UmiĹscy
Chciałbym zwrócic uwagę na niebezpieczenstwa związane z uprawianiem jogi:
http://www.list.media.pl/...ara-pl-1449.htm
http://www.stos.opoka.org.pl/verli.html
Pozdrawiam!
JOGA - ŚMIERTELNE ZAGROŻENIE?
Joga jest zesopołem ćwiczeń fizycznych. Nie jakich kolwiek jednak. I nie samo ćwiczenie jest sensem ich istnienia. Celem uprawiania Jogi jest samoopanowanie. Cisała i ducha. Samokontola. Opanowanie ciała, umysłu i ducha w obronie przred złymi duchami. Człowiek stworzony przez Boga posiada naturalną ochronę przed złymi duchami. O. Verlinde wspomina, ze poprzez Jogę można otworzyć sięw sposób zupełnie nieświadomy na działąnie złego ducha i zaprosic go do siebie. Naszą ochronbą jest Jezus oraz sakramentalne życie. Nie potrzebujemy Jogi ani związanego z nią niebezpieczeństwa. Nie chcę się tu szczegółowo rozpisywać - poczytać można o jodze i niesionych przez nią choćby u mnie w dziale sekt i zagrożeń wiary.
Prawda jest taka , ze Joga to zło pod pozorami dobra. Wcześniej czy póżniej oddala człowieka od Boga. Tworzy iluzję, ze mogę zbawić sie sam. A to jest nieprawdą. Ludzie wschodu mnie zbawiają się sami poprzez jogę. Oni jedenie pragną ucioec przed przekleństwem karmy i wyrwać sięz obłednego koła sansary. Chrystus przyniósł pełnie prawdy o Bogu i cżłowieku. Dał nam też pełnię środków zbawienia. Nie ma potrzeby szykać gdzie indziej.
Chrześcijaństwo jest bardzo bogate. Ma przepiękną duchowosć. Chcesz ją poznać? Poznaj Duchowosć Karmelu: św. Jana od krzyża, św. Tereśe od Jezusa, św. Teresę od Dzieciątka Jezus, bł. Elżbietę od Trójcy Świetej. Poczytaj sobie chocby O. Lagrangfea "Trzy okresy życia duchowego". Przylgnij sercem do Boga. Całym sercem. Zakochaj sie w Nim. Nie pożałujesz.
O bioenergoterapii możecie podyskutować tutaj, żeby z tego tematu nie robic offtopicu:
http://forum.ewangelizacj...opic.php?t=1221
Dzieki owieczko Aydamusek, twoj post jest fajny
Mozna praktykowac joge, tak samo jak i medytacje, nie wnikajac w zadne jej aspekty religijne. Uwazacie, ze cwiczenia pomagajace czlowiekowi pozbyc sie stresu i napiec sa czyms niegatywnym??
Praktykowanie jogi oraz innych wschodnich technik medytacji i koncentracji prowadzi do odblokowania w człowieku kanałów energetycznych po to, aby mógł przyjmować energię okultystyczną
Otwarcie w człowieku czakr sprawia, że staje się on medium sił okultystycznych, w konsekwencji czego dobrowolnie wystawia się na działanie złych duchów, które pragną go zniszczyć i doprowadzić do wiecznego potępienia.
x 1000
Wybaczcie, ale wiara w istnieje "zlych duchow" jest chyba bardziej powszechana wsrod Indian, niz Katolikow. Naprawe, ludzie, odrobine zdrowego rozsadku i trzezwego spojrzenia na swiat...
Zdarzalo mi sie praktykowac medytacje, jako, ze bywam czasem zestresowany i jakos, wbrew teorii, nie czuje na sobie presji zlych mocy.
Powtarzanie jakiegos tekstu wielokrotnie to 'medytacja z mantra'. Nie przypomina Wam to przypadkiem modlitwy? Czy po modlitwie nie czujecie przypadkiem spokoju i odprezenia? Dlaczego modlitwa rozancowa jest dobra, a powtarzanie 'mmmm' przez 10 minut jest zle??
witaj bracie.
Mozna praktykowac joge, tak samo jak i medytacje, nie wnikajac w zadne jej aspekty religijne.
"Jak widzicie, nie jestem przychylnie nastawiony do używania technik wschodnich w życiu chrześcijańskim. Weźmy przykład jogi, którą w Europie usiłuje się traktować jako gimnastykę. Kiedyś powtarzałem jednemu guru to stwierdzenie, a on mnie wyśmiał. Powiedział: "Wy na Zachodzie jesteście naprawdę dziwaczni, joga przecież nie jest żadną gimnastyką! Jeśli chcecie ją używać jako gimnastykę, to proszę bardzo, ale to nie przeszkodzi jej, by dokonała swego". Co jest dla nas szkodliwe? Jaki jest skutek jogi?
Jest to ćwiczenie cielesne, które ma za zadanie uwolnienie ziemskiej energii, z którą jesteśmy w kontakcie przez stawianie stóp na ziemi czy też przez podstawę kręgosłupa - jeśli siedzimy na ziemi, i poprowadzenie jej aż do czubka czaszki. Tam powinna się ona spotkać z energią niebieską. W momencie spotkania zaniknie iluzja osobowego "ja".
To wszystko jest zrozumiałe wyłącznie w kontekście panteistycznym. Wszystko jest bogiem i we wnętrzu boskiej energii oddzielają się dwa bieguny: energia ziemska i energia niebieska, a cały świat jest tylko konsekwencją tego oddzielenia. Iluzja, że istniejemy jako byty osobowe, jest jedną z konsekwencji oddzielenia tych dwóch energii. Po to, aby uświadomić sobie, że jesteśmy bogami, wystarczy połączyć te dwie energie, i moment ich zetknięcia jest właśnie iluminacją. Zanika wtedy świadomość osobowa i pozostaje tylko świadomość istnienia. Oto prosty schemat mistyki naturalnej, która stara się spowodować wycofanie świadomości osobowej.
Freud porównywał to doświadczenie z doświadczeniem przedosobowym, jakie przeżywa dziecko w łonie swej matki. Nie jest ono jeszcze świadome na sposób osobowy, ale żyje w fuzji ze swoją matką.
W mistyce naturalnej żyje się w fuzji, w stopieniu z całą naturą, a ponieważ natura jest uważana za boską, jest się w "bogu" i jest się "bogiem". Taka droga prowadzi nas dokładnie w odwrotnym kierunku niż modlitwa chrześcijańska.
Modlitwa chrześcijańska jest przede wszystkim dialogiem międzyosobowym. "Ja" zwracam się do Bożego "Ty". Mój Ojcze, nasz Ojcze. Modlitwa chrześcijańska zakłada odrębność osób. Jeśli ćwiczę jogę, moje "ja" osobowe się rozpływa, coraz mniej jestem w stanie się modlić. Owszem, mogę wprawdzie odczuwać naturalną pogodę ducha, uspokojenie, ale nie ma to nic wspólnego z pokojem nadprzyrodzonym, który może nam dać wyłącznie Duch Święty. Pokój Ducha Świętego jest wspólnotą, komunią z Ojcem i Synem w osobowej relacji zaufania i miłości.
Nie można przygotowywać się do modlitwy, ćwicząc jogę czy zen. Modlitwa chrześcijańska jest historią miłości. W mistyce naturalistycznej miłość nie ma najmniejszego sensu. By kochać trzeba być we dwoje. Natomiast w mistyce naturalnej wszystko ogranicza się do nieosobowego, boskiego "ja". Jedyną definicję Boga w Biblii znajdujemy u św. Jana: Bóg jest miłością (1 J), a buddyzm mówi o miłości jako o niebezpiecznej iluzji. Trzeba więc dokonać radykalnego wyboru.
Zobaczcie, w jaki sposób umarł Budda - odszedł w pozycji lotosu. Wszystkie energie są wtedy skoncentrowane na pępku i w ten sposób on wycofał się w głąb siebie, do wnętrza. Tymczasem Jezus jest całkowicie rozciągnięty na krzyżu w geście ukazującym pragnienie przyciągnięcia wszystkich do siebie. Jezus to człowiek całkowicie oddany, który błaga Ojca, by przebaczył Jego oprawcom, daje Ducha Świętego przed odejściem do Ojca. Z jednej strony Budda, skoncentrowany na samym sobie, z drugiej strony Chrystus, który pokazuje nam drogę daru z siebie. Musimy wybrać.
Kiedy poprzez praktykę jogi energia podnosi się w górę wzdłuż kręgosłupa, otwiera pewne centra energetyczne, które nazywamy czakramami. Czakramy otwierają nas na moce okultystyczne. Te energie ziemskie i niebieskie nazywamy energiami okultystycznymi, czyli nieznanymi, tajemnymi*, a więc takimi, o których nauka nie jest w stanie nic powiedzieć. Nie można ich zmierzyć ani ich opisać, objawiają się jedynie przez skutek. Każdy z czakramów otwiera nas na kolejny poziom energii okultystycznej. W systemach naturalistycznych bóg jest energią, istnieje więc szerokie spektrum energii okultystycznych, poczynając od najwyższego poziomu duchowego aż po materię, a czakramy otwierają nas na różne poziomy tych energii.
Okultyzm
Teraz chcę wam pokazać, jaki jest związek między praktykami wschodnimi a okultyzmem. Praktyki jogi otwierają czakramy i powodują fuzję z energiami. Jeżeli macie dostęp do technik, umożliwiających współpracę z tymi energiami, to wchodzicie w okultyzm. Magia jest używaniem energii okultystycznych, ale duchowość wschodnia zabrania posługiwania się tymi energiami.
Ważny autor wschodni, Patandżali, który zebrał wszystkie teksty dotyczące jogi, bardzo surowo przestrzega przed używaniem tych energii, które są do dyspozycji człowieka w miarę otwierania się konkretnych czakramów. Mówi tak: "żeby używać tych energii, musicie współpracować z duchami, które zarządzają danymi poziomami tych energii". Tutaj pojawiają się duchy.
Zachód nie posłuchał ostrzeżenia mędrców Wschodu. Zachód używa technik wschodnich, aby otworzyć czakramy, i natychmiast chce używać tych energii, a więc zajmować się magią. Nie można jednak uzyskać rezultatów w świecie okultystycznym bez współpracy z duchami, które rządzą tym światem. Wszyscy, którzy podejmują działania w świecie okultystycznym, współpracują z duchami. To, co wam mówię, jest owocem mojego osobistego doświadczenia oraz długiego doświadczenia duszpasterskiego w tej dziedzinie i długich studiów nad dokumentami literatury okultystycznej, które ujawniają fakt współpracy z duchami. Oczywiście autorzy ci mówią nam, że te duchy są dobre, ale nie należy w to wierzyć.
Nie ma zasadniczej różnicy między magią czarną a białą. W obu przypadkach używamy sił okultystycznych, tajemnych, z pomocą jakiegoś posługującego nam ducha, chcącego zafascynować nas mocą, władzą, którą nam daje i w ten sposób odciągnąć nas od Jezusa Chrystusa. Zawrócić nas z drogi ewangelicznego ubóstwa, odwrócić od ducha służby naszego Pana i wprowadzić nas na drogę pychy i władzy nad innymi, a więc na drogę kłamstwa.
