UmiĹscy
Kilka lat temu, jeden z moich profesorów w WSD opowiadał historię, jaka przytrafiła mu się podczas wizyty duszpasterskiej w jednej z parafii naszej diecezji: otóż będąc u pewnej rodziny, zaczął gromić jej głowę, że posyła swego nieletniego syna po piwo do pobliskiego baru. Argumentował ów kapłan, że jest to działanie demoralizujące, że młody chłopak już od dzieciństwa nasiąka pijackimi nawykami, odzywkami i amoralnym etosem. Wtem żona wzięła w obronę swego męża, mówiąc: proszę księdza! Jak ksiądz tak może traktować mego męża! Przecież on taki zawsze zapracowany! Do domu wraca zmęczony, ledwo żywy. Ma prawo do wypoczynku i chwili relaksu, przecież wszystko jest dla ludzi. Nie ma przecież nic złego w tym, że syn mu przyniesie to piwo. Kapłan nie podjął dalej tematu, kwitując jedynie, iż niczym dobrym to się nie skończy. Okazało się, że po kilku latach od tego zdarzenia, historia miała ciąg dalszy. Pewnego popołudnia do kancelarii przyszła zapłakana kobieta. Mocno zaniedbana, już na pierwszy rzut oka widać było, że to jeden kłębek nerwów, w dodatku mocno posiniaczony. Kiedy jej łkania ustały, mówi do księdza: niech mi ksiądz pomoże! Ja już nie wiem, jak dalej żyć z tym wszystkim! Tak mi strasznie przykro, że wtedy, podczas kolędy tak zaciekle protestowałam, gdy ksiądz strofował mego męża! Od jakiegoś czasu zarówno on, jak i nasz syn przepadają na całe dnie, przesiadując w barze czy w pijackich melinach. Kiedy wracają na noc do domu, wówczas dochodzi do awantur nierzadko obfitujących w rękoczyny.
Albo inna sytuacja. Pamiętamy zdarzenie, jakie miało miejsce w 2004 roku, w Poznaniu. Policja usiłowała zatrzymać dwóch młodzieńców, celem wylegitymowania i rozwiania wątpliwości dotyczących tego, czy są przestępcami, czy też nie. Kierowca nie zatrzymał się, podjął ucieczkę. Policjanci oddali serię strzałów w kierunku uciekającego pojazdu. Jedna z kul była śmiertelna dla kierowcy, inna raniła pasażera, przyczyniając się do jego trwałego kalectwa. Obaj młodzi ludzie, jak orzekły kompetentne służby – byli pod wpływem środków odurzających oraz alkoholu. W tym wypadku, ich ograniczona świadomość przyczyniła się do tragedii.
Dzisiejsza ewangelia przedstawia nam również tragiczne wydarzenie. Spotykamy dziś Jezusa, który napotyka w swej podróży kondukt żałobny. Widzi dramat matki, która odprowadza swego jedynego syna na miejsce pochówku. Kobieta ta była wdową. To bardzo ważna informacja. W czasach Jezusa, kobieta w stanie wdowieństwa była zdana na łaskę i nie łaskę tych, pośród których zamieszkiwała. Rodzina jej męża mogła ją przyjąć do siebie i utrzymywać ją, ale nie było to obowiązkiem. Już wtedy – a nie tylko w naszych czasach – bardzo często tor życia człowieka wyznaczany był poprzez stan posiadania. Jako że w kulturze Izraela kobieta była na utrzymaniu męża, lub dzieci – wdowa z dzisiejszej sceny ewangelicznej mogła być nawet skazana na śmierć głodową, lub ukamienowanie, gdyby zaczęła uprawiać nierząd.
Chrystus był bardzo wstrzemięźliwy w słowach. Wpierw zwrócił się do rozżalonej matki: Nie płacz! Czy pamiętamy słowa Zbawiciela podczas Jego drogi na Golgotę? Wówczas również powiedział do kobiet zawodzących w tłumie: Nie płaczcie nade Mną, lecz nad synami waszymi! Milcząco wówczas dał Zbawiciel przekaz: widzicie świat ogarnięty nieprawością, przemocą i egoizmem. Same doświadczałyście tych postaw względem siebie i waszych rodzin. Zabiegajcie, zatem teraz o to, by dzieci wasze oczy utkwiły tak w krzyżu, jak i w pustym grobie.
Dzisiejsza relacja ewangelisty jest swego rodzaju preludium do wydarzeń, które miały mieć miejsce na Górze Ukrzyżowania. Chrystus składa ofiarę z samego Siebie, by być życiem i wyzwoleniem dla każdego ojca, matki i dziecka. Daje ciągle siebie człowiekowi, by ten potrafił rozpoznać to, co najważniejsze, słuszne i najprawdziwsze: Boże życie w nim!
Jednak życie nieustannie pokazuje, że lepiej wejść w tłum, wtopić się weń i nie być tak zwanym „oszołomem”, który np. w piątki nie odwiedza przybytków rozrywki, w niedzielę ofiaruje Bogu całe swe życie ze wszystkimi wzlotami jak i upadkami; albo, który, będąc młodym i pełnym odkrywczego entuzjazmu nie doładowuje się „bateriami” ograniczającymi świadomość.
Kolejne słowa Chrystus kieruje do zmarłego. Młodzieńcze, tobie mówię wstań! Zejdź z tego łoża śmierci, które prowadzi do ciemności grobu. Zwraca się do niego osobiście. Zmarły chłopak, jak notuje Ewangelista Łukasz siada i zaczyna mówić. Ten dynamizm wskrzeszenia jasno oddaje prawdę, iż bez Bożego Słowa nie ma życia.
Można zatem być w tłumie, który zarówno potrafi manifestować w sprawach fundamentalnych, jak i być zarazem konduktem żałobnym ucieleśnianiającym cywilizację odrętwienia i śmierci. Jeśli jednak potrafię żyć Słowem Chrystusa, który wyrywa mnie z owego tłumu, wówczas staję się orędownikiem bożej mocy, prorokiem Bożego panowania: tak jak Eliasz czy Apostoł Paweł. Obie postaci biblijne uczą nas, iż Bóg uzdalnia do życia obfitego i radosnego tych, którzy Go miłują.
Aby zatem żyć bez próżnego lamentu i płaczu, prowadź ojcze, prowadź matko swe dzieci do Boga. Kto wie, może i twoim udziałem będzie to, że tłum ogarnie strach i zacznie wielbić Boga.
[ Dodano: Pon 11 Cze, 2007 22:32 ]
ie mam nic na przeciw, by podjąć dyskusję. Przeciez po to zamieszczam swe przemyślenia, by się do nich można było odnieść.
Ksiądz tak ładnie napisał, że cięzko sie odnosić...
Tyle tylko napisze, że wzorce dawane nam przez rodziców i ogolnie wychowanie mają ogromny wpływ na naszą przyszłosc!! Nie zawsze, ale jednak bardzo często...
Ja chociaż strasznie pobłądziłem w pewnym momencie, miałem wciąż w głowie "szkielet moralny", który pomógł mi powrócić na łono Pana...
Ksiądz tak ładnie napisał, że cięzko sie odnosić...
E, bez przesady. Drugi raz bym już tego ludziom nie powiedział raczej.