UmiĹscy
http://interwencja.interia.pl/news?inf=713524
15 - letnia Kasia Szejnwald z Wrocławia zawsze panicznie bała się dentysty. 25 października 2002 roku poszła z rodzicami do prywatnego gabinetu stomatologicznego na umówioną wcześniej wizytę. Dentystka miała wyleczyć jej aż 10 zębów. Wszystko pod bezpieczną - jak twierdziła lekarka - narkozą.
Anestezjolog Michał O., który miał uśpić Kasię pospiesznie montował przywiezione ze sobą urządzenia. W biegu przejrzał wyniki badań. Na miejscu okazało się, że zabieg ma być droższy, niż wcześniej mówiła im dentystka - nie 1000 a 1800 złotych.
Ojciec Kasi pojechał do banku po pieniądze za zabieg. Pani Irena - matka Kasi siedziała w poczekalni. Niepokoiło ją tylko jedno. Z gabinetu nie dobiegał dźwięk borowania. Nagle przyjechała karetka. Po chwili pani Irena dowiedziała się o śmierci córki.
Po trzech latach prokurator postawił zarzuty lekarzowi anestezjologowi Michałowi O. i stomatolog Annie K.. W trakcie śledztwa okazało się, że anestezjolog nie miał specjalizacji, aby podawać jakąkolwiek narkozę.
Oskarżeni nie przyznają się winy. Odmówili także składania wyjaśnień. O tym, czy poniosą karę, zadecyduje sąd. Sprawa może jednak potrwać nawet kilka lat. Na szczęście lekarze już nie pracują.Nie działa także gabinet dentystyczny Anny K. Niestety, dopiero od roku.
Co prawda to nie to samo co 60 osóbek, ale też przykre.
Kwestia smierci jest tu wazna, ale rzecz też dotyczy konowałów.
Dlaczego tacy nie wyjeżdżają w cholerę z naszego kraju?
Swoją drogą rodzice też się nie popisali- jak można było tak zapuścić dziecko?
I ciekawe co na to samorząd lekarski.
Znowu zaniedbania... Ilu ludzi musi jeszcze zginąć przez głupotę innych?
Widać wiele osób Offeczko, myślę,że to nie pierwszy i nie ostatni przypadek ludzkiej bezmyślności i głupoty.
Najgorsze jest to,że nasz wymiar sprawiedliwości ma tyle roboty,że nie ma czasu zajmować się od razu takimi sprawami, przez co tacy ludzie działają dalej, popełniają kolejne przestępstwa, narażając przy tym ludzi na utratę życia lub zdrowia,a później nawet nie czują się winni swojego działania i czują się bezkarni.
Człowiek musi tez myśleć, na co sie decyduje i starać się korzystać z usług sprawdzonych lekarzy, poradni czy klinik prywatnych. Czasami lepiej udac się do zwykłego szpitala niż szukać takich łatwych rozwiązań, bo można się bardzo rozczarować, tak jak we wspomnianym przypadku.
Nie dość,że cena została podwyższona to jeszcze dziecko straciło życie. Nie zawsze co łatwe jest dobre.
Pozdrawiam
Za ta cene to mogli isc do jakiejs kliniki a nie do gabinetu, go ktorego koles dopiero przynosci ze soba sprzet do narkozy. Widocznie czujnym rodzicom nie wydalo sie to dziwne.
No właśnie kempes, czasami lepiej skorzystac z kliniki państwowej niż iść prywatnie, bo później skutki są takie a nie inne. Cierpienie i poważna strata kogoś, kogo sie kochało.
Przykre. Ale widac takie tragedie dopiero ucza ludzi rozsądnego myślenia.
Pozdrawiam
czasami lepiej skorzystac z kliniki państwowej niż iść prywatnie, bo później skutki są takie a nie inne
Cooo? jak dyletant położy łapę na ofierze w państwowym ośrodku to będzie ona mniej martwa niż w prywatnym?
Ciekawym Tomku ile ty masz naprawdę lat.
Semper... zapewne Tomaszowi chodziło o to, że czasem lepiej iśc do państwowej kliniki, ale sprawdzonej niz do prywatnego, ale nie znanego gabinetu.
Też optuję za tą wersją
A do głównego tematu - przeraża mnie, ilu lekarzy niekompetentnych zajmuje się pacjentami... sama mam niestety przykre doświadczenia spotkania kilku niedouków ... Wychodzenie ze skutków ich "pomocy" zajęło mi dobrych kilka miesięcy, o mało wątroby nie straciłam
Semper... zapewne Tomaszowi chodziło o to, że czasem lepiej iśc do państwowej kliniki, ale sprawdzonej niz do prywatnego, ale nie znanego gabinetu.
Tak Julio, o to dokładnie chodziło, szkoda tylko,że to takie trudne do zrozumienia.
Pozdrawiam
Spoko annika nie jestes sama w tej kwestii... mnie lekarka truła lekami... a to były sterydy wziewne nie wiem dlaczego podała mi zły sposób ich przyjmowania,.. a to ona kończyła medycyne nie ja
Tak Julio, o to dokładnie chodziło, szkoda tylko,że to takie trudne do zrozumienia.