Jeśli ktokolwiek z was uczestniczył w jakichś działaniach okultystycznych, nawet z intencją czynienia dobra, tak jak było to w moim przypadku, niech przeczyta na nowo Katechizm Kościoła Katolickiego, szczególnie rozdział o bałwochwalstwie, który komentuje pierwsze z przykazań: będziesz oddawał cześć tylko twojemu Bogu. Znajdziecie tam potępienie wszystkich praktyk okultystycznych. Czarnej magii oczywiście, bo to jest magia czyniąca zło, ale również magii białej, nawet jeśli jej celem jest czynienie pozornego dobra. To dobrze, że chcesz czynić dobro, ale nie wszystkie środki są dozwolone. Nie możemy wzywać złego ducha po to, by czynić dobro, ponieważ on będzie umiał subtelnie poprowadzić was tam, gdzie wcale nie chcecie pójść. Już św. Ignacy z Loyoli mówił, że - aby nas odciągnąć od Chrystusa - szatan nigdy nie przedstawia nam zła jako zło, ale jako rodzaj, pozór dobra, żebyśmy za nim poszli. W ten sposób stopniowo odciąga nas od Boga i zostaniemy pochwyceni w jego sidła. Wtedy trzeba krzyczeć do Jezusa: "Panie Jezu, ulituj się nade mną grzesznikiem". Pan Jezus wyzwolił nas od śmierci grzechu przez swoją śmierć na krzyżu. Takie jest zwycięstwo, które Jezus chce objawiać w naszym życiu, ale do tego potrzebna jest pokora wyznania tego, że odeszliśmy i złożenie wszystkich złych mocy u stóp krzyża Jezusa, a także wyrzeczenie się tego wszystkiego, by pozostać wyłącznie pokornym sługą Jedynego Pana."
o. Joseph-Marie Verlide "Jedyna Droga, Prawda i Życie."
źródło:
http://www.katolik.pl/ind...artykuly&id=675
[ Dodano: Czw 15 Gru, 2005 15:41 ]
o wiele więcej niż bezmyślne mruczenie jakichś bzdurnych onomatopei.
przede wszystkim, oprócz 'zalet' modlitewnych, oprócz spotkania z Bogiem, mogę dzięki niej zajrzeć głęboko w siebie, pozbyć się stresu- bo wszystko zawierzam Jezusowi.
czy poprzez mruczenie przez 10 minut w dziwnej pozycji pozbędziesz się stresu? chyba nie. najwyżej go ukryjesz.
Z tym 'mmmm' to tylko przyklad. Sam tak nie robie chociazby dlatego, ze zanudzilbym sie na smierc Ale uwazam, ze jezeli ktos ma wystarczajaca ilosc cierpliwosci, to tak - przez to mruczenie (no, moze 20 minut) pozbedzie sie stresu. Piszesz, ze zawierzasz wszystko Jezusowi, ja natomiast uwazam, ze samemu sobie.
Modlitwa rózańcowa to nie jest mantrowanie.
Na pewno nie jest intencja, jednak powtarzanie jej w podobny sposob wplywa na umysl.
Nie zapominajmy też, że mantry hinduskie – podawane w rytuałach inicjacyjnych – są imionami bóstw. Niektórzy twierdzą, że można bez obawy praktykować tę czy inną medytację niechrześcijańską. To niemożliwe.
Mysle, ze Katolik o ustalonych pogladach nie ma sie czego obawiac. Z reszta, jak wiadomo, jest jeden Bog, wiec rzekome imiona hinduskich bostw nic nie znacza.
Hmmm, rozumiem. Więc jak mi się zechce od czasu do czasu postać na glowie, to może we mnie wejść diabeł?
Mysle, ze Katolik o ustalonych pogladach nie ma sie czego obawiac. Z reszta, jak wiadomo, jest jeden Bog, wiec rzekome imiona hinduskich bostw nic nie znacza.
Ma i to wielkie. Katolika obowiązuje nauka Jezusa, którą jak mamy rozumieć, podaje Kościół. Zatem katolik o ustalonych poglądach ma słuchać Kościoła a nie tylko i wyłącznie swoich poglądów. Kto nie wchodzi przez bramę, którą jest Chrystus nie należy do Niego /por. J 10, 1nn/.
Czy najwiekszego znaczenia ma tutaj moje nastawienie? Jezeli swiadomie wymawiam imiona jakis bostw - to ok, zgadzam sie, jest to sprzeczne z nauka Kosciola. Ale jezeli wymawial je jako slowa absolutnie bez znaczenia? Nic nie znaczace gloski, bez zaangazowania emocjonalnego. Wydaje mi sie, ze takimi rygorami, ktore nie maja wg mnie uzasadnienia, Kosciol odbiera mi nawet minimalna swobode dzialania. Jakby nie bylo tutaj ani odrobiny zaufania.
Kościół ostrzega. Decydujesz sam. Benrdyktyni w Lubiniu praktykują Zen, jogę praktykuje się w wielu katolickich klasztorach, również Tai-chi, różdżkarswo itp. itd
Mysle, ze Katolik o ustalonych pogladach nie ma sie czego obawiac. Z reszta, jak wiadomo, jest jeden Bog, wiec rzekome imiona hinduskich bostw nic nie znacza.
Jest to bałwochwalstwo. W pierwszych wiekach chrześcijanie oddawali zycie - umierali za wiarę - bo nie chcieli złozyc ofiary jakiemus bóstwu pogańskiemu. Katolik o ustalonych poglądach nie może więc mantrowac składając hołd jakiemus pogańskiemu bóstwu. Jest to powazny grzech.
Cytat:
Modlitwa rózańcowa to nie jest mantrowanie.
Na pewno nie jest intencja, jednak powtarzanie jej w podobny sposob wplywa na umysl.
Trzeba zrozumieć, że modlitwa to rzeczywistość duchowa - nie odmawia się różańca (przynajmniej nie to jest powodem nr 1) - aby wpłynąć na umysł (uspokoić się, zrelaksować). Celem modlitwy jest spotkanie z Bogiem - a nie uspokajanie sie, relaksowanie itp. Te odczucia mogą sie pojawić - ale nie są celem chrześcijańskiej modlitwy. W przeciwnym razie mozna z tych uczuć zrobic bożka - i modlić sie dla ich osiągnięcia. Jest to stara pokusa zycia modlitewnego.
Czy najwiekszego znaczenia ma tutaj moje nastawienie? Jezeli swiadomie wymawiam imiona jakis bostw - to ok, zgadzam sie, jest to sprzeczne z nauka Kosciola. Ale jezeli wymawial je jako slowa absolutnie bez znaczenia? Nic nie znaczace gloski, bez zaangazowania emocjonalnego. Wydaje mi sie, ze takimi rygorami, ktore nie maja wg mnie uzasadnienia, Kosciol odbiera mi nawet minimalna swobode dzialania. Jakby nie bylo tutaj ani odrobiny zaufania.
To że pewne rzeczy robi sie nieświadomie - nie znaczy ze nie spowodują one określonych skutków. Przeczytaj świadectwo o. Verlinde - nieswiadomie praktykował okultyzm( zreszta w tym czasie modlił się, uczestniczył w Eucharystii) - skończyło sie to bardzo powaznym zniewoleniem.
Benrdyktyni w Lubiniu praktykują Zen, jogę praktykuje się w wielu katolickich klasztorach, również Tai-chi, różdżkarswo
To jest bardzo bolesne. Zamiast chrzescijańskiej medytacji - Daleki Wschód. Oni powinni w byc w pierwszym szeregu - walcząc za bliźnich modlitwą chrzescijańską...
Katolik o ustalonych poglądach nie może więc mantrowac składając hołd jakiemus pogańskiemu bóstwu
Dlatego tez napisalem, ze mimo iz wypowiada slowa, ktore dla kogos moglby cos znaczyc, nie oddaje nikomu holdu. Chyba potrzeba tutaj wiecej wiary w.... swoja wiare.
Trzeba zrozumieć, że modlitwa to rzeczywistość duchowa - nie odmawia się różańca (przynajmniej nie to jest powodem nr 1) - aby wpłynąć na umysł (uspokoić się, zrelaksować).
Co nie zmienia faktu, ze wlasne tak wplywa na umysl. Nazwijmy to skutkiem ubocznym, ale jakze wartosciowym.
Powtarzanie jakiegos tekstu wielokrotnie to 'medytacja z mantra'. Nie przypomina Wam to przypadkiem modlitwy? Czy po modlitwie nie czujecie przypadkiem spokoju i odprezenia? Dlaczego modlitwa rozancowa jest dobra, a powtarzanie 'mmmm' przez 10 minut jest zle??
bo w modlitwie nie chodzi o to żeby uspokoić się jakimiśtam słowami, tylko o to żeby stanąć w czyjejść obecności, spotkać się z kimś. Dlatego nie rozumiem porównania...
[ Dodano: Czw 15 Gru, 2005 20:32 ]
A swoją drogą to rzeczywiście ciakawe... Skoro nie przywołujemy świadomie żadnych złych duchów, to jak one mogą zostać przez nas przywołane jeśli my tego bezpośrednio nie chemy? Nawet jeśli jakieś słowo oznacza imię złego ducha - to jeśli nie wymawiamy go świadomie, to właściwie co z tego?
swoją drogą to rzeczywiście ciekawe- nikt jednak nie zbadał mechanizmów rządzących złymi mocami. nie musimy wcale być źli, żeby one wniknęły w nas.
w sumie cala ta sprawa jest za bardzo skomplikowana, coby w naszych umysłach ją rozstrząsać. ale należy zawsze pamiętać, że mamy największą siłę, którą daje nam CHRYSTUS.
swoją drogą- jeszcze raz polecam obejrzenie "egzorcyzmów Emily Rose"- może nie jest to najwyższy kunszt filmowy, ale daje doskonały pogląd na sprawy opętania.
Emily Rose? Z tego co wiem to historia na której oparto film jest na tyle oryginalnym przypadkiem opętania że trudno by dzięki niemu dowiedzieć się czegoś o opętaniach ogólnie. Podobno ta dziewczyna była bardzo religijna i wzięła na siebie te złe duchy z miłości do Jezusa i do tych które one miały dręczyć. Ale sprawa jest badana więc nic pewnego nie da się powiedzieć na razie - chyba.
Bóg stawarzając nas na obraz i podobieństwo swoje dał nam wielki dar: Wolną wolę. Dar tak wielki, że teraz nawet sam Wszechmogący Bóg, sam z siebie nie ma dostępu do mojej duszy dopóki sam go do niej nie zaproszę.I jeśli go już zaprosiłem, uznając za swego Pana i Zbawiciela, to już mnie nie opuści dopóki będę wierny. A więc, by zostać opanowany przez szatana, musiałbym zrobić dwie rzeczy: Świadomie odwrócić się od Boga i świadomie zaprosić szatana.
Niebezpieczeństwo róznych ćwiczeń pochodzących z innych systemów religijnych polega na tym, że mogę się w nie wciągnąć, od nich uzależnić i odejść od Boga.
