UmiĹscy
Ktoś przypomniał sobie o starej prawdzie, że człowiek to istota społeczna:
Szaleni z samotności - OnetKiosk
Czytając ten tekst, najbardziej przemawiającym fragmentem był ten:
O czym dzieci powinny się dowiedzieć?
Trzeba nauczyć je wyrażać uczucia i okazywać je bliskim. Wydaje się, że to właśnie sprawia nam dziś największe problemy. Żądamy od siebie coraz więcej, rodzice stawiają coraz wyższe wymagania dzieciom. Płacimy za to bardzo wysoką cenę. To stąd biorą się depresje, lęki, psychozy, uzależnienia od narkotyków i alkoholu. W dzisiejszych czasach ludzi dzieli coraz większa przepaść. Tymczasem najskuteczniejszą ochroną przed zaburzeniami psychicznymi jest wsparcie innych i świadomość, że wolno nam popełniać błędy.
A więc wszystkiemu winna jest presja?
W społeczeństwach zachodnich rodzice planują życie dzieciom, zanim te jeszcze przyjdą na świat. Wiedzą, jaką szkołę dla nich wybiorą i na jakie zajęcia je zapiszą. Młodzi ludzie żyją z przekonaniem, że nie mogą zawieść pokładanych w nich nadziei. Dlatego zwykła dwója na paru egzaminach może wywołać u nich poważne konsekwencje zdrowotne. Na przykład w Anglii, w niektórych prywatnych szkołach 40 proc. dziewcząt cierpi na anoreksję, a chłopcy są coraz bardziej agresywni i wcześniej niż kiedyś sięgają po narkotyki. Angielskie społeczeństwo jest bardzo zhierarchizowane, więc presja, by awansować, bądź przynajmniej utrzymać dotychczasowy status jest bardzo silna. I jeśli człowiek nie chce przynieść wstydu swoim bliskim, musi jej ulegać. Tzw. bullying (tyranizowanie) jest już w szkole na porządku dziennym. Dzieci szukają kogoś, na kim mogłyby wyładować swą frustrację.
To dla mnie jest najbardziej oczywiste i bardziej przejrzyste.
Pozdrawiam
Kiedyś nie było mowy o tym, żeby dziecko miało depresję, w sensie patologicznym, jednostki chorobowej, a nie zwykłej chandry, dzis to na porządku dziennym, w każdej klasie kilkoro by sie znalazło
Faktycznei nie uczymy sie wyrażać emocji, drugi człowiek to potencjalne zagrożenie, konkurencja, jeśli za dobrze nas pozna; wiem, jak sama miałam kłopoty, żeby przełamać barierę we wspólnocie, jak po prostu nie byłam nauczona dotyku, przyjacielski uścisk na pozegnanei był dla mnie niewykonalny, zresztą i dzis, jak tylko zaczynam mieć kłopoty z samą soba, mam chandrę albo kłopoty duchowe, to widzę, że się wzdragam przed tego typu okazywaniem sympatii, wpsółczucia, życzliwości.
NIE znaczy to, że my się tak ogólnie każdy z każdym przytulamy, to zarezerwowane dla przyjaciół , ale ja i tak mam z tym kłopoty
Ja w sumie nie lubię takiego przytulania się na pożegnanie...
To zarezerwowane tylko dla chłopaka, albo dla przyjaciela, który musi mi być bardzo bliski...
Btw. co do tematu, to mogę powiedzieć, że potrafiłabym oszaleć z samotności
To więcej niż pewne.
Samotność jest najgorsza na stare lata, jak człowiek jest młody, to tej samotności nie odczuwa tak bardzo, a przynajmniej nie zawsze. Ale im starszy tym bardziej ona doskwiera i doprowadza do szału, do jakiegoś szaleństwa czy depresji.
Jedynym rozwiązaniem w takiej sytuacji jest modlitwa, bo ona daje łączność z Bogiem, on daje pocieszenie, daje chwile radości w takiej samotności, wtedy się jej nie traktuje jako coś okropnego, ale jako szansę na zblizenie się do Boga.
Pozdrawiam
Moim zdaniem problem samotności wcale nie jest mniejszy w mlodości niż w wieku starszym. A zaryzykowałbym nawet stwierdzenie, że obecnie młodym jest nawet trudniej niż kiedyś, ponieważ presja na to, żeby być 'trendy', żeby mieć przyjaciół, z kórymi się wszędzie włóczy jest większa niż kiedyś.