Teoria:
Twoje połączenia międzysynaptyczne wykonują sygnały które trudno jednoznacznie zidentyfikować na polu relacji międzyludzkich. Może dlatego, że potencjał elektryczny synaps i wydzielanie przez nie przekaźników chemicznych dokonuje się na bardzo niewystarczającym poziomie. Poniekąd.
Choć zapewne dostatecznym aby porozumiewać się z Jezuskiem.
Tu nie ma mądrych i przewidujących. Nie obarczajcie czujności rodziców za ten wypadek. Najpewniej nie mieli zaufania do szpitala. Nie wiemy w jakiej miejscowości się to zdarzyło. Wielu ludzi sądzi, że jak lekarz ma prywatny gabinet, to jest cudownym fachowcem i zrobi zabieg lepiej jak w szpitalu. Zapewne nie łatwo było im zdobyć tak dużą sumę - to świadczy o ich jak najlepszej woli, aby dziecko ratować. Człowiek przechodzi przez jezdnię na zielonym świetle i może być potrącony przez samochód. Tego nie da się przewidzieć. Ja już się zdążyłam przekonać i do najlepszych szpitali i do najlepszych gabinetów.
3 i pół roku temu zdecydowałam się na stosunkowo prostą operację w najlepszej, renomowanej klinice państwowej, a właściwie zabieg metodą komputerową, a więc nieinwazyjną, znieczulenie punktowe w kręgosłup, w czasie operacji podpowiadałam asystentce hasła do krzyżówki. Czułam się świetnie, po 3 dniach, jak wszystkie pacjentki po takim zabiegu, wyszłam do domu. Na drugi dzień wieczorem jednak miałam już stan podgorączkowy, ale zbagatelizowałam sprawę, gdyż za 3 dni miałam się zgłosić do kliniki na zdjęcie dwóch szwów. Następniego dnia już było 38 st., w dniu kiedy udałam się do kliniki miałam już 39 st. Zrobił się jakiś dziwny, bolesny guzek. Zatrzymano mnie natychmiast. Przebadał mnie sam pan profesor (operował adiunkt habilitowany). Nikt mi nic nie powiedział co to jest, tylko ładowano we mnie tony antybiotyków. Gorączka cały czas jednak nie spadała i utrzymywała się na poziomie 39,6 st. W końcu zaczęłam tłumaczyć profesorowi, żeby nie zawracał sobie głowy antybiotykami, bo ja na nic nie reaguję, tylko na proste leki, a gorączkę zbijałam sobie sama, kupując w szpitalnej aptece nuforen forte. Cichcem pielęgniarka zaprowadziła mnie na USG i okazało się, że mam potworny krwiak pooperacyjny. Po prostu lekarz wykonywał operację patrząc w monitor komputera, ręka drgnęła, przeciął naczyńko krwionośne. Lek działał 12 godzin, więc jako tako trzymałam się kupy w ciągu dnia. Wreszcie profesor dał się przekonać, zmienił lek i gorączka natychmiast spadła - to był warunek, aby wykonać następny zabieg, już pod narkozą, aby założyć dren na ten guzek. coś tam pokapało, wypuszczono mnie do domu i dano tydzień zwolnienia. Już w trakcie zwolnienia pokazała się ropa. Poszłam do szpitalnego lekarza. Dał antybiotyk, nie pomogło, zatrzymała ponownie w szpitalu. Zrobimy punkcję przy miejscowym znieczuleniu. Już szczegółów nie opiszę - pan doktor dosłownie zabawiał się igłą, oczywiście nic nie udało się ściągnąć. Trzecia operacja, usunięto krwiak potwornej wielkości. Po dwóch tygodniach wychodzę do domu, już się ze wszystkimi pożegnałam - gorączka. Pan profesor stwierdził, że to już ode mnie zależy czy zostać, czy iść do domu. Poszłam, ale adiunkt nie darował i jeszcze na odchodnym zrobił mi badania na cito - wyszedł stan zapalny i dał mi swój telefon do szpitala i na komórkę - wrazie czego. Wieczorem 39,6 - dzwonię. Jutro natychmiast do szpitala. Kolejne żmudne badania - okazało się, że w trakcie operacji urwał im się kawałeczek tego krwiaka i został. Dał leki, po kilku dniach zszedł. Po dwóch miesiącach wróciłam do pracy. Świetnie się czułam - w rok później poszłam na pieszą pielgrzymkę z Suwałk do Wilna - 300 km. W miesiąc po pielgrzymce lekarka z przychodni znowu skierowała mnie na operację do szpitala - tym razem z czymś innym - drobiazg, właściwie badanie celem pobrania próbki, tyle, że pod narkozą. Trafiłam do tego samego szpitala, na ten sam oddział. Po 3 miesiącach znowu guzek, Poszła do lekarza - wszystko w porządku, to węzły chłonne. Zbagatelizowałam sprawę. Po 8 miesiącach zachorowałam na oskrzela, dostałam antybiotyk taki, że słonia z nóg by zwalił. Oskrzela nie wyleczone, ale guzek pękł i zaczął się jątrzyć. Poszłam do lekarza - to ropień, trzeba przeciąć założyć dren. Chirurg wykonała to w warunkach ambulatoryjnych na żywca. Guzek dalej cieknie. W końcu dałam spokój. Rok czasu z tym świństwem łaziłam, bo już miałam dość szpitali, lekarzy i wszystkiego. Wreszcie pokazała się krew i coś mi w środku pękło. Poszłam jednakl do lekarza. Natychmiast do szpitala! W szpitalu wykonali drobny zabieg na żywca, tym razem nie bolało i póki co jeszcze żyję. Okazało się, że ten krwiak spowodował zakażenie i operowany odcinek nie przyjął paseczka, który mi wstawiono w czasie tej pierwszej operacji.
