UmiĹscy
Każdy z nas, w ciągu swego życia nie jeden adwent przeżywa. To pewne. Przecież każdy z nas czegoś w życiu i od życia oczekuje. Oczekiwania te bywają różne. Ktoś czeka z utęsknieniem na potomstwo, ktoś inny wygląda powrotu bliskiej osoby. Uczeń odlicza dni pozostałe do wakacji, student nerwowo wygląda dnia, kiedy uzyska dyplom ukończenia studiów.
Bywa niekiedy, że wyczekujemy też tego, że ktoś, komu nie jesteśmy zbyt przychylni, otrzyma przysłowiowego prztyczka w nos, że mu się noga powinie, że wreszcie się doigra. Ale są to raczej przypadki marginalne i nie do końca na serio je bierzemy, wszak wszyscy z troską i drżeniem zabiegamy z nadzieją, iż nowe jutro będzie lepsze od starego dziś.
I jeszcze jedno: adwent, z definicji, z głębi treści, obcy jest duchowi bierności. To nie siedzenie z założonymi nogami i kibicowanie historii świata. To czynne, dynamiczne oczekiwanie. Powiem więcej: to takie „stawanie na rzęsach” – by wszystko było na najwyższym poziomie. Pojęcie Adwentu wywodzi się z tradycji starożytnego i wczesnochrześcijańskiego Rzymu. Był to czas, kiedy dana prowincja oczekiwała na przybycie cezara, bądź jego specjalnego emisariusza. Mnóstwo trzeba było przeprowadzić przygotowań. Nie można było zawieść Koronowanej Głowy, by przez przypadek nie popaść w cesarską niełaskę. Wiedział o tym doskonale niejaki Piłat, kiedy wskutek szyderczo-terrostycznego knowania Wysokiej Rady wydał wyrok śmierci na Jezusa Chrystusa.
Kościół pierwotny, przyjmując do liturgii czas bezpośredniego przygotowania do obchodów świąt Narodzenia Pańskiego, skorzystał z pewnej znanej już powszechnie formy mobilizacji człowieka do działania. Był nią właśnie ów adwent, zakorzeniony od kilku pokoleń, jako wybudzenie z rutyny i marazmu. Przecież nie każdego dnia Dostojny Gość odwiedza podległe mu miasta i wsie.
Ci, którzy wierzyli w moc Boskiego Cezara mieli nadzieję, że zelżeją podatki, że będzie się im „po naszemu” mówiąc: >>Lepiej żyło<<.
Inni zaś, którzy do serca wzięli sobie słowa: żyjmy przyzwoicie, jak w jasny dzień: nie w hulankach i pijatykach, nie w rozpuście i wyuzdaniu, nie w kłótni i zazdrości pełni byli z pewnością rozterek, jednak górę wzięła nadzieja, że znajdą się w przyszłości w gronie tych, którzy zostaną włączeni w grono mieszkańców Wiecznego Jeruzalem.
To niewątpliwie opatrznościowe zdarzenie, że przedwczoraj Papież Benedykt 16 ogłosił swą encyklikę Spe Salvi (W nadziei jesteśmy zbawieni). Dziś, kiedy liturgicznie wkraczamy w Adwent, kiedy nadzieja staje się przedmiotem tak wielu rozmów, poszukiwań, czy nawet sporów, Namiestnik Chrystusowy daje nam jasny, zwięzły wykład: Bóg daje człowiekowi samego siebie. Wszystko po to, by ludzka bezradność mogła z dnia na dzień być wypierana, sprowadzana do suchego, słownikowego pojęcia.