Ale nie dotyczy to tylko yogi. Była nas grupka przyjaciól, która miała wspólną pasję. Biegaliśmy matatony. I był wśród nas jeden, który zawsze chciał być najlepszy. Trenowałiśmy co drugi dzień. On najpiew codziennie, potem dwa razy dziennie. Gdy my wyjeżdżaliśmy sobie w świat pobiec jakiś maraton ze 3 - 4 razy w sezonie on po jakimś czsie biegał już co miesiąc. On już poza bieganiem nie miał żadnych zainteresowań. Najpiew rzuciła go żona, wywalili go z pracy, do kościoła to nigdy nie miał czasu pójść. Na koniec stracił zrowie, już nie biega. A więc umiar rozeznanie we wszystkim. Dlatego mnisi uprawiający zen w katolickim klasztorze zapewne są świadomi tego co robią. I robią to "ad maiorem Dei gloriam"
Dlatego mnisi uprawiający zen w katolickim klasztorze zapewne są świadomi tego co robią. I robią to "ad maiorem Dei gloriam"
Śmiem wątpić czy są świadomi tego co robią i czy to jest "ad maiorem Dei gloriam".
„Nie można by zadać Kościołowi bardziej wewnętrznej i śmiertelnej rany,
niż gdyby zakony opuściły eksponowane miejsce
swojej chrześcijańskiej medytacji,
którą sprawują zastępczo dla całego Kościoła i świata,
aby wycofać się za parawan medytacji niechrześcijańskiej.
[…] Nie można by nazwać tego inaczej,
jak zdradą ukrzyżowanej miłości Bożej”.
(H. Urs von Balthasar)
„Gdy słowa Chrystusa brzmią: Ojciec twój, który widzi w skrytości, ten ci odda jawnie – wówczas dostrzegamy jak bardzo buddyzm i chrześcijaństwo różnią się między sobą. Dopóki poświęcamy choć jedną myśl komukolwiek, Bogu, diabłu albo temu, że nasze uczynki są znane i zostaną nagrodzone, zen powie: Nie należysz jeszcze do naszego grona […] Zen chce, aby nawet ten ostatni ślad świadomości Boga uległ, o ile to możliwe, zatarciu” D. T. Suzuki
no to proszę poczytać tu: http://ekai.pl/bib.php/do...nis_formas.html
Ja nie preferuję Jogi,uważam to za nie potrzebną ingerencję w umysł człowieka,która może wnieść tylko ,negatywne skutki.
Jakby sie dobrze zastanowic, to jaka ingerencja w umysl jest naprawde potrzebna? Mysle, ze zadna. Moge sobie wyobrazic, ze niektorzy z Was boja sie wszyskiego w wokol, co nie nosi sladu KK. Jednak "tylko negatywne skutki" to troche przegiete stwierdzenie. Myslac logicznie - po co ktos mialby praktykowac cos, cos nie ma ani jednego pozytywnego efektu? Czy to byloby mądre?
Tutaj jest wspaniale wyjaśnione:
http://apologetyka.katoli...nt/view/799/69/
A tu jeszcze - coś:
Oto pare cytatów z książki Ks. A. Siemieniewskiego "Wiele dróg na różne szczyty":
"List kard. Josepha Ratzingera O niektórych aspektach medytacji chrześcijańskiej do biskupów Kościoła Katolickiego (jest to komentarz do listu na ten sam temat Kongregacji ds. Nauki Wiary z 15 X 1989 r.) w niezwykle jasny sposób przedstawia zachodzący w ostatnich latach proces powrotu społeczeństw zachodnich do religijności. Niestety, religijność ta nie zawsze kieruje się w stronę spotkania z Objawionym Słowem Boga Żywego, a często sprawia wrażenie skutku konsumpcyjnego podejścia do spraw wiary.
„Niekiedy nawet dla wierzących poważnym problemem bywa pokusa ucieczki do techniki pogrążania się w medytacji, by uniknąć osobistego spotkania z Bogiem i osobiste zaangażowanie zastąpić techniką, która już nie wymaga żadnego aktu wiary, a tylko opanowania pewnych reguł. W takim przypadku człowiek nadal pozostaje religijny, może nawet jest bardziej religijny niż przedtem […] lecz obraz Boga radykalnie się zmienia, znika bowiem bezpośrednie spotkanie z Bogiem żywym”[22].
Współczesne użycie terminu „mistyka” jest nierzadko świadectwem dewaluacji tego pojęcia. Trudno czasem doszukać się tutaj tego, co dla człowieka Ewangelii jest najważniejsze: spotkania z Osobą Boga. A przecież, jak mówi katolicki filozof M. Gogacz, „wyjaśnienie, czym jest doświadczenie mistyczne, zależy od ustalenia, kim jest człowiek i kim jest Bóg”[23], gdyż „doświadczenie mistyczne jest relacją”[24]. Bez otwarcia na konkret relacji z Bogiem wiara zamienia się w psychologiczną wiedzę, modlitwa – w możliwą do opanowania psychologiczną technikę, a „Bóg” staje się synonimem mocy tkwiącej w nieświadomych pokładach umysłu. Moc ta może się zaktywizować, jeśli tylko człowiek posiądzie klucz do jej uruchomienia."
"D. T. Suzuki zestawiając chrześcijaństwo i buddyzm w wydaniu zen stwierdza bardzo stanowczo, że „nawet z grubsza biorąc, nie ma cienia podobieństwa między ćwiczeniami zen a tymi, które proponuje założyciel Towarzystwa Jezusowego [Ćwiczenia duchowe św. Ignacego Loyoli]”[154]. Odwołuje się też do samego tekstu Ewangelii, co bynajmniej nie pomaga w znajdowaniu podobieństw między doświadczeniem duchowym obu religii:
„Gdy słowa Chrystusa brzmią: "Ojciec twój, który widzi w skrytości, ten ci odda jawnie" – wówczas dostrzegamy jak bardzo buddyzm i chrześcijaństwo różnią się między sobą. Dopóki poświęcamy choć jedną myśl komukolwiek, Bogu, diabłu albo temu, że nasze uczynki są znane i zostaną nagrodzone, zen powie: Nie należysz jeszcze do naszego grona […] Zen chce, aby nawet ten ostatni ślad świadomości Boga uległ, o ile to możliwe, zatarciu”[155].
Profesor Uniwersytetu Tokijskiego, wieloletni adept praktyk zen, Eugen Herrigel (zm. 1955) również zdecydowanie podkreśla różnice zarówno etapów drogi, jak i celu w duchowych praktykach religijnych wyznawców Jezusa Chrystusa i zwolenników ścieżki Buddy. Dla buddysty zen tym, co stanowi grzech i istotę upadku człowieka, tym, z czego człowieka należy zbawić, jest sama możliwość życia wynikającego z własnego, odrębnego źródła. „Na drodze ku mistycznemu doświadczeniu szczególnie istotne jest zanegowanie, pozbawienie podstaw wszystkiego co indywidualne, w sposób skrajny, tak że jednostka staje się czymś całkowicie "pustym", pozbawionym najbardziej osobistych właściwości”[156]."
"Jako pierwszy element oceny mistyki jogi z chrześcijańskiego punktu widzenia niech posłuży cytowana przez Sudbracka opinia ks. Julesa Monchanina (zm. 1957) o tak zwanej „chrześcijańskiej jodze”: „Joga w swojej najgłębszej postaci jest nie do pogodzenia z chrześcijaństwem. W sercu jogi nie ma żadnego miejsca dla łaski, a więc w konsekwencji także i dla Boga. Jest to narcyzm bez Narcyza”[209]."
"Interpretację pierwszą dobrze ilustruje wypowiedź popularyzatora idei buddyjskich na Zachodzie, dra D. T. Suzuki: „Ilekroć spojrzę na wizerunek ukrzyżowanego Chrystusa, myślę o głębokiej różnicy dzielącej chrześcijaństwo od buddyzmu. Na Zachodzie podkreśla się silnie osobowe Ja. Na Wschodzie nie ma żadnego Ja […] W buddyzmie potrzebujemy jedynie oświecenia, a nie Ukrzyżowanego […] Buddyzm wyjaśnia, że od samego początku nie ma żadnego Ja, które miałoby być ukrzyżowane”[227]."
"Potwierdzają to pozostałe komentarze do tej samej Księgi zmarłych. Wprawdzie autor jednego z nich, lama Angarika Govinda, ujmuje duchowy cel tybetańskiego buddyzmu w sformułowaniu brzmiącym w uszach chrześcijanina dziwnie znajomo – mianowicie „nowe narodzenie”[243] – jednak treść tego doświadczenia prowadzi w zupełnie inną stronę, niż tradycja chrześcijańska. Przypomina się nam, że „Wielki Nauczyciel” (to jest Budda), uważał wiarę lub też niewiarę w Najwyższe Bóstwo za nieistotne dla duchowego oświecenia ludzkości. Taką fundamentalną rolę pełni bowiem wierzenie całkiem inne: w bezosobowe Najwyższe Prawo lub Najwyższą Moc, prawo przyczyny i skutku. Nie istnieje też zresztą ani osobowy byt nazywany przez chrześcijan „duszą”, ani możliwość zasadniczej zbawczej ingerencji spoza człowieka, która mogłaby zmienić jego duchowy los. Bezosobowe prawo przyczyny i skutku nie może być zmienione przez łaskę żadnego Zbawiciela, żadne odpuszczenie grzechów, żadne odkupienie[244]."
"Postawienie problemu wyraża się więc następującym pytaniem: Czy w przeżyciu mistycznym doświadczam siebie czy doświadczam Boga? Albo, według sformułowania pochodzącego od J. Sudbracka: owszem, można poprzez intensywne metody usunąć ze świadomości człowieka wszelką zawartość przedmiotową i umożliwić w ten sposób wyłonienie się świadomości intuicyjnej, nazwanej nirvaną lub „prawdą”. „Ale czy w ten sposób osiąga się "istotę bytu", "to, co boskie", czy tylko pustą, bezprzedmiotową świadomość, spoczywającą samą w sobie? Człowiek stoi tu przed pokusą rajską: utożsamić swoje Ja z Bogiem”[247]."
"O ile w medytacji wschodniej medytujący będzie się starał przez „odrzucenie wszelkich przedmiotowych myśli, wyobrażeń, osiągnąć prostotę nastawienia wewnętrznego”, to dla chrześcijanina ten rodzaj wewnętrznego skupienia „jest tylko środkiem mającym wprowadzić ład w całego człowieka”. To, co buddyście wydaje się celem, dla chrześcijanina jest środkiem. Zachodzi zresztą sytuacja odwrotna, gdy stosowany w hinduizmie apersonalistycznym wstępny środek, jakim jest utrzymanie uwagi na osobowym Bogu, zostaje zarzucony później dla „wyższych” form medytacji, podczas gdy w chrześcijaństwie żywa świadomość Bożej obecności jest szczytem religijnego przeżycia. Szwajcarski teolog, von Balthasar, przypomina, że centralnymi problemami nauki chrześcijańskiej są: wina grzechu i łaska przebaczenia. Otóż „dla otrzymania przebaczenia potrzebny jest stan nie bezrefleksyjnego pogrążenia, lecz skupionej świadomości […] Postawa etyczna [buddysty] jest [natomiast] uwarunkowana teoretyczną wiedzą, że Ja i Ty nie są to ostateczne podmiotowości, tak że owo etyczne wyzucie się pozostaje tylko aspektem metafizycznego wyzucia się kontemplującego człowieka”[262]."
