadomiłem sobie, gdzie jestem. Ten pokój, te niezliczone rzędy szufladek to brutalny katalog systemu mojego życia. Na tysiącach posegregowanych karteczek zapisane były wszystkie czynności, myśli i słowa mojego dwudziestoletniego życia; nawet te, o których sam dawno już zapomniałem. Uczucie niesamowitości i ciekawości mieszało się z przerażeniem gdy otwierałem kolejne szufladki. Jedne przynosiły radość, ciepłe wspomnienia inne uczucie tak wielkiego wstydu, że aż musiałem się obejrzeć za siebie by sprawdzić, czy nikt mnie nie widzi... Przegroda z napisem: Przyjaciele?, była tuż obok: Przyjaciele, których zdradziłem?. Niektóre napisy były mi znane, inne mniej, jeszcze inne wydawały mi się zupełnie obce. Książki, które przeczytałem? Kłamstwa, które mówiłem? Dowcipy, z których się śmiałem?. Wstrząsająca była dokładność zawartych na kartkach informacji... Rzeczy, które robiłem w złości? Rzeczy, które mruczałem pod nosem na moich rodziców?. Nie było mi do śmiechu. Wciąż zaskakiwały mnie czytane zdania.
Niektórych kart było więcej, niż chciałem, innych mniej niż miałem nadzieję. Czy to możliwe, że podczas 20 lat życia zapisałem sobie te wszystkie karteczki? Jednak każda z nich była prawdą, każda zapisana moim pismem, opatrzona moim podpisem. Gdy wysunąłem szufladkę: piosenki, które słuchałem? uświadomiłem, że ona nie ma końca. Zamknąłem ją szybko. Wstydziłem się. Nie tego jakich piosenek słuchałem, tylko tego, ile czasu poświęciłem na ich słuchanie...
Nagle mój wzrok padł na szufladkę opatrzoną napisem: pożądliwe myśli?. Wysunąłem ją tylko na centymetr aby nie widzieć całej jej długości. Przeczytałem jedną karteczkę. Byłem zaszokowany jej dokładnością. Czułem się wręcz ohydnie wiedząc, że nawet tak krótki moment mojego życia został zarejestrowany. Poczułem w sobie obezwładniającą wściekłość, wręcz bezsilność... Wiedziałem tylko jedno - nikt nigdy nie może dowiedzieć się o istnieniu tego pokoju! Muszę go zniszczyć!!!
W przerażającej złości szarpnąłem kartoteką. Jej rozmiar nie był ważny. Musiałem ją zniszczyć... a jednak nie udało się. Karteczki były niezniszczalne. Byłem bezradny. Włożyłem pojedyncze szufladki na swoje miejsca. Wiedziałem, że nie dam rady... Oparłem się o ścianę i ciężko westchnąłem. Dopiero wtedy zobaczyłem szufladkę z napisem: ludzie, z którymi podzieliłem się Ewangelią?. Jej uchwyt był bardziej lśniący niż pozostałe, prawie nietknięty. Z przykrością stwierdziłem, że jej długość nie jest większa niż 4 centymetry. Mogłem policzyć jej kartki na palcach jednej ręki. Po moich policzkach potoczyły się łzy. Poczułem w sercu ból i zacząłem się trząść. Padłem na kolana i płakałem jak mały dzieciak. Płakałem ze wstydu, z przerażającego mnie wstydu... Rzędy szufladek rozmazywały się w moich oczach. Nie, nie, nikt nigdy nie może się dowiedzieć o istnieniu tego pokoju!!! Muszę go zniszczyć i zamknąć na klucz... Gdy otarłem łzy, zobaczyłem, że nie jestem sam. W kącie pokoju stał ON...
NIE, NIE, TYLKO NIE ON! NIE TU! KAŻDY, TYLKO NIE JEZUS!!!
Bezsilnie patrzyłem, jak otwierał szufladki i czytał ich zawartość. Gdy wreszcie zmusiłem się, aby spojrzeć mu w oczy... zobaczyłem smutek. Smutek jeszcze większy niż mój własny. Dlaczego On musiał je wszystkie przeczytać? Wreszcie odwrócił się w moją stronę i popatrzył na mnie. Patrzył na mnie z wielkim współczuciem, nie było to jednak współczucie, które mnie denerwowało. Spuściłem wzrok i znów zacząłem płakać. Jezus podszedł do mnie i objął mnie. Mógł tyle powiedzieć - ale On milczał. Nagle zaczął płakać razem ze mną. Wstał i podszedł do kartoteki. Otworzył pierwszą z brzegu szufladkę, po kolei wyjmował z niej obciążające mnie kartki. Moje imię wpisane na nich przykrywał swoim podpisem. - Nie!!! - krzyknąłem. Chciałem wyrwać te kartki., - Nie!, nie!?- Jego imienia nie powinno tam być! Ale tak było. Pisane taką głęboką czerwienią, taką ciemną, taką żywą. Imię Jezusa zakrywało moje na coraz większej ilości kartek. Było pisane krwią. Jezus otwierał kolejne szufladki uśmiechając się do mnie smutno i podpisywał, podpisywał, podpisywał... Zamknął ostatnią szufladkę, podszedł do mnie, położył swoją rękę na moim ramieniu i powiedział:
WYKONAŁO SIĘ...
Wstałem i On wyprowadził mnie z pokoju. Nie było żadnych zamków w drzwiach. Żadnych zamków - gdyż jest jeszcze wiele pustych kart do zapisania... Nie ma już obciążających mnie kart w tamtym pokoju, a moje życie nie dobiegło jeszcze do końca..
" O Piekle"