Modlitwa, to jak najbardziej. Ale dla zwykłego człowieka dobra relacja z Bogiem to chyba jednak za mało w jego poczuciu społecznym. Jednak człowiek potrzebuje drugiego.
Wydaje mi się, że Bóg nie zaspokoi do końca problemu samotności...
Ludziom potrzeba ludzi...
Moim zdaniem problem samotności wcale nie jest mniejszy w mlodości niż w wieku starszym. A zaryzykowałbym nawet stwierdzenie, że obecnie młodym jest nawet trudniej niż kiedyś, ponieważ presja na to, żeby być 'trendy', żeby mieć przyjaciół, z kórymi się wszędzie włóczy jest większa niż kiedyś.
Modlitwa, to jak najbardziej. Ale dla zwykłego człowieka dobra relacja z Bogiem to chyba jednak za mało w jego poczuciu społecznym. Jednak człowiek potrzebuje drugiego.
Ja jednak zauważam,biorąc pod uwagę obecność bliskiej osoby,że młodzi jakos bardziej dają sobie radę niż starsi, może bardziej się opierają na kolegach i koleżankach niz na prawdziwej przyjaźni, dlatego nie odczuwają aż tak tej samotności.
Natomiast starsi bardziej ja odczuwają,może dlatego że w otoczeniu osób, które są w podobnym więku większość ma moze swoje rodziny i nie zabardzo pamiętaja o takiej samotnej osobie.
To dla nich jest poważnym cierpieniem, bo mają świadomość, ze są coraz starsi i że szanse na bliską osobę coraz bardziej maleją, dlatego powoduje to u takich ludzi depresję. Załamują się, bo trudno im uwierzyć,że jeszcze mogą znaleźć bliską im osobę.
To wynika z moich obserwacji ludzi, dlatego takie jest moje zdanie, nie zaprzeczam jednak,że wśród młodych także są osoby, których samotność bardzo dotyka i cierpią z tego powodu.
Pozdrawiam
Czy starzy czy młodzi w tym świecie każdy prędzej czy później bedzie samotny...(czy do szaleństwa hmm...nie wiem)!Ale na szczęscie (jak pisał ks. J. Twardowki w swoim wierszu):"Lecz po drugiej stronie nasze drogi pocięte schodzą się z powrotem"!!!
Czy starzy czy młodzi w tym świecie każdy prędzej czy później bedzie samotny...(czy do szaleństwa hmm...nie wiem)!Ale na szczęscie (jak pisał ks. J. Twardowki w swoim wierszu):"Lecz po drugiej stronie nasze drogi pocięte schodzą się z powrotem"!!!
Moze nie wszyscy, niektórzy mogą przecież nie dozyć takiej chwili, moze Bóg ich powołać do siebie i oszczędzi im takiego cierpienia z powodu samotności.
Pozdrawiam
Nie dożyć chwili samotności?Przecież juz jako dzieci doświadczamy poraz pierwszy samotności!Kiedy dziecko potrzebuje akceptacji ze strony rówieśników!A Np.zostaje odrzucony w jakiejś kwestii przez rówieśników!To uczucie towarzyszy każdemu w mniejszym lub większym stopniu:(
Tak, ale często taka samotność nie jest długotrwała...
Gorzej jeżeli ktoś jest samotny na co dzień... nie ma się do kogo odezwać, nie ma na kogo liczyć... Taka samotnośc jest o wiele gorsza i często odbiera chęć do życia...
Wiesz to nie zależy od "długści trwania samotności"...Bo sa ludzie którzy nie radzą się z chwilową;a są tacy co którzy potrafią z Nią życ długie lata...Więc nie mozna Jej wartościować czasem, czy intensywnością! Odporność człowieka i umiejętność radzenia sobie z nią jest w tej kwestii najważniejsza!
Wiesz, ja chyba po prostu napisałam to na swoim przykładzie... tak jak ja bym się odniosła do samotności wartościowanej czasem...
Czyli mówimy o tym samym!Tylko Ty o sobie a ja ogolnie Ja mam troche inaczej...Dla mnie Jej intensywność jest gorsza!Gdy nagle brak kogoś lub czegos...Potem ucze sie z tym żyć! A może nie mam racji!Może nigdy tak naprawde nie byłam samotna...
Samotnym można być wśród tysięcy ludzi...
Nawet gdy są to przyjaciele, można czuć się samotnym... z nikim nie mieć nawiązanej głębszej więzi...