"Aspekt drugi natomiast wyraża sprecyzowaną ocenę mistycyzmu dalekowschodniego w świetle podstawowych danych wiary chrześcijańskiej i założeń katolickiej teologii. Bouyer znów pisze o dwóch kierunkach, w jakich wyrażać się może w religiach Wschodu przeżycie mistyczne: ekstaza i enstaza. O obu pisze: „dotknięte są tam dwuznacznościami i pokusami trudnymi do przezwyciężenia dla upadłej ludzkości”. Powody tej opinii są następujące:
„Ekstaza kosmiczna stoi oczywiście w obliczu niebezpieczeństwa przekształcenia się w czyste bałwochwalstwo «mocy». Enstaza […] zagrożona jest jeszcze groźniejszym niebezpieczeństwem […] Pozorne zbawienie odnalezione w takim oderwaniu od wszystkiego, że pozostaje już tylko jaźń, jest niebezpiecznie bliskie najbardziej radykalnego bałwochwalstwa, na które nie ma lekarstwa. Błąd Narcyza jest śmiertelny”[270]."
„Nie można by zadać Kościołowi bardziej wewnętrznej i śmiertelnej rany,
niż gdyby zakony opuściły eksponowane miejsce
swojej chrześcijańskiej medytacji,
którą sprawują zastępczo dla całego Kościoła i świata,
aby wycofać się za parawan medytacji niechrześcijańskiej.
[…] Nie można by nazwać tego inaczej,
jak zdradą ukrzyżowanej miłości Bożej”.
(H. Urs von Balthasar)
"W latach siedemdziesiątych dwudziestego stulecia zabrzmiał ważny głos w sprawie spotkania chrześcijaństwa z praktykami medytacyjnymi charakterystycznymi dla religii Dalekiego Wschodu. Był to głos jednego z największych teologów XX wieku, Hansa Ursa von Balthasara, pochodzącego ze Szwajcarii, a w ostatnich dniach swojego życia kardynała Kościoła katolickiego. Balthasar – komentując użytek z medytacji wschodniej czyniony wśród katolików, a zwłaszcza wśród osób powołanych na sposób zakonny do kontemplacji – napisał artykuł pod znamiennym tytułem: Medytacja jako zdrada[530]. H. Urs von Balthasar podkreślał w tym artykule, że technika medytacji religii wschodnich została wynaleziona i przez wieki była dopracowywana specyficznie dla osiągania celów, które są uważane za zbawcze w tamtych religiach, dlatego też jest zdominowana i przeniknięta ideą tych celów. Ten styl medytacji może być, z powodu swojej godnej podziwu precyzji i skuteczności, nazwany szczytem religijności naturalnej, w sensie skoncentrowania uwagi na wysiłku człowieka w dążeniu do bezosobowego doświadczenia Absolutu. Warto zauważyć, że sama idea „techniki” medytacji pociągała dla Balthasara skojarzenia z „wyćwiczoną akrobatyką ducha”[531]. Techniki te – według Balthasara – są przejawem tego, co sygnalizował św. Paweł: „Szukają Boga, czy nie znajdą Go niejako po omacku”[532].
We wspomnianym sensie techniki orientalne są według Balthasara przeciwne metodom modlitwy chrześcijańskiej, która jest zawsze dualistyczna, i to tym bardziej, im bardziej rozwija się świadomość medytacyjna: ludzkie „śmiertelne Ja zostaje przez Boga ustanowione, akceptowane, jest kochane, i to nie tylko moje Ja, lecz Ja każdego człowieka, każdy bowiem w jedyności i niepowtarzalności swojej istoty jest odbiciem Jedynego Boga, i jest nim w coraz większym stopniu, im bardziej zbliża się do Boga”[533].
Hans Urs von Balthasar w tekście Medytacja jako zdrada najmocniej wyraził swoją opinię na temat częstej wśród osób zakonnych Kościoła katolickiego mody oddawania się metodom medytacji zaczerpniętym z apersonalistycznych religii Wschodu. Zauważył tam zresztą, że problematyka konfrontacji z mentalnością monistycznej lub panteistycznej medytacji nie jest absolutnie nowa. Już Ojcowie Kościoła poruszali problem konfrontacji chrześcijaństwa z medytacją zabarwioną wschodnim apersonalizmem. Przykładem dobrej akulturacji w tym względzie może być asymilacja pojęć filozofii greckiej dla wyrażenia trynitarnej i chrystologicznej tajemnicy. Ślady rozważania problemu medytacji wschodniej można też znaleźć w komentarzach św. Augustyna do Psalmów[534].
W odróżnieniu od otwartego optymizmu w tej materii powszechnego wśród entuzjastów posoborowego dialogu z religiami niechrześcijańskimi Balthasar sygnalizował potrzebę silnej przestrogi: bardzo trudno jest rozróżnić, co w technikach medytacji wschodniej jest tęsknotą stworzenia za Bogiem, a co jest próbą „zerwania owocu z drzewa życia”[535]. W medytacji wschodniej dostrzegał jej aspekt pogański. Element pogański, a dokładniej późnopogański (heidnisch, spätheidnisch) przejawia się w sposobie pojmowania wzajemnej relacji stworzenia i Absolutu. Albo tylko Absolut „jest” (istnieje) w pełnym tego słowa znaczeniu, a wtedy „stworzoność” oznacza odpadnięcie od Absolutu (tak generalnie postrzega strukturę bytu główny nurt hinduizmu), albo tylko świat rzeczywiście „jest”, a wtedy Absolut pojmowany jest jako „nie-byt” (co oddaje pojęcie buddyjskiej nirvany). Po chrześcijańsku natomiast zarówno stworzeniu, jak i Absolutowi (Bogu) przysługuje „bycie”, choć oczywiście w obu przypadkach wypowiada się to samo słowo nie w tym samym znaczeniu, ale w sensie analogicznym[536].
Balthasar ujął problem od strony najbardziej ogólnych różnic między pobożnością chrześcijańską i dalekowschodnią. Zasadnicza dynamika medytacji wschodniej polega na tym, że to, co skończone (człowiek), dąży ku Nieskończonemu i Nieporuszonemu. Do tego są dostosowane struktury i metody medytacji, które takie właśnie prawdy religijne uznają za podstawowe, a cele tej medytacji są uznane za „zbawcze” w tym sensie, że elementem zbawiającym człowieka jest zniesienie napięcia między sposobem istnienia Absolutu i sposobem istnienia ludzkiego bytu skończonego. W medytacji chrześcijańskiej chodzi natomiast o odkrycie, że tym, który „dąży” i „wychodzi ku” jest Bóg Abrahama, Izaaka i Jakuba. Podobnie jak metody medytacji dalekowschodniej, tak samo i metody medytacji chrześcijańskiej są dostosowane do założeń religii, tyle że tym razem jest to oczywiście religia chrześcijańska. Metodą chrześcijańską jest zanurzanie się w tym, co od Boga pochodzi, w tym, co od Niego „wyszło naprzeciw” (wyraźnie widać to w określeniach „medytacji”, jakie znaleźć można w tekście Psalmu 1 lub Psalmu 119)[537].
W chrześcijaństwie medytacja nie jest praktyką czysto „duchową”, jeśli chciałoby się zapomnieć, że Bóg wybrał „wcielony” sposób ingerencji w historię świata. Balthasar przypomina, że związek medytacji z Inkarnacją jest konieczny: „nie można mieć Ducha niezależnie od Krwi i Wody” (por. 1 J 5, 6) oraz: „kto odrzuca, że Jezus przyszedł w ciele, nie jest od Boga” (1 J 4, 3). Jeśliby medytacja miała odwodzić od chrystologicznych i inkarnacyjnych realiów wiary chrześcijańskiej, to wtedy szwajcarski teolog podsuwa bardzo mocny w swej wymowie komentarz do użytku czynionego wśród katolików z medytacji wschodniej, a zwłaszcza wśród osób powołanych na sposób zakonny do kontemplacji. W tym właśnie kontekście cytuje św. Pawła:
„Obawiam się jednak, ażeby nie były odwiedzione umysły wasze od prostoty i czystości wobec Chrystusa w taki sposób, jak w swojej chytrości wąż uwiódł Ewę. Jeśli bowiem przychodzi ktoś i głosi wam innego Jezusa, jakiegośmy wam nie głosili, lub bierzecie innego ducha, któregoście nie otrzymali, albo inną Ewangelię, nie tę, którąście przyjęli – znosicie to spokojnie” (2 Kor 11, 3-4).
Znamienne, że tam, gdzie polski przekład biblijnego tekstu używa słowa „umysły” Balthasar podkreśla jego związek z medytacją[538]. Jednoznacznie więc aktualizuje Pawłowe ostrzeżenie, stosując je do problemu medytacyjnego synkretyzmu asymilującego metody hinduistycznej jogi i buddyjskiego zen. Wobec katolickich przedstawicieli powołania kontemplacyjnego zarzucających tradycyjną kontemplację chrześcijańską na rzecz medytacji według technik zaczerpniętych z religii wschodnich Balthasar stosuje słowa o zaiste druzgoczącym przekazie. Trudno słucha się takich słów wobec powszechnego dziś w Kościele irenizmu, a nawet teologiczno-dogmatycznego zobojętnienia. Aby właściwie je zrozumieć, trzeba uświadomić sobie, że zdania o temperaturze wypowiedzi św. Pawła Apostoła, a więc pełnego świętej niecierpliwości Bożego gwałtownika, może wypowiadać tylko podobny mu gwałtownik Królestwa Bożego:
„Nie można by zadać Kościołowi bardziej wewnętrznej i śmiertelnej rany, niż gdyby zakony opuściły eksponowane miejsce swojej chrześcijańskiej medytacji, którą sprawują zastępczo dla całego Kościoła i świata, aby wycofać się za parawan medytacji niechrześcijańskiej […] Nie można by nazwać tego inaczej, jak zdradą ukrzyżowanej miłości Bożej […] jak cudzołóstwem w o wiele straszniejszym znaczeniu, niż odnosiło się to do synagogi (por. Ez 16)”[539].
Po tym przejmującym werdykcie Balthasar dodaje też trzeźwe i praktyczne uwagi dotyczące tym razem nie samego zjawiska medytacyjnego synkretyzmu, co raczej pędu ku uproszczonej i skróconej wersji medytacji wschodniej popularnej wśród chrześcijan. Uwagi te znowu zawierają ostre sformułowania i nie wahają się przed użyciem słowa „zdrada”. „Dziwaczny dyletantyzm: […] w ciągu kilku godzin zdobyć to, co mieszkańcy Azji osiągają przez lata ćwiczeń […] szarlatańska mieszanka tak zwanego zen połączonego beztrosko z elementami o posmaku psychoanalitycznym i dynamiki grup […] skłaniałoby to do śmiechu, gdyby nie trzeba było pokryć oblicza wstydem na widok zdrady w samym sercu twierdzy Kościoła”[540]. Wreszcie zaś „ci, którzy mniemają, że ostatecznie «jest to wszystko jedno», że uśmiechnięty Budda i umierający ze strasznym krzykiem Opuszczony-przez-Boga to ostatecznie przejawy tej samej głębi bytu” – są „niebezpiecznymi synkretystami”[541].