Ot macie fachowców, cudowny szpital i cudownych lekarzy. Nie mam do nich pretensji - czy ja nigdy się nie pomyliłam? Czy mnie nigdy nic z ręki nie wypadło? Ludzka sprawa. Tysiące ludzi operowali było dobrze, a u jednego źle.
Tu nie ma mądrych i przewidujących. Nie obarczajcie czujności rodziców za ten wypadek. Najpewniej nie mieli zaufania do szpitala. Nie wiemy w jakiej miejscowości się to zdarzyło. Wielu ludzi sądzi, że jak lekarz ma prywatny gabinet, to jest cudownym fachowcem i zrobi zabieg lepiej jak w szpitalu.
Może nie tyle lepiej co napewno szybciej ide, placę i mam zrobione Nikt się nie zastanawia wtedy gdy go boli ile to moze kosztować
Myślę, że problem jest złożony.
Ale chciałbym poruszyc tutaj jedną, bardzo ważną jak myslę, przyczynę stanu rzeczy.
Otóż moim zdaniem - jedną z przyczyn, że występuje tyle błędów w sztuce lekarskiej jest nepotyzm i korupcja pośród pracowników służby zdrowia.
Bo wyobraźmy sobie sytuację: studia medyczne kończy dwóch intersujących nas osobników: student bardzo, bardzo zdolny, ale nie posiadający żadnych znajomości ani rodziny wśrod lekarzy oraz student który nie ma za wiele pojęcia o zawodzie lekarza, obibok, ale jest synem znanego profesora, ordynatora w renomowanym szpitalu. Który z nich dostanie specjalizację i pracę w szpitalu...?
Jasne! Obibok zawsze wygra konkurencję. Ale tak było od zawsze. Co daje jakąś szansę na zmiany? Niestety - prywatyzacja. Wówczas ordynatorowi będzie zależało na kadrze.
A dlaczego niestety? Bo ten proces się już zaczął i jest robiony na dziko, tak jak opisała to Alus w wątku "Czy rzeczywiście pomoc Kościołowi". Naddto potrzebne są prywatne ubezpieczenia, żebym mogła przeznaczyć swoje pieniądze tam gdzie chcę, a nie żeby mnie zmuszano limitami do takiej czy innej usługi.
Uważam, ze coraz mniej jest lekarzy z prawdziwego powołania. Teraz dla wielu bardziej liczy się kasa, a nie dobro pacjenta. Bo gdyby lekarzowi zależało na pacjencie, to napewno dużo sumienniej wykonywałby swoją pracę, i nie dopuściłby do zaniedbań, które mogą mieć poważne, nawet śmiertelne skutki.......
Nie tyle coraz mniej tych "dobrych", co coraz głośniej mówi się o tych "z drugiej strony ścieżki"
Najwyżej 10-15% przedstawicieli każdego zawodu idą przez życie z powołaniem, ok 20- 25% to dyletanci i lamierzy( krewni i znajomi królika) . Reszta to zwykli ludzie którzy mniej lub bardziej chcą być profesjonalistami w tym co robią a to się wiąze też z zarobkami.
Mając do wyboru zdecydowanie odrzucam dyletantów, idealistom - powołańcom za bardzo nie ufam. Jak ufać to profesjonaliście.
To tego zabiegu wcale nie trzeba było idealnego powołania, tylko porządnego fachowca.
Zachecony linkiem od Anniki, pragne tylko zlozyc male swiadectwo, ze wsrod studentow medycyny sa idealisci i ludzie z powolaniem. Jest ich co prawda stosunkowo niewiele, a swiat (medyczny) czesto godzi w te idealy, ale dzielnie sie trzymamy
No cóż, na ile udało mi sie poznać autora postu powyżej, to będzie z niego naprawdę lekarz z ogromnym powołaniem
Najwyżej 10-15% przedstawicieli każdego zawodu idą przez życie z powołaniem, ok 20- 25% to dyletanci i lamierzy( krewni i znajomi królika) . Reszta to zwykli ludzie którzy mniej lub bardziej chcą być profesjonalistami w tym co robią a to się wiąze też z zarobkami.
Skąd te info?
Z referatu pt. "Holistyczne podejście do pacjenta w pielęgniarstwie i innych zawodach medycznych"
Jakiś namiar?Gdzie wogole był wygłoszony?Przez kogo?
Referat niewygłoszony. Autor niezbyt kompetentny (student), ani ututyłowany ale się starał.