Dlatego tak cudownym rozwiazaniem jest przyjaźń z Bogiem, z Nim nie można być samotnym ,bo On nigdy nie "zapomni" być przyjacielem, zerwanie więzi to tylko i wyłącznie nasza ewentualna wina, nigdy po Jego stronie
Samotnym można być wśród tysięcy ludzi...
Zgadzam się z tobą. Człowiek przychodzi sam na świat, sam umiera... sam przeżywa życie i jest za nie sam odpowiedzialny. Możemy się dzielić z innymi swoimi odczuciami, myślami, ale sami musimy się z nimi zmierzyć. Czujemy się samotni wśród ludzi, bo czujemy, że nas nie rozumieją, nie akceptują, nie potrafią słuchać. Nie ma człowieka, który by choć raz nie poczuł się samotny...
Dlatego tak cudownym rozwiazaniem jest przyjaźń z Bogiem, z Nim nie można być samotnym ,bo On nigdy nie "zapomni" być przyjacielem, zerwanie więzi to tylko i wyłącznie nasza ewentualna wina, nigdy po Jego stronie Wesoły
Ta nasza samotność, ta wewnętrzna tęsknota ma nas kierować ku Bogu... On nas rozumie, akceptuje nas i jest naszym najlepszym Przyjacielem
Samotnym można być wśród tysięcy ludzi...
Nawet gdy są to przyjaciele, można czuć się samotnym... z nikim nie mieć nawiązanej głębszej więzi...
Co do samotności w tłumie - też tak kiedyś uważałem, ale już przestałem. A co do przyjaciół - to własnie chyba to sa ludzie, z którymi nawiązana jest głębsza więź, przynajmniej dla mnie.
Ja ostatnio doszedłem do wniosku, że samotność to nic innego jak niedostrzeganie potrzeb innych, wlaśnie brak głębszych relacji z Bogiem, z ludźmi.
Ja ostatnio doszedłem do wniosku, że samotność to nic innego jak niedostrzeganie potrzeb innych, wlaśnie brak głębszych relacji z Bogiem, z ludźmi.
Na pewno samotność jest problemem, ale trzeba by na to spojrzeć również z odrobinkę innej strony. Są ludzie, którzy mają instynktowną niechęcią do stada, instynkt stadny chociaż charakterystyczny dla ludzi nie dotyczy wszystkich.
Paradoksalnie im więcej ludzi tym większe poczucie wyobcowania- każdy kto przeniósł się z mniejszej miejscowości do większej od razy to zauważy. W dzisiejszych czasach relacje międzyludzkie uległy poważnemu spłyceniu, przynajmniej w miastach (nie mówię o miasteczkach czy wioskach gdzie ludzie mogą się lubić albo i nie ale wszyscy znają się jak łyse konie).
Kiedyś nie było więzień i zaczęto eksperymentować z systemem celkowym. Polegało to na tym iż skazaniec był umieszczony w celi , miał tam wyrko i biblię, jedyną osobą którą widział był strażnik (jednego i drugiego obowiązywał zakaz komunikowania się) po za tym nie widział nikogo i prowadziło to do choprób psychicznych i zdziczenia. Po fali wariactw zrobiono korektę systemu: więźniów zaczęto wyprowadzać do pracy, razem (aczkolwiek nadal zakazywano komunikacji) psychiczna sytuacja skazańców porawiła się, przez sam fakt przebywania w stadzie.
Oznacza to, że człowiek w zasadzie ma naturę psią (w sensie stadną), ale zdarzają się ludzi obdarzeni naturą kocią, samotniczą.
To zależy o jakim rodzaju samotności mówimy. Bo jest ich kilka
Coś z owej tematyki Chorzy na samotność
Dawno nie ruszany temat. Rachel ten link jest wspaniały, zamknęłaś usta większości "postowiczów", choć nie bardzo rozumiem dlaczego? Może ten artykuł wiele wyjaśnia i nic już w zasadzie nie ma do dodania?
Zgodzę się z twierdzeniem Aniołka:
Nie ma człowieka, który by choć raz nie poczuł się samotny...
Można być samotnym wśród tłumu, gdzie ludzie przeciskają się wokół ciebie, a twoją osobę pozostawiając samej sobie.
Ale zadajmy sobie pytanie co zrobić, by nie być samotnym, czy wystarczy lgnienie do Boga, czy może trzeba nam więcej człowieczej czułości, poszanowania i odrobiny wyrozumiałości?
Niezaprzeczalnym jest fakt, że czasy są szybkie, ludziom brak czasu na zwykłe słowa, a co dopiero mówić o jakimś miłym geście?! Nie ma na to czasu!