Balthasar nie jest odosobniony w użyciu radykalnie wartościującego określenia „zdrada”. Również J. C. Cervera w artykule zawartym w olbrzymim przedsięwzięciu wydawniczym, jakim jest dwutomowa suma wiedzy o modlitwie La preghiera, posługuje się słownictwem prawdziwie radykalnym. Mówi w odniesieniu do prądów propagujących „mistyki wschodnie” typu introwertycznego i ascetycznego, które odsuwają na bok wartość i formę sakramentów, o „niebezpieczeństwie odrzucenia sakramentalności” i o „prawdziwej zdradzie Boga, który się objawia i daje w Jezusie Chrystusie, i który obiektywnie komunikuje swoją obecność w sakramentach zbawienia”[542]. Podobną opinię wyraża Giovanna della Croce, gdy pisze, że odwoływanie się do szeregu mistyków chrześcijańskich (takich jak Eckhart, Tauler, van Ruysbroek) jako rzekomych „prekursorów” idei ponadwyznaniowego mistycyzmu „służy jedynie oszukiwaniu dobrych chrześcijan: ogłasza się im fałszywą ewangelię pod płaszczykiem asymilacji kulturowej i pokrewieństwa z chrześcijaństwem”[543]."
źródło:
http://www.apologetyka.ka...d=80&Itemid=109
Pozdrawiam
Wszyscy, którzy praktykowali medytację transcendentalną, wiedzą, że nie można się jej poświęcić bez odczuwania jej skutków.
Coz za madre stwierdzenie. Wszystko praktykuje sie, aby odczywac skutki.
Bóg - według tych poglądów - nie jest osobą, lecz zasadą, mocą, siłą kosmiczną.
A Bog jest osoba? Siedzi sobie Dziadek w chmurach? Jak naiwnym trzeba byc, zeby uwierzyc w cos takiego? To ciekawe, ze Katolicy maja tendencje wysmiewania teorii w miare prawdopodobnej, jednoczesnie zachwycajac sie swoimi wyobrazeniami.
Rozmawiając o tym z pewnym guru w Indiach, zapytałem go: "Co sądzicie o jodze praktykowanej na Zachodzie, niby w celu odprężenia się?" Zaczął się śmiać i powiedział: "Niech ćwiczą. Kundalini odblokuje się, nawet gdyby wszystko robili tylko dla zrelaksowania się."
Pewnie autor zapomnial dodac, ze guru zaczal sie smiac zlowieszczo i zlosliwie oraz, ze kiedy kundalini odblukuje sie, on przejmie wladze nad swiatem...
Niektórzy twierdzą, że można bez obawy praktykować tę czy inną medytację niechrześcijańską. To niemożliwe. Bowiem w czasie rytuału inicjacyjnego otrzymuje się imię bóstwa hinduskiego i trzeba je powtarzać bez przerwy. Wspomniałem już, że mantry te stopniowo się wydłużają. W tłumaczeniu z sanskrytu brzmią one mniej więcej tak: "składam cześć i oddaję hołd bóstwu o takim a takim imieniu". Jakże więc chrześcijanin - uznający Jezusa i adorujący Go - może w swej medytacji wielokrotnie powtarzać mechanicznie mantry na cześć jakiegoś bóstwa!
O co chodzi z tymi bostwami? Jezeli ktos jest Katolikiem, wierzy TYLKO w jedynego Boga. Czy mam przez to rozumiec, ze dopuszczacie istnienie innych bostw, jezeli boicie sie ich imion?
Towarzyszą temu takie stany fizyczne jak obniżenie tętna i zwolnienie oddechu. Bardzo mocno obniża się przemiana materii. Jest to zatem stan daleki od jakiejkolwiek naturalności.
Znam podobny, nienaturlany stan. Nazywa sie sen.
Z czasem zaczynałem coraz lepiej rozumieć, że droga, którą obrałem, była cofnięciem się
Autor najpiew pisze, ze praktykowal niesamowice mocno, ze starcil swiadomosc. Tu nagle okazuje sie, ze jednak umysl mu sie rozjasnil. Tego typu sprzeczne stwierdzenia z pewnoscia nie czynia tego tekstu bardziej wiarygodnym.
Po pewnym czasie zdałem sobie sprawę, że mogłem stawiać diagnozy lekarskie bez wahadełka, posługując się zdolnością jasnowidzenia.
A o lewitacji czy wskrzeszaniu zmarlych ani slowa. Dziwne. Dla takiego mistrza to pewnie drobnostka
Może jednak pojawić się pytanie: dlaczego właściwie te naturalne energie mają być czymś złym? Co jest w nich tak złego, by się z nimi nie łączyć? Wydaje się pozornie, że zupełnie nic, gdyż całe stworzenie jest samo w sobie dobre. Cóż może być złego w stworzeniu? Nie jestem manichejczykiem i wierzę, że stworzenie jest faktycznie dziełem Boga. Trzeba jednak zaznaczyć, że doświadczanie fuzji, wtapiania się w naturę nie jest neutralne. Nie wychodzi się z tego bez uszczerbku.
Skrot: Dlaczego jest zle? Bo nie jest naturalne.
Pytam: skad o tym wiadomo? Czy czlowiek jest zupelnie odseparowany od otoczenia? Nie sądzę.
Mam w pamięci jeszcze jeden przykład. Chodzi o osobę, która poszła na terapeutyczny seans magnetyczny. Uzdolniony magnetyzer często robi tzw. łańcuch magnetyczny. Polega to na tym, że osoby uczestniczące w seansie trzymają się za ręce, aby mógł przez ten cały łańcuch przesunąć się fluid magnetyczny. Osoba, która mi to opowiadała, powiedziała: "Stało się coś dziwnego. Poszłam do wspomnianego człowieka, aby wyleczył mnie magnetyzmem, i nie mogłam tam zostać. Dlaczego? Otóż zrobił łańcuch i w pewnym momencie powiedział, że dziś coś nie wychodzi. Ponowił próbę i nadal nie wychodziło. Nagle powiedział, zdenerwowany i rozdrażniony: Wśród was jest ktoś, kto się modli albo nosi medalik!" A ja na to: Rzeczywiście, noszę cudowny medalik." Wtedy krzyknął: Albo go zdejmiesz, albo wychodzisz!"
Tutaj jest opinia, wg ktorej zaden symbol nie ma zadnej rzeczywistej mocy. Do tej chwili jednak, bo pojawil sie cudowny medalik.
no to proszę poczytać tu: http://ekai.pl/bib.php/do...nis_formas.html
Witam wszystkich!
Mam ja Wam dużo do powiedzenia. I w te pierwsze słowa zacznę:
Kyllyan, jak myślisz, dlaczego nikt nie raczył się odnieść do tekstu, który przytoczyłeś? Pytam, bo mam to samo, ilekroć to zacytuję dyskusja sie urywa. A wzmiankę o tym tekście w cytacie z Ks. A. Siemieniewskiego nie uważam za odpowiedź ani nawet za świadectwo znajomości "Orationis Formas".
Aydamusek : "Prawda jest taka , ze Joga to zło pod pozorami dobra. Wcześniej czy póżniej oddala człowieka od Boga. Tworzy iluzję, ze mogę zbawić sie sam. A to jest nieprawdą. "
Prawda jest taka, że to nie jest prawdą! Joga nie musi oddalać od Boga. Świadectwa za kontra świadectwa przeciw. Życie o. Verlide kontra życie dziesiątek chrześcijańskich mnichów i mniszek praktykujących zen, jogę i jakoś od Boga nie odchodzących. Krótko: słowo jednych świadków przeciw słowu innych.
Gregoriano: "Katolika obowiązuje nauka Jezusa, którą jak mamy rozumieć, podaje Kościół. Zatem katolik o ustalonych poglądach ma słuchać Kościoła a nie tylko i wyłącznie swoich poglądów. Kto nie wchodzi przez bramę, którą jest Chrystus nie należy do Niego /por. J 10, 1nn/."
Świetnie! Czas zacząć słuchać. Deklaracji Vaticanum II również.
Moria: "Nie można sprowadzić modlitwy chrzescijańskiej do wielokrotnego powtarzania jakiegoś tekstu. Modlitwa to cos głębszego, to relacja miłości, to dialog miedzy dwoma osobami; człowiekiem i Bogiem."
Więc czytaj:
"Jedno krótkie słowo mocniej uderza i szybciej przenika uszy tych, którzy je słyszą. Tak jest również wtedy, gdy takie krótkie słowo nie jest nawet wypowiedziane czy pomyślane, ale wytryska po prostu z głębi ducha. Ta głębia jest jednocześnie wysoką, bo w rzeczach duchowych wszystko sprowadza się do jedności: wysokość, głębokość, długość i szerokość. I to króciutkie słowo dociera lepiej do uszu Boga wszechmogącego niż by to mógł osiągnąć cały psałterz wymamrotany bez uwagi samymi wargami. Dlatego jest napisane: modlitwa krótka przebija niebiosa (Syr 35, 17)"
"Jeśli nasza modlitwa dąży ku otrzymaniu dobra, nie wymawiajmy ani ustami ani myślą czy pragnieniem żadnego innego słowa poza tym jednym: "Bóg". Dlaczego? Bo wszelkie dobro jest w Bogu: w Nim ma swój początek i swoje istnienie"
"Chmura niewiedzy" - wydawnictwo Tyniec
"Jeśli chcecie zawsze pamiętać o Bogu, powtarzajcie nieustannie następujące wezwanie: Boże, wejrzyj ku wspomożeniu memu; Panie, pospiesz ku ratunkowi memu! (Ps 70, 2) "
"Dzięki tej krótkiej modlitwie każdy może dążyć do doskonałości, a brak wykształcenia i nieznajomość świata nie jest żadną przeszkodą na drodze do czystości serca, którą w prosty sposób wszyscy mogą osiągnąć. Wystarczy, jeśli rozważając wspomniany werset zachowają dzięki niemu trwałą i żywą pamięć o Bogu"
Jan Kasjan - "Rozmowy o modlitwie" - wydawnictwo Tyniec
"Nieustanna wewnętrzna modlitwa Jezusowa to nieprzerwane, nigdy nie ustające wzywanie Boskiego imienia Jezusa Chrystusa ustami, umysłem i sercem, ze świadomością stałej Jego obecności, z prośbą o zmiłowanie, podczas wszelkich zajęć, na każdym miejscu, w każdym czasie, nawet we śnie."
"Opowieści pielgrzyma" - wydawnictwo W drodze
"Niektóre tradycje nazywają je "mantrą", inne "formułą modlitewną", a jeszcze inne "słowem modlitewnym". Istota medytacji i sztuka medytacji polegają po prostu na nauczeniu się powtarzania tego słowa, recytowania go, wsłuchiwania się w jego brzmienie od początku do końca medytacji. "
o. John Main OSB - "Chrystusowe teraz" - wydawnictwo WAM
Znów Moria: "To jest bardzo bolesne. Zamiast chrzescijańskiej medytacji - Daleki Wschód. Oni powinni w byc w pierwszym szeregu - walcząc za bliźnich modlitwą chrzescijańską..." "Śmiem wątpić czy są świadomi tego co robią i czy to jest "ad maiorem Dei gloriam"."
