UmiĹscy
jak było z moją wiarą?
Jak byłam dzieckiem była wspaniała, pełna uczuć… uczyła mnie jej babcia. Słuchałam o bogu z otwartą buzią. Nie mogłam się doczekać pierwszej komunii. Nie ze względu na prezenty, przyjęcie, czy coś takiego, ale ze względu na to, że miałam przyjąć Jezusa. Bardzo szybko nauczyłam się katechizmu, jak tylko skończyłam uczyć się katechizmu zaliczyłam pacierz na raz, bo znałam te modlitwy dużo wcześniej… Uczestniczenie we mszy św. jeszcze przed pierwszą komunią było prawie pełne.. prawie, bo nie mogłam przystąpić do komunii. A poza tym odpowiadałam na wszystkie wezwania, włączałam się w śpiewy, wsłuchiwałam w czytania, Ewangelię i kazania starając się je zrozumieć na tyle na ile wtedy mogłam. Z całej uroczystości pierwszej komunii najlepiej pamiętam mszę św. i to, że wieczorem czytałam biblię dla dzieci, którą dostałam w prezencie.
Potem moja wiara rosła… nie chciałam zdejmować medalika, który był pamiątką 1 komunii… dużo czasu spędzałam na modlitwie, szczególnie odmawiając z mamą i babcią różaniec. Po komunii też szukałam odpowiedzi na wiele pytań. Większość z nich odnajdywałam w swojej wierze…Dlatego się umacniała. W Bogu pokładałam nadzieję i kurczowo trzymałam się wiary jako ostatniej deski ratunku we wszystkim co się działo.
Jak miałam 11 lat wydarzyło się coś, co zaczęło negatywnie wpływać na moje relacje z Bogiem i niestety się powtarzało… Byłam rozdarta wewnętrznie przez kilka kolejnych lat. Niby wyznawałam nadal wiarę, niby nadal kochałam Boga, chciałam mieć czyste sumienie, ale zgadzałam się na coś i robiłam coś sprzecznego… Każda kolejna spowiedź zaczęła dla mnie być czymś straszny. Bałam się wyznawania ciągle tego samego grzechu. Czułam, że muszę z tym skończyć, ale jakoś nie mogłam się przełamać. Choć żałowałam, choć postanawiałam za każdym razem poprawę, to ciągle upadałam i do tego wracałam. . Wtedy oddałam się w opiekę Maryi – Matki Bożej Nieustającej Pomocy.
Jak miałam 12 lat w czasie spowiedzi wielkopostnej ksiądz powiedział, że muszę z tym skończyć. Po tej spowiedzi starałam się tego unikać, ale znów się nie udało… Po tym jeszcze bardziej dręczyło mnie sumienie. W tym czasie zgubiłam medalik. Coraz bardziej też oddalałam się od Boga, choć chciałam do niego wrócić.. nie potrafiłam. Jak miałam 13 lat zmarła moja babcia. Byłam z nią związana bardziej niż z kimkolwiek. Razem z nią umarła moja dziecięca wiara. Zaczęłam obwiniać za wszystko Boga, aż doszłam do wniosku, że nie istnieje. No ale nie mogłam przestać praktykować katolicyzmu, bo nie chciałam żeby mnie ludzie we wsi wyklęli. Zaczęły się świętokradzkie spowiedzi i przyjmowanie komunii… Nie czułam już Boga, bo nie chciałam, codzienne modlitwy odeszły w niepamięć. Na mszy świętej zastanawiałam się co kolejnego dnia ugotować na obiad, czy nie trzeba zrobić prania, czy jest drewno na opał, czego mam się nauczyć na sprawdzian… Zaczęłam pić, palić… Zaczęłam też myśleć o samobójstwie, bo miałam powyżej uszu swoich problemów. Ciężko się żyło z myślą, że Boga nie ma. Postanowiłam wtedy poszukać Boga. Oczywiście szukałam wszędzie byle nie w chrześcijaństwie. I tak był Islam, Buddyzm, Hinduizm, Dżinizm, Satanizm bierny. W końcu zrezygnowana wróciłam do katolicyzmu. To było jakieś dwa miesiące przed bierzmowaniem. Problemem było jednak ciągle powtarzanie tych samych grzechów, z których jeden był ciężki. Ale starałam się go coraz bardziej unikać, co mi się czasem udawało nawet miesiąc.