Pewnego razu w piekle zorganizowano konkurs pt: W jaki sposob chwycic najwiecej ludzi
do piekla? Jeden czart zaproponowal, aby wmawiac ludziom, ze nie ma Boga,
inny by glosic; hulaj duszo, piekla nie ma. Od propozycji az sie roilo.
Jako ostatni wstal stary diabel i powiedzial, ze najwiecej zlowi dusz, gdy bedzie sie kazdemu
czlowiekowi wmawiac, ze na nawrocenie ma jeszcze duzo czasu i ze sprawe zbawienia
moze zostawic na pozniejsze lata. I ten wlasnie czart wygral diabelski konkurs.
Jeśli nie zaczniecie podawać źródła tekstów i autorów będę zmuszona zamknąć wątek ze względu na łamanie praw autorskich.

Jako ostatni wstal stary diabel i powiedzial, ze najwiecej zlowi dusz, gdy bedzie sie kazdemu
czlowiekowi wmawiac, ze na nawrocenie ma jeszcze duzo czasu i ze sprawe zbawienia
moze zostawic na pozniejsze lata.

Oj,to prawda, trzeba o tym stale pamiętać.

Jest takie powiedzenie;" nie wiadomo komu z brzega",
lub inne- nikt nie zna dnia ni godziny.

********************************************
SĄD OSTATECZNY

Po wypełnieniu prostego i pogodnego życia zmarła pewna kobieta
i znalazła się natychmiast w długiej i uporządkowanej procesji osób,
które przesuwały się powoli w stronę Najwyższego Sędziego.
Przesunąwszy się do połowy kolejki coraz bardziej przysłuchiwała się słowom Boga.
Słyszała jak Bóg mówił do kogoś:

-Ty, co pomogłeś, kiedy miałem wypadek na drodze i zawiozłeś mnie do szpitala,
wstąp do mojego Raju.

Potem mówił do kogoś innego:

-Ty, co bez żadnego zysku pożyczyłeś wdowie pieniądze,
wstąp, aby otrzymać wieczną nagrodę.

A potem znów:

-Ty, który wykonywałeś bezpłatnie bardzo skomplikowane operacje chirurgiczne,
pomagając mi przynosić wielu ludziom nadzieję, wstąp do mego Królestwa.

I tak dalej.

Uboga kobieta przeraziła się bardzo,
bowiem - choć wysilała się jak tylko mogła
- nie była w stanie przypomnieć sobie żadnego szczególnego dokonania
czy czynu w swoim życiu.
Przepuściła nawet kolejkę, by mieć więcej czasu na penetrowanie swojej pamięci,
ale nie wymyśliła niczego ważnego.
Pewien uśmiechnięty ale stanowczy anioł
nie pozwolił jej ponownie przepuścić długiej kolejki.
Z bijącym sercem i z wielkim strachem dotarła przed oblicze Boga.
Ogarnął ją natychmiast swoim uśmiechem.