Nie, nie ZAMIAST. W żadnym wypadku! A zwątpienie jest rzeczą ludzką
"Jedno krótkie słowo mocniej uderza i szybciej przenika uszy tych, którzy je słyszą. Tak jest również wtedy, gdy takie krótkie słowo nie jest nawet wypowiedziane czy pomyślane, ale wytryska po prostu z głębi ducha. Ta głębia jest jednocześnie wysoką, bo w rzeczach duchowych wszystko sprowadza się do jedności: wysokość, głębokość, długość i szerokość. I to króciutkie słowo dociera lepiej do uszu Boga wszechmogącego niż by to mógł osiągnąć cały psałterz wymamrotany bez uwagi samymi wargami. Dlatego jest napisane: modlitwa krótka przebija niebiosa (Syr 35, 17)"
"Jeśli nasza modlitwa dąży ku otrzymaniu dobra, nie wymawiajmy ani ustami ani myślą czy pragnieniem żadnego innego słowa poza tym jednym: "Bóg". Dlaczego? Bo wszelkie dobro jest w Bogu: w Nim ma swój początek i swoje istnienie"
"Chmura niewiedzy" - wydawnictwo Tyniec
"Jeśli chcecie zawsze pamiętać o Bogu, powtarzajcie nieustannie następujące wezwanie: Boże, wejrzyj ku wspomożeniu memu; Panie, pospiesz ku ratunkowi memu! (Ps 70, 2) "
"Dzięki tej krótkiej modlitwie każdy może dążyć do doskonałości, a brak wykształcenia i nieznajomość świata nie jest żadną przeszkodą na drodze do czystości serca, którą w prosty sposób wszyscy mogą osiągnąć. Wystarczy, jeśli rozważając wspomniany werset zachowają dzięki niemu trwałą i żywą pamięć o Bogu"
Jan Kasjan - "Rozmowy o modlitwie" - wydawnictwo Tyniec
"Nieustanna wewnętrzna modlitwa Jezusowa to nieprzerwane, nigdy nie ustające wzywanie Boskiego imienia Jezusa Chrystusa ustami, umysłem i sercem, ze świadomością stałej Jego obecności, z prośbą o zmiłowanie, podczas wszelkich zajęć, na każdym miejscu, w każdym czasie, nawet we śnie."
"Opowieści pielgrzyma" - wydawnictwo W drodze
To bardzo piękne i prawdziwe teksty. Modlitwa Jezusowa jest wspaniała modlitwą kontemplacyjną. Problem leży tylko w specyfice tej modlitwy - która jest całkowicie różna od założeń medytacji dalekiego wschodu:
"Można by sądzić, że to zatopienie się we własnym sercu jest naturalną konsekwencją monotonnego recytowania Modlitwy Jezusowej. W takim razie najlepiej by było jak najmniej koncentrować swoje myśli na treści formuły modlitwy, a poprzestać na mechanicznym powtarzaniu, które automatycznie wywoła pożądany rezultat. Jednak, jak już wspomniałem, Ojcowie Kościoła zgodni są co do tego, że pełnię uwagi należy skupić na znaczeniu słów. Nie chodzi bowiem o zaniechanie rozumowania, ale o zatopienie się w sercu wraz z umysłem. Właśnie dzięki tej uwadze przywracamy harmonię między głową a sercem." Wilfrid Stinissen, " Imię Jezus jest w tobie. O modlitwie nieustannej"
(pogrubienie tekstu moje)
Czyli Modlitwa Jezusowa w swoich założeniach jest relacyjna, osobowa tzn. człowiek staje wobec osobowego Boga i kieruje do Niego słowa modlitwy.
"Zgłębiając temat modlitwy Jezusowej warto uważać by nie ulec pokusie patrzenia na nią jako na rodzaj chrześcijańskiej "jogi". W chrześcijaństwie żadne metody modlitwy nie są czysto techniczne. O wartości duchowej medytacji stanowi zaangażowanie serca, zwrócenie go ku Jezusowi, a nie zewnętrze, fizyczne uwarunkowania."
źródło:
http://www.angelus.pl/hezychazm.php
"Niektóre tradycje nazywają je "mantrą", inne "formułą modlitewną", a jeszcze inne "słowem modlitewnym". Istota medytacji i sztuka medytacji polegają po prostu na nauczeniu się powtarzania tego słowa, recytowania go, wsłuchiwania się w jego brzmienie od początku do końca medytacji. "
o. John Main OSB - "Chrystusowe teraz" - wydawnictwo WAM
Ważne jest co powtarzamy - poniewaz np. w hinduizmie mantry zawierają imiona bóstw hinduskich - wiec powtarzanie ich przez chrześcijanina byłoby bałwochwalstwem. Chrześcijanin nie „mantruje”. Chrześcijanin się modli. Chrześcijanin nigdy nie zapomina o znaczeniu tego co wypowiada do Boga. Nie może zapominać o tym co wypowiada. Jeśli modli się słowami np. Jezu, ufam Tobie – to nie może o tym zapominać – bo kazde słowo w tej formule ma sens, jest wazne.
Modlitwa chrześcijańska nie jest jakąś autohinozą umysłu - dążeniem do zawieszenia działania swojego "ja" (to jest jeden z celów jogi) -a jest przede wszystkim miłosną rozmową z Bogiem.
"W hezychazmie są stosowane formy monologiczne (od gr. monologistos czyli jednosłowny, jednozdaniowy) czyli polegające na powtarzaniu jednego słowa bądź zdania (np. fragmentu z Pisma świętego). Trzeba nadto uważać by powtarzanie formuł nie było jedynie mechanicznym, technicznym zabiegiem. Należy czynić to w skupieniu, w odpowiednim rytmie, nade wszystko pamiętając o obecności Bożej."
źródło:
http://hezychazm.republika.pl/ (pogrubienie tekstu moje)
Pozdrawiam
„W takim razie najlepiej by było jak najmniej koncentrować swoje myśli na treści formuły modlitwy, a poprzestać na mechanicznym powtarzaniu, które automatycznie wywoła pożądany rezultat.”
Problem w tym, że JEDYNYMI ludźmi określającymi powtarzanie wschodnich mantr jako mechaniczne są CHRZEŚCIJANIE! Nie spotkałem się nigdy z nauką czy to buddysty czy hinduisty wg której ma być to powtarzanie mechaniczne. Mało tego – sam kilka razy czytałem, że nie można powtarzać mantry „jak papuga”. Ale nie jestem w tych sprawach ekspertem, mało się tym interesuję, więc z wdzięcznością przyjmę każdy tekst potwierdzający zasadę mechanicznego powtarzania – ale MUSI to być tekst wschodniego nauczyciela, innych nie chcę, bo je znam.
„Ojcowie Kościoła zgodni są co do tego, że pełnię uwagi należy skupić na znaczeniu słów. Nie chodzi bowiem o zaniechanie rozumowania, ale o zatopienie się w sercu wraz z umysłem.”
Ojojoj! Kupiłem tę książeczkę tydzień temu, jeszcze nawet jej nie przeglądałem. Ale zgodzić się nie mogę. Na życzenie od ręki mogę zacytować odwrotne stwierdzenia z „Obłoku niewiedzy”, ale np. „Filokalia” to bym musiał przekopać, aby udowodnić, że to nie takie proste i oczywiste. Oczywiście przeczy temu – choć nie do końca – także o. J. Main, ale cóż – on jest „współcześniakiem”, więc z klasykami równać go nie można… a może…? W skrócie chodzi o to, że znaczenie jest ważne na samym początku tej drogi, później liczy się TRWANIE w obecności Boga; podobno nie tylko znaczenie słowa, ale także samo słowo przestaje być potrzebne. Gdyby pominąć znaczenie „mantry” byłaby to jedynie technika relaksacyjna, a nie modlitwa. Jednak zapewniam, że NIKT nie jest w stanie rozpamiętywać znaczenia formuły podczas powtarzania jej 12 tysięcy razy!! Poza tym nie wiem, czy to kwestia tłumaczenia czy to ja coś źle zrozumiałem, ale dla mnie zdanie „Pełnię uwagi należy skupić na znaczeniu słów” nie zgadza się z tym następnym: „Chodzi bowiem o zatopienie się w sercu wraz z umysłem” . Może to tylko niefortunne sformułowanie.
„Czyli Modlitwa Jezusowa w swoich założeniach jest relacyjna, osobowa tzn. człowiek staje wobec osobowego Boga i kieruje do Niego słowa modlitwy.”
Jeśli chodzi o porównanie z buddyzmem – owszem, mamy różnicę. Ale zapewniam, że hinduizm to relacja osób!
„Ważne jest co powtarzamy - poniewaz np. w hinduizmie mantry zawierają imiona bóstw hinduskich - wiec powtarzanie ich przez chrześcijanina byłoby bałwochwalstwem.”
Owszem. Sam nie mogłem się w tej kwestii zgodzić np. z o. A. DeMello.
„Chrześcijanin nie „mantruje”. Chrześcijanin się modli.”
To sprawa kontrowersyjna. Mantra to nazwa pewnego zjawiska. Jeśli jest to zjawisko mechaniczne – chrześcijanin nie mantruje. Ale w świetle tego co wyżej napisałem – hinduista też nie. To dla niego rodzaj modlitwy! Jeśli zaś „mantra” oznacza tyle co „formuła” – twierdzenie „nie mantruje , tylko się modli” byłoby nonsensem, tak jak „chrześcijanin nie śpiewa, chrześcijanin się modli”, albo „chrześcijanin nie przyklęka, on oddaje cześć Najświętszemu Sakramentowi”. Wszystko zależy od definicji.
„Modlitwa chrześcijańska nie jest jakąś autohipnozą umysłu - dążeniem do zawieszenia działania swojego "ja"”
Pewien rodzaj autohipnozy może wystąpić równie dobrze podczas różańca albo uwielbienia we wspólnocie – zwłaszcza jeśli towarzyszy temu muzyka, ale zawsze będzie to wyłącznie skutkiem ubocznym, niepożądanym. Może się mylę, ale jest to również skutek niepożądany w hinduizmie, a z całą pewnością w buddyzmie zen. Co do zawieszenia „Ja” też trzeba by było zdefiniować co to takiego jest. Jeśli pozbycie się chorobliwego egocentryzmu, jeśli urzeczywistnienie słów „nie ja żyję, lecz żyje we mnie Chrystus” lub „Duch Święty w nas przyczynia się za nami” – to jestem za!
I bardzo miło się z Szanownym Panem dyskutuje.
ekamis - a co Ty na to:
http://www.opoka.org.pl/b...ddyzm_mysl.html
Pozdrawiam
Nie wiem. Z jednej strony autor ma dużo racji co do teoretycznego ujęcia doktryny - miałem buddystę w rodzinie, trochę "liznąłem przez szybkę" ten temat. Ogólne twierdzenia na temat buddyzmu są w większości prawdziwe. Nie wiem tylko co ma ten tekst na celu biorąc pod uwagę "obraźliwą" (powiedzmy) prowokację pod koniec. Jest także tendencyjne stwierdzenie, że można analizowac nauki Buddy wykazując sprzeczności i nieścisłości. Można. To samo "czerwoni" usiłują robić z naukami Jezusa. Ja zaś nie chcę być "czerwony" także wobec buddystów... A fakt, że tak gorąca dyskusja toczyła się po tym artukule może świadczyć zarówno o tym, że brali w niej udział "nie - prawdziwi buddyści", jak też o tym, równie dobrze, że twierdzenia autora o nich są nieprawdziwe. Nie wiem czy autor chciał urazić buddystów, niestety na to wygląda. Nie wiem czy dr, Suzuki chciał urazić swego czasu chrześcijan słowami o ukrzyżowaniu. Wiem, że nie miał racji, a czy był tego świadomy to inna sprawa. Podobnie w tym wypadku nigdy nie dowiemy się czy autor ma rację w swojej ocenie buddyzmu. No, chyba, że zaczniemy praktykować. Bo inną sprawą jest teoria na temat wiary a czym innym jej doświadczenie. Chcesz się przekonać? Ja dziękuję...