Jedno jest pewne do bierzmowania przystępowałam z pełną świadomością wyboru i chcąc być katoliczką. Starałam się odbudować wiarę, ale już była inna, bardziej świadoma i rozumowa. Na nowo zaczęłam praktykować wiarę ale już nie świętokradzko. Wtedy też po raz kolejny oddałam się w opiekę Maryi.
Jak miałam 15 lat chciałam uciec od starego życia i też uwolnić się od tego ciężkiego grzechu, którego łatwiej unikać będąc z dala od prowokujących sytuacji. Wybrałam szkołę oddaloną o 60 km. Rok później skończyłam z tym grzechem raz na zawsze. Jednak nie przestawałam myśleć o wszystkim co się wcześniej działo. Byłam zamknięta w sobie i przez całe życie tłumiłam wszystko co złe w sobie. Wtedy, gdy chciałam od tego uciec, to zaczęło mnie dręczyć jeszcze bardziej. Zaczęłam się ciąć… myślałam o tym, żeby się zabić coraz częściej. Przy życiu trzymała mnie wiara. Po kilku miesiącach się załamała. Nie była wystarczająco silna. Wtedy tkwiłam w depresji. Potem jakoś wróciłam do Boga i tak na zmianę przez rok. Po roku wszystko runęło i próbowałam popełnić samobójstwo. Jak mnie uratowali przeklinałam Boga, że nie pozwolił mi umrzeć. Nadal planowałam się zabić. Udało mi się uniknąć szpitala… Kilka tyg. Później trafiłam na spotkanie charyzmatyczne organizowane przez Odnowę. Tematem było Boże miłosierdzie. Słowa, jakie tam usłyszałam, rozmowa ze znajomym diakonem, modlitwy sprawiły, że coś się we mnie zmieniło i poszłam do spowiedzi. Jak odchodziłam jeszcze się trzęsłam.. ze strachu, choć wiedziałam, że Bóg mi już wybaczył.
Po spotkaniu starałam się jeszcze raz zbudować swoją wiarę, która jeszcze się załamywała.. czasem uciekałam od Boga. Potem spotkanie nad Lednicą i kolejny powrót z chęcią głoszenia wiary. Wysłałam deklarację, że chcę zostać ambasadorem. Chciałam stworzyć ambasadę… zapał minął w lipcu. Odpowiedzi od DA nie dostawałam i straciłam nadzieję na bycie ambasadorem. Kolejny raz moja wiara się załamała. Ale szybko ją zaczęłam budować, po raz kolejny na nowo. Przygotowałam się do modlitwy o uzdrowienie. jak już prawie wszystko było ok znów postanowiłam się zabić… Ciągle byłam uzależniona od autoagresji, więc to miało być tylko mocniejsze nacięcie nadgarstka. Ale rozmowa z pewnym księdzem mnie od tego odwiodła. Po tym postanowiłam wyspowiadać się z całego życia. Od tamtego czasu ciągle trwam przy Bogu. Niedawno zdecydowałam się na terapię połączoną z modlitwami aby uzdrowić wszystkie wspomnienia, pogodzić się z nimi i uwolnić od uzależnień. Pomimo tego, że było to bardzo bolesne udało mi się. Uwolniłam się od wszystkiego co było złe w mojej przeszłości. Jestem pewna, że to dzięki Jezusowi. Dzięki Niemu też teraz mogę być szczęśliwa. I choć są jeszcze problemy, które trudno jest rozwiązać to jest mi dużo lżej, łatwiej. Nawet najtrudniejsze chwile jestem w stanie przetrwać.
Dzięki Bogu całkowicie zmieniło się moje życie i patrzenie na nie. Dzięki Niemu żyję, bo uważam, że to, że nie udało mi się zabić to cud. Dzięki Bogu pogodziłam się z moją przeszłością. On uwolnił mnie od autoagresji i przywrócił chęć do życia. Przestałam pić, palić. Nauczyłam się dostrzegać dobro w najgorszych sytuacjach. Dzięki Niemu nauczyłam się skupienia i milczenia. Bóg nauczył mnie miłości.
Każdego dnia się nawracam.
Raduję się bardzo razem z Tobą wielkim miłosierdziem, które Ci Bóg okazał. On nigdy nie opuszcza tych, którzy Go szukają i pragną w swoim sercu
Dziękuję...