-Ty, która prasowałaś wszystkie moje koszule... Dziel się moją Radością!

Czasem jest nam bardzo trudno wyobrazić sobie
rzeczy nadzwyczajne w sposób zwyczajny.
Bruno Ferrero

Jeśli nie zaczniecie podawać źródła tekstów i autorów będę zmuszona zamknąć wątek ze względu na łamanie praw autorskich.

Wiem, ze ten watek tyczy sie mnie, nie wiem kto jest autorem tego, odpisane jest tylko " Anonim" nawet nie wiem z jakij ksiazki, czy czasopisma, bo mam tylko pare kartek, wiem ze przywiozlam pare lat temu z Polski.
"Pudełko"

Mała dziewczynka przygotowywała podarunek na Boże Narodzenie. Owijała pudełko w piękny, kolorowy papier, zużywając go bardzo dużo i robiąc przesadne kokardy. "Co robisz !?" skarcił ją ojciec. "Tak tylko zniszczysz cały twój papier. Czy wyobrażasz sobie ile to kosztuje?". Dziewczynka z załzawionymi oczami skryła się w kącie, mocno przyciskając do serca swoje pudełko. W wigilijny wieczór, stąpając lekko jak ptak, zbliżyła się do taty, który jeszcze siedział za stołem i położyła przed nim pakunek w ozdobionym papierze. "Tatusiu, to dla ciebie"- wyszeptała. Ojciec zmiękł, bo odczuł, że byl zbyt ostry, a ona po tym wszystkim przynosi mu podarunek. Rozwinął powoli tasiemkę, rozpakował kolorowy, złocisty papier i powoli otworzył pudełko.Było puste. Niespodzianka wydała mu się nie miła i rozzłościła go ponownie.Wybuchnął : "Zmarnowałaś tyle papieru i tyle tasiemek, aby zapakować w nie puste pudełko?". Duże oczy dziewczynki ponownie wypełniły się łzami : "Tatusiu, przecież to pudełko nie jest puste. Wypełniłam je tysiącem pocałunków". Jest pewien człowiek, który w pracy, na swoim biurku, trzyma pudełko po butach. Wszyscy mówią, że jest puste. "Nie.Jest wypełnione miłością mojej córki." - odpowiada mężczyzna

***

Bruno Ferrero
Źródło: http://abea.dzienniki.sty...2004/m,11/d,19/

Bajka z morałem

Było sobie królestwo. I był w nim król. Król był dobry; nie pozwalał na samowolę urzędników, rozumnie układał prawa, słuchał się rozsądnych doradców - słowem dbał o państwo i poddanych. I miał król córkę - królewnę piękną jak marzenie. Była ona tak pełna uroku, że gdy przechodziła, wiatr szumiał pieśń na jej cześć, ptaki zaczynały piękniej śpiewać, a promienie Słońca stawały się mniej palące. A była też królewna bardzo dobra - zawsze znalazła grosz dla biedaka, okruszek dla gołąbka i współczucie dla cierpiącego.

Toteż wszyscy bardowie i minstrele wysławiali zalety królewny. Niektórzy twierdzili, że jest ona żywym aniołem zesłanym na ziemię, inni że nie urodziła się normalnie tylko wyszła z kwiatu róży podlewanej Wodą Życia, a znalazł się nawet taki bałwochwalca, który chciał jej składać ofiary na ołtarzu. Jednak większość narodu radowała się po prostu z tego że ma tak wspaniałego króla i cudowną królewnę.

A był też królestwie jeden kaprawy grabarz, który miał córkę brzydką jak noc, złą jak dolina węży, a do tego przeraźliwie głupią. Ten to grabarz z zazdrości powiedział kiedyś w karczmie, że słyszał, że księżniczka wcale nie jest taka piękna, że ma wrzód na plecach, potajemnie znęca się nad wróbelkami, a on sam widział jak ta niby najpiękniejsza dłubie w nosie, pluje na kwiaty i klnie gorzej niż szewc. Oszczerca dostał za te słowa kuksańca od sąsiadki, rozwodnione piwo od karczmarza i nieprzychylne spojrzenia od rolników siedzących w gospodzie, ale słowa pozostały słowami.