[ Dodano: Pon 15 Maj, 2006 01:09 ]
Cały czas próbuje przekonać, że łączenie technik Dalekiego Wschodu z modlitwą chrześcijańską nie ma sensu. I ten artykuł dodatkowo mnie w tym utwierdza.
Jan Paweł II „Przekroczyć próg nadziei”, fragment:
„Mistyka karmelitańska zaczyna się w tym miejscu, którym kończą się rozważania Buddy i jego wskazówki dla życia duchowego. Wypada więc przestrzec chrześcijan, którzy z entuzjazmem otwierają się na rozmaite propozycje pochodzące z tradycji religijnych Dalekiego Wschodu, a dotyczących na przykład technik i metod medytacji i ascezy. W pewnych środowiskach stało się to wręcz rodzajem mody, którą przejmuje się dość bezkrytycznie”.
pozdrawiam
Zastanawiający jest fakt, ze hinduscy chrzescijanie nie uprawiają jogi.
Cały czas próbuje przekonać, że łączenie technik Dalekiego Wschodu z modlitwą chrześcijańską nie ma sensu.
Daj spokój. Wiesz na czym to łączenie polega? Na odmawianiu różańca w pozycji lotosu. Albo na odmawianiu modlitwy jezusowej w rytm oddechu (co rosyjski pielgrzym też robił nie mając pojęcia o technikach wschodu). Serio uważam, że nie ma o czym mówić. I z siostrą M. Pawlik pod tym względem się akurat zgadzam: dalekowschodnia w tym wszystkim jest powłoka. No, chyba, że mówimy o zjawiskach typu o. W. Jaeger, ale to wyjątki.
Moria napisał/a:
Cały czas próbuje przekonać, że łączenie technik Dalekiego Wschodu z modlitwą chrześcijańską nie ma sensu.
Daj spokój. Wiesz na czym to łączenie polega? Na odmawianiu różańca w pozycji lotosu. Albo na odmawianiu modlitwy jezusowej w rytm oddechu (co rosyjski pielgrzym też robił nie mając pojęcia o technikach wschodu). śmiem twierdzić że sie mylisz. Dlaczego? Bo nie da sie podogdzić chrześcinaśstwa z czymś takim[oczywiście ubarwionym przez świat jako trechnika służąca do relaksu, odprężenia..]:
Joga jest pratyką zapoczątkowaną prawdopodobnie w Indiach. Została stworzona w jednym celu - by wyrwać człowieka z "koła samsary" (bo jak powszechnie wiadomo z "koła samsary" nie ma ucieczki). Samo słowo "joga" znaczy mniej więcej tyle co "łączyć, związać się". Dzięki YOGA możemy się połączyć z DHARMA, bezosobowym bóstwem.
YOGA dzieli się m. in. na:
* joga Asana - ćwiczenia oddechowe,
* joga Lea - medytacja w połączeniu z praća z czakramami i mocą Kundali.
* joga Karma - ceremonie, rytuały hinduistyczne,
* joga Mantra - powtarzanie tych samych słów,
* joga Tantra -m.in. elementy magiczne w odniesieniu do bóstw (czarna magia),
* Raga joga - joga umysłu, kontrola oddechu, medytacje, łączenie "niskiej i wyskoiej jaźni".
Kundalini - tajemnicza i sakralna moc duchowa o naturze ogniowej i wężowej, która jest ideową i praktyczną podstawą indyjskiej tantry (tantryzmu) oraz hatha jogi. Ideał Kundalini łączy ze sobą jogę, tantryzm oraz wszelkie indyjskie kulty Bogini - Śakti, Dewi. Kundalini uważana jest za wewnętrzną personifikację mocy kosmicznej Bogini, żeńskiego pierwiastka Boga, Absolutu.
Czakram - kanały psychiczne, w których gromadzi się energię kosmiczną w celu wyzwolenia siły kumdali. W ostatniej części YOGA, podczas końca ćwiczeń następuje faza, w której "ćwiczący" ma za zadanie "wyluzować się". Tak naprawdę jest to stadium hipnotycze, w którym umysł chwilowo się wyłącza. W tym czasie bardzo często nauczyciel (lub inna osoba) mówi o historii Indii i innych rzeczach (stara się wpoić pewne rzeczy póki umysł jest wyłączony).
Według innego poglądu czakramy ma także kula ziemska, w postaci kilku znanych miejsc (piramidy egipskie, Mekka, Delfy, Jerozolima itd).
Akupunktura - w zasadzie opiera sie na systemie energetycznym jogi. Polaga na stymulacji kanałów energetycznych.
Karma - los , którego nie wolno zmieniać. W hinduizmie uważa się też, że jeśli ktoś urodził się żebrakiem, to musi nim pozostać do konca życia. Nie wolno ingerować w jego Karmę. Ingerowanie w czyjąś Karmę może spowodować, że dana osoba będzie musiała cierpieć w kolejnym życiu. Zmiana karmy może nastąpić dopiero w następnym wcieleniu.
Mantra - Często zdarza się, że ludzie (np. na filmach) medytując mantrują słowo Om. Bardzo dużo ludzi nie zastanawia się co to słowo znaczy. Mówią je będąc w przekonaniu, że nie oznacza niczego. Tymczasem Om to imię jednego z hinduskich Bogów. Mantrując słowo Om, wzywają tego Boga.
Reinkarnacja - Europa i w ogóle zachód uważa, że reinkarnacja jest nagrodą (czymś szczęśliwym, radosnym). Tymczasem w Indiach i Azji reinkarnacja jest postrzegana jako kara, którą muszą znosić ludzie. Ciągłe umieranie i odradzanie się pod inną postacią. Właśnie żeby wyrwać się z reinkarnacji wymyślono jogę.
Ja odpowiem słowami ks. Pawlukiewicza. Więcej do dodania nie mam.
http://egzorcyzmy.katolik...=712&Itemid=206
Sam różaniec według niektórych (dużo bardziej sensownych) teorii pochodzi z Dalekiego Wschodu.
A tak na poważnie, to dla wielu katolików to co obce jest złe. Wystarczy nazwa, jak czytam ten temat to się dziwie że kebab nie został uznany za Twór szatana. Najgorsze jest jednak wszystko co związane z Dalekim Wschodem. Już te same słowa dla wielu są synonimem niebezpieczeństwa, demonów, magii itp.
Myślę że problemem nie jest to co pochodzi z Dalekiego Wschodu, tylko brak wiary, obawa niektórych ludzi że jeśli zetknął się z czymś obcym odkryją że ich wiara jest słaba i błędna. To dlatego jak pisał Kyllyan: "Benrdyktyni w Lubiniu praktykują Zen, jogę praktykuje się w wielu katolickich klasztorach, również Tai-chi". Oni to robią bo są pewni swojej wiary, bo wierzą! Dla nich to ćwiczenia.
Jeśli czytają nauki mistrzów Buddyjskich/Zen to dlatego że uważają że piszą oni coś mądrego, coś godnego uwagi, coś co mogłoby wyjść też z ust Jezusa czy katolickiego świętego. To te same przesłanie: miłość, szacunek dla życia, pokora, wybaczanie, akceptacja tego co niesie każdy dzień. Oni nie myślą na sadzie "jeśli ktoś powie coś słusznego, to znaczy że ja się mylę", a raczej "nie mam monopolu na mądrość, inni też mogą mówić i robić coś wartościowego, nawet jeśli nie są katolikami".
Myślę że to może być jakiś rodzaj fobii (nieuzasadniony strach) przed innowiercami i wszystkim co z nimi związane. Albo i gorzej, poczucie wyższości, tak jak rasizm, czy seksizm, tylko w odniesieniu do religii.
Witam, widzę, że to już temat praktycznie zamknięty, ale dla mnie nadal aktualny. Ostatnio ciocia przyszła w odwiedziny i żaliła się, że jej córka pewnie wpadła w jakąś sektę, ponieważ chodzi na jogę i do tego zajęcia biblijne. Zaczęła opowiadać podobne rzeczy na temat jogi. Dotąd nie zdawałam sobie sprawy, że joga może być czymś złym.
Osobiście ćwiczę jogę sama w domu, ponieważ mam taką książkę z różnymi pozycjami. Chyba nie ma w tym nic złego, że robię mostki, świece, pługi itp. tylko po to, aby moje stawy były elastyczne? Zawsze miałam problemy. Nie potrafiłam zrobić skłonu i dotknąć dłońmi podłogi, miałam boczne skrzywienie kręgosłupa, dlatego postanowiłam zacząć ćwiczyć jogę, aby poprawić sprawność fizyczną. Dzięki tym ćwiczeniom, bo za nic więcej tego nie uważam (nawet odpowiednio oddychać nie umiem, czasem zapominam oddychać i robię ćwiczenia na bezdechu) naprawdę poprawiła mi się sprawność, umiem nawet schylić głowę do kolan. Choć ostatnio przestałam, bo zbytnio czasu nie mam (nauka). Po prostu zależy mi tylko na tym, aby dobrze się porozciągać.
To jest problem. Figury jogi mają znaczenie duchowe nawet bez "filozofii". Jeśli masz sztywne stawy, itp. problemy, po prostu trenuj gimnastykę, rozciąganie itd.
Joga przynależy do pewnego systemu filozoficznego i już same wykonywanie figur jest dla chrześcijanina niebezpieczne.
Jogę objawił Kriszna na kartach Bhagavad−Gity (Pieśń Błogosławionego, pochodząca prawdo podobnie z pierwszych wieków po Chrystusie, część VI księgi Mahabharaty), jako pewny sposób wejścia do hinduistycznego nieba.
* joga Tantra -m.in. elementy magiczne w odniesieniu do bóstw (czarna magia),
Z czarną magią o której coś tam wiem to nie ma zbytnio nic wspólnego.
z forum energy
Aargaard zwraca uwagę, że "joga jest przyjmowana na Zachodzie jako sztuka życia, ale w rzeczywistości jest to sztuka umierania". Autorka opisuje w prostych słowach, jak to jest realizowane: "joga powoduje stopniowe przerywanie związków osoby ze światem fizycznym". Piszę ona: "Trenujesz wyłączanie swoich procesów życiowych, zaprzestanie myślenia i wyłączanie zmysłów". Aargaard dodaje, że joga nigdy nie byłą zamierzona jako ćwiczenia dla młodych, pomimo tego, że poprawia stan zdrowia, jako że nigdy nie była to tylko gimnastyka. Dla hindusa jogiczne praktyki fizyczne są nierozłączne od filozoficznej podbudowy. Według niego "joga jest sztuką samounicestwienia". Jest oczyszczeniem "zarówno od życia jak i od śmierci".