Benedykt 16 wskazuje w swym dokumencie na miejsca, gdzie możemy i powinniśmy uczyć się oraz ćwiczyć w nadziei. Następca naszego Rodaka, pisze:
Pierwszym istotnym miejscem uczenia się nadziei jest modlitwa. Jeśli nikt mnie już więcej nie słucha, Bóg mnie jeszcze słucha. Jeśli już nie mogę z nikim rozmawiać, nikogo wzywać, zawsze mogę mówić do Boga. Jeśli nie ma już nikogo, kto mógłby mi pomóc – tam, gdzie chodzi o potrzebę albo oczekiwanie, które przerastają ludzkie możliwości trwania w nadziei – On może mi pomóc[25]. Gdy jestem skazany na całkowitą samotność... ale modlący się nigdy nie jest całkowicie samotny. Niezapomniany Kardynał Nguyen Van Thuan, który spędził w więzieniu 13 lat, z czego 9 w izolacji, pozostawił nam cenną książkę: Modlitwy nadziei. Tam, w sytuacji wydawałoby się totalnej desperacji, słuchanie Boga, możliwość mówienia do Niego, dawały mu rosnącą siłę nadziei, która po uwolnieniu pozwoliła mu stać się dla ludzi całego świata świadkiem nadziei – tej wielkiej nadziei, która nie gaśnie nawet podczas nocy samotności. (SS 34)
Trudno jest komuś, kto już od lat zapomniał o strzeżeniu się przed rutyną w życiu modlitwy, by nagle zmienić ów stan rzeczy. Pomocą niech mu będzie to, co jeszcze 20 lat temu było dość powszechną tradycją adwentową. Sam pamiętam, kiedy miałem 8 lat, to z pierwszą niedzielą Adwentu, wraz z rówieśnikami chodziliśmy na łąki, by spod pokrywy śniegu wyskubywać pojedyncze źdźbła trawy. Każde z nich wkładało się później do koperty, jako „dowód” na konkretny dobry uczynek, by w dzień Wigilii zanieść je do kościoła i wyściełać nimi żłóbek, w którym spoczywać będzie Dziecię Jezus. W tym szczególnym czasie można nadać nawet najbardziej powszechnemu dziełu status modlitwy. Ta zaś nigdy nie pozostanie obojętną dla Tego, który daje ku niej natchnienie.
Kolejnym miejscem uczenia się nadziei, jak uczy Benedykt 16, jest działanie. Czytamy w encyklice: Każde poważne i prawe działanie człowieka jest czynną nadzieją. Jest nią przede wszystkim w takim sensie, że w ten sposób usiłujemy wypełnić nasze małe i większe nadzieje: wywiązać się z takiego czy innego zadania, które ma znaczenie dla dalszej drogi naszego życia; przez własne zaangażowanie przyczynić się do tego, aby świat był bardziej promienny i ludzki, i aby tak otwierały się drzwi na przyszłość. (SS 35) Owe „poważne i prawe działanie człowieka” to nic innego, jak realne urzeczywistnianie Chrystusowego nakazu bycia czujnym w oczekiwaniu na przyjście Chrystusa w chwale. Nikt, kto jest uczniem Chrystusa, nie będzie „zasypiać gruszek w popiele”, lecz przeciwnie, będzie nieustannie wyglądać sposobności, by doskonalić się w dobru, zwracając je w kierunku bliźniego.
Daje wreszcie Papież 3 wskazówkę ku temu gdzie szukać nadziei i jak ćwiczyć się w niej. Czytamy w dokumencie: Podobnie jak działanie również i cierpienie przynależy do ludzkiej egzystencji. Pochodzi ono z jednej strony z naszej skończoności, a z drugiej strony z ogromu win, jakie nagromadziły się w ciągu historii i jakie również obecnie bez przerwy narastają. Oczywiście należy robić wszystko, co w naszej mocy, aby cierpienie zmniejszyć: zapobiec, na ile to możliwe, cierpieniom niewinnych, uśmierzać ból, pomagać w przezwyciężeniu cierpień psychicznych. Są to obowiązki wynikające zarówno ze sprawiedliwości, jak i z miłości, które wchodzą w zakres podstawowych wymagań chrześcijańskiej egzystencji i każdego życia prawdziwie ludzkiego. (SS 36) U fundamentu cierpienia leży grzech, wywodzący się z mocy zła. Nie da rady go człowiek ujarzmić sam, w pojedynkę. Nie ma innej drogi jak powierzenia go Temu, który jest Wszechmocny i Odwieczny. To, co człowiek może i powinien zrobić, to oddać właśnie swoje grzechy Barankowi Bożemu, który gładzi grzech świata. Niech okazją do tego będzie spowiedź adwentowa: zaplanowana, przygotowana i głęboka.
Rok liturgiczny, jaki dziś zaczynamy, przeżywać będziemy pod hasłem „Jesteśmy uczniami Chrystusa”. W Jego szkole są również nauczyciela, którzy uczą z Jego angażu. Chciejmy o tym pamiętać. Wagary raczej nie wskazane.
adwent, z definicji, z głębi treści, obcy jest duchowi bierności. To nie siedzenie z założonymi nogami i kibicowanie historii świata. To czynne, dynamiczne oczekiwanie. Powiem więcej: to takie „stawanie na rzęsach” – by wszystko było na najwyższym poziomie
trafne! bardzo trafne
Kurczę, chciałabym stawać na rzęsach