Zdarzyło się jednak, że usłyszał to wędrowny bard z innego kraju, niezbyt w dodatku przychylnego tutejszemu dobremu królowi. Posłuchał, pomyślał i następnego dnia ułożył piosnkę, w której śpiewał, że królewna jest mało ładna, że nosi maskę, a król sztucznie utrzymuje bajki o jej urodzie żeby łatwiej było mu utrzymać posłuch w państwie. Chodził bard z tą piosnką po miastach i siołach, śpiewał ją wszystkim którzy byli w pobliżu. Mało tego, dołożył parę zwrotek, w których nazmyślał różnych gorszych okropności na królewnę i rozpowiadał o rzekomych jej kontaktach z czarownicami, które miały osłaniać prawdziwą szpetotę królewskiej córki magią i strasznymi specyfikami.

Jednak ani prosty lud, ani wykształceni wielmoża nie słuchali tych wymysłów złego barda. Często obity wylatywał z gospody, a jego imię stało się synonimem kłamliwej obmowy i bezinteresownej złości. Jeżeli nawet czasem jakaś gorsza kreatura ludzka przyznawała mu rację, to nikt na dłuższą metę nie traktował tych bajań serio.

Jednak był w tym państwie również bardzo gorliwy marszałek królewski. Kiedy usłyszał on o śpiewach złego barda uznał, że takie zachowanie jest niedopuszczalne. Następnego dnia polecił wydać dekret zabraniający jakichkolwiek publicznych wystąpień obrażających cześć księżniczki. Długa, szczegółowa lista informowała też jakich słów nie można było używać w odniesieniu do córki króla. Całość kończył przepis mówiący, że kto przekroczy niniejsze zakazy zostanie publicznie ubiczowany. Jednocześnie też marszałek kazał wsadzić złego barda do lochu, aby przez tydzień pobytu ze szczurami o chlebie i wodzie "nieco zmądrzał".
Dobra księżniczka, kiedy dowiedziała się o wszystkim osobiście poszła do lochu uwolnić barda, który oczarowany jej osobą przysiągł wszystko co złe na nią odwołać i śpiewać wyłącznie pieśni ku czci "najpiękniejszej księżniczki". Jednak wolność nie na wiele zdała się bardowi, bo marszałek nasłał na barda zbirów, którzy tak go pobili, że od tej pory mógł jeździć jedynie na wózku.

Wszystko to postanowił wykorzystać zły król sąsiedniego państwa. Wysłał do kraju księżniczki trzech innych bardów którzy potajemnie łamali zakazy marszałka i cichaczem śpiewali o głupocie króla i szpetocie jego córki. Kiedy aresztowano dwóch z nich i publicznie biczowano, część mieszczan zaczęła w przemyśliwać, czy, skoro król musi posuwać się do takich represji w obronie królewny, to czy aby coś z tego co śpiewano nie jest prawdą. Wkrótce też zaczęto w gospodach opowiadać o złych cechach księżniczki. Nawet bard na wózku nie mógł sprostować tych bajań, bo mówiono, że musi tak mówić, bo boi się królewskich zbirów.

Wkrótce też w państwie zaczęło źle się dziać. Coraz więcej ludzi szeptało potajemnie o tyranie i jego córce - diablicy. Represje nasilały się, wkrótce w więzieniach pełno było skazanych za "obrazę królewskiej córki". Nie pomagały pieniądze wydawane przez urzędników na poetów sławiących zalety królewny - prawie nikt ich nie słuchał, a prawomyślnych bardów wyśmiewano jako królewskich lizusów. Zaś król z ościennego państwa tylko zacierał ręce...

To koniec bajki. Morał, który miał wynikać z tej bajki jest związany z pytaniem:

Czy jest sens zawsze bronić się przed nieprawdziwymi zarzutami? lub: kiedy naprawianie świata w dobrej wierze (jak marszałek królewski) staje się niedźwiedzią przysługą?
Bo nie da się nakazać Dobra, Piękna, Prawdy - te wartości muszą bronić się same! Obrona, która przychodzi z zewnątrz, najczęściej stawia je tylko pod znakiem zapytania.