Najbardziej zadziwiły mnie takie stwierdzenia, jak np wspomniany w jednym z pierwszych postów tytuł: "JOGA - ŚMIERTELNE ZAGROŻENIE?". Dlatego zadziwiły, gdyż przecież to co robi chrześcijaństwo TEZ JEST JOGĄ. Inaczej nazwane, ale sedno jest to samo. Joga to obszerne pojęcie, nie jest ważne czy będzie to muzułmański sufi, chrzescijański mnich, buddyjski mistrz zen - oni wszyscy swym działaniem realizują sens jogi, tylko używają innych określeń.
Szkół jogi jest wiele. Nie dziwiłyby mnie tak bardzo stwierdzenia krytukjące jogę, gdyby padły z ust jakiegoś powiedzmy materialisty lub osoby która się tym nie zajmuje. Ale krytykowanie jogi przez osoby które uprawiają jogę w innej postaci (inne nazewnictwo) wygląda dość absurdalnie; wygląda conajwyżej na zwalczanie jednej szkoły jogi na rzecz innej. Jak to jest: Czyżby najciemniej pod latarnią? A może raczej jest to realizacja stwierdzenia: "Widzieć źdźbło w cudzym oku"...
Moria - swoją zażartością zatrważasz mnie
Czyżby zaszkodziła Ci joga, i w jaki sposób?
[ Dodano: Nie 28 Cze, 2009 09:44 ]
(hatha joga - zbiór ćwiczeń) Aś wymyślił.
Cwiczenia to ćwiczenia, joga to joga.
Aś wymyślił.
Cwiczenia to ćwiczenia, joga to joga.
Nie chciałbym, by to krótkie wtrącenie o jodze jako elemencie pracy z ciałem fizycznym, stało się jedyną sprawą na jaką zwrócisz uwagę z całej mojej wypowiedzi
Wy tu mówicie ogólnie o jodze, mając na myśli oczywiście hatha jogę. Ja się odwołałem tylko do wypowiedzi wcześniejszej rozmówczyni, która w ten spsób jogę rozpatrywała, i tylko w tym kontekście proszę to rozpatrywać.
Natomiast jest to kontekst szeroko przyjmowany na Zachodzie, w terapii i medycynie. Tu uzasadnienie:
"Według prof. dr W. Degi (Psych. Pol. 1982, XVI, 5,371) w Polsce ćwiczenia jogi i zen weszły do nauki, terapii i rekreacji (profilaktyka) jako ćwiczenia relaksowo-koncentrujące w rehabilitacji nazwane psychokinezyterapią. " ----> czyli wykorzystywane w pracy z ciałem, też w rehabilitacji, bez innych kontekstów.
Przegląd zastosowań hatha jogi w medycynie Zachodniej (podkreślam "medycynie" a nie "religii" http://pl.wikipedia.org/w...ynie_zachodniej
A to wypowiedź Twojej koleżanki, do której się odwoływałem pisząc o ćwiczeniach (więc źródło takiej koncepcji jest po jej stronie, ja to tylko odpowiednio skomentowałem; choć ciekawym jest, ze gdy ona pisała o ćwiczeniach to nie zareagowałeś dziwne :
Joga przynależy do pewnego systemu filozoficznego i już same wykonywanie figur jest dla chrześcijanina niebezpieczne
Pozdrawiam!
"Według prof. dr W. Degi (Psych. Pol. 1982, XVI, 5,371) w Polsce ćwiczenia jogi i zen weszły do nauki, terapii i rekreacji (profilaktyka) jako ćwiczenia relaksowo-koncentrujące w rehabilitacji nazwane psychokinezyterapią. " ----> czyli wykorzystywane w pracy z ciałem, też w rehabilitacji, bez innych kontekstów. Publikacji naukowych jest szereg. Pojawiają się następne wydania, poprawki, uaktualnienia. Nauką która szczególnie ostatnimi czasy idzie do przodu jest medycyna i pokrewne, to co było stosowane w leczeniu niektórych chorób dziesięc lat temu i wcześniej, teraz niejednokrotnie jest wycofywane, kwestionowane[ mówie ogólnie o tej nauce]. Każda teoria winna być podparta szeregiem publikacji,z tego co wiem to to te wygłaszane na sypozjach naukowych mają ich po parenaście i więcej. Temat byłoby dobrze rozpatrywać w świetle szerszych argumentów.
Pozdrawiam
Według prof. dr W. Degi
To tylko jeden z licznych przykładów.
Temat byłoby dobrze rozpatrywać w świetle szerszych argumentów.
Tak, daltego w linku który dałem jest zaczyn do studiowania problemu, z tych publikacji można sięgnąc po dalsze, bardzo rozległe już na dzień dzisiejszy, badania i materiały.
Ale jak mówie, nie skupiajmy się na tym tu więcej, bo to akurat drobny aspekt, nie byłoby najlepiej gdyby zdominował on dyskusję tutaj. Kto będzie chciał, to ma gdzie sięgnąć, niepotrzeba więcej o tym pisać.
Na jogę tutaj patrzy się pod względem chrześcijanskim. Jej praktykowanie nie jest do pogodzenia z wiarą w Jezusa.Nie ma żadnego rozdziału na jogę oddzieloną od religii.
Joga to joga, ćwiczenia to ćwiczenia. Sam wyczynowo sport uprawiałem i coś o nim wiem.
Co do wiedzy to moja mama ma specjalistyczny ośrodek rehabilitacyjny. Z tego co wiem w skład tych ćwiczen nie wchodzi joga.
___________________________________________________________________________
Należy jeszcze dodać pare słów sprostowania/podsumowania/refleksji.
Problem tego tematu (problem autora!) zaczyna się już w momencie, w jakim dziale umieszcza ten wątek dyskusyjny (i z jakim tytułem). Umieszcza temat tutaj, zamiast umieścić go w dziale obok - Ekumenizm. Już samo to posunięcie świadczy że autor nie dąży absolutnie do prawdy, i z góry wie swoje na ten temat. Takie potraktowanie sprawy nie służy ani dialogowi religijnemu (wręcz niszczy to, co inni katolicy w tej kwestii osiągają), ani nie służy dążeniu do Prawdy.
Mistyka karmelitańska zaczyna się w tym miejscu, którym kończą się rozważania Buddy i jego wskazówki dla życia duchowego.
Z tym jest różnie. Wielu powiedziałoby, że buddyzm zaczyna się tam, gdzie kończy się mistyka karmelitańska. Ale różnica jest taka, że żaden rozwinięty, świadomy, dojrzały buddysta nie powiedziałby, że praktyka chrześcijańska jest czymś gorszym lub lepszym. Buddysta z radością pochyliłby się nad tym, że i w innych częściach swiata ktoś praktykuje, inaczej nie znaczy że gorzej. A chrześcijanin - jak widzimy na załączonym obrazku - chętnie ocenia, klasfyfikuje, hierarchizuje....
Druga sprawa - to co w tym wątku w końcu atakujemy? Buddyzm czy hinduizm? A może wszystko co nie chrześcijańskie i z innej kultury? Bo raz widze autor atakuje joge hinduską, raz buddyzm, jakgdyby bez większej różnicy...
Sytuacja kiedy joga szkodzi, to sytuacje marginalne i sporadyczne. Powstające zawsze wtedy, kiedy mamy doczynienia z wypaczeniem jogi, z błędami. Jednocześnie równie często (a może częściej?) zdarza się że odbija ludziom nawet po czytaniu Biblii (czyli praktykowaniu chrześcijaństwa) - o czym autor teamatu, tendencyjnie, przemilcza.
Kiedy ktoś odkrywa Boga i Miłość, nawet w innych tradycjach, to osoba mająca w sercu miłość cieszy się. Jogini odkrywają Boga, jeśli ich poznać to są to bardzo dobrzy ludzie, piękni ludzie. Tylko ktoś mający w sercu jad, może tym jadem pluć na inność. Ale rozumiem ze to kwestia dojrzałości - czy ktoś akceptuje inność czy niszczy/atakuje. Jan Paweł II akcpetował inność - o czym założe zaraz temat w dziale Ekumenizm pod nazwą "Dialog Religijny" - niestety takie tematy jak ten szkodzą temu co osiągnął. A osiągnął to że pokazał iż możemy żyć obok siebie, spotykać się i tolerować niezależnie od przekonań religijnych, a nie nawzajem się atakować.
Mi się podoba jak ludzie różnych religii potrafią się spotkać i wspólnie modlić czy wspólnie ze sobą być - bez względu czy ty jogin jesteś, czy buddysta, chrześcijanin, muzułmanin... Zapoczątkował to JPII. Ale kontynuowane jest to całyczas. Np w 2006 roku w Indiach było piękne ponadreligijne spotkanie. Zobaczcie tu - obok licznych joginów, w minucie 4:20 występuje Arcybiskup, i nikt nie robi z tego problemu: http://www.youtube.com/watch?v=Uh66yf8hF8I , to tylko przykład - jeden z wielu. Jak przyjeżdża do Polski Dalajlama czy Najwyższy Nauczyciel Jogi to stają się to powody do wspólnych spotkań religijnych a nawet wspólnych modlitw. I nikt nie ma z tym problemu. Wielcy ludzie nie mają z tym problemu, naprawdę.
joga jest ok,ale nie dla głupich.
faktycznie jest IMO szkodliwe,z początku może się wydawać że nam się "poprawia",ale na dłuższą metę niektórzy przez to oszaleli
tak to jest jak ludzie ze słabą psychiką biorą się za okultyzm.
tak to jest jak ludzie ze słabą psychiką biorą się za okultyzm.
Tak to jest jak się ktokolwiek łapie za okultyzm. Jak nie daj Panie chcesz do okultyzmu zachęcać kogokolwiek albo uznajesz go tu za dobry to obawiam się, że to nie na tym podwórku piszesz.
Jedno z typowych działań szatana - oparte na ludzkiej pysze:
"Im", tym przeciętnym to szkodzi. Tobie nie zaszkodzi, tobie da moc, ty jesteś przecież ten lepszy, mocniejszy, bardziej inteligentny. Spróbuj, zobacz, nie szkodzi ci to.
Gdybyś rzeczywiście był ten 'bardziej inteligentny', nie dałbyś się nabrać na te tanie sztuczki.
fajnie,ale jestem dziełem szatana więc nie dziwcie się że praktykuję okulturę
fajnie,ale jestem dziełem szatana więc nie dziwcie się że praktykuję okulturę
Co praktykujesz ??
euzed,
fajnie,ale jestem dziełem szatana
niby w jaki to sposób? ani to szatan zapłodnił twoją matkę, ani to brał udział w stwarzaniu duszy.
niby w jaki to sposób? ani to szatan zapłodnił twoją matkę, ani to brał udział w stwarzaniu duszy.
A wiedz sądzisz że Bóg miał w tym udział? podejrzewam, że z zapłodnieniem nie miał nić wspólnego, co do duszy to nie wiem czy ona w ogóle istnieje. A jak czytam wypowiedzi owego forumowicza to jak Bóg faktycznie istnieje to na pewno jest omylny.
Pan_terka, masz rację w tym co napisałeś o sobie w innym wątku: nie wiesz co to zdrowy rozsądek, i ta niewiedza aż razi u ciebie. daje ci ignora. pa
Co praktykujesz ??
okultyzm
joga to narzedzie okultystyczne
[/quote]niby w jaki to sposób? ani to szatan zapłodnił twoją matkę, ani to brał udział w stwarzaniu duszy.[/quote]
normalnie-po pijaku
joga w szatanizmie to potezne narzedzie manipulowania swiatem i ludzmi,