ďťż
Strona początkowa UmińscyKościół - istota Boga, ryt przedsoborowy, in vitro itd.Konferencja naukowa pt.: Polityka Informacyjna Kościołakosciół czy sekta? opinia na temat pism HarnackaCzy czyściec istnieje? Uwaga kościół MYŚLI !!!Przedsionek kościoła jest cool, po co wchodzić dalej...Kodeks Karny w odniesieniu do KościołaCzy Nowa Ewangelizacja demontuje kościół?Katechizm Kościoła Katolickiego o OdkupieniuKatechizm Kościoła Naszego o ŁASCE.Wpływ objawień na historię Kościoła
 

Umińscy

Na pewnym luźnym młodziezowym forum postawiono temat-pytanie ?
Czy chodzisz do kościoła ?
A oto jakiepadły odpowiedzi:

----
Mam 15lat i od dwóch lat niebylem w kościele(przestałem wierzyc).
----
mam prawie 20lat od smierci papieza nie bylem w kosciele czy cos sie we mnie wypalilo ?
juz dawno, moze i zyje wedlug niektorych zasad,sciezek wyznaczonych przez bible ale pewnie i tak bym nimi pozarzal nawet jakby wiara chrzescijanska nie pojawila sie na ziemi.
---
Nie chodzę, choć czasem bywam, od okazji.
---.
raczej nie chodzą, idę do spowiedzi 2x do roku na święta do komunii 2 może 3 razy do roku... modlę się wieczorem zazwyczaj. Nie wiem jakoś kazania do mnie nie trafiają, a pomodlić się mogę w domu czasami pojde na jakis rozaniec ale to tez raz do roku
---.
Nie chodzę
-----.
jA w sumie nie mieszkam juz w PL, ale i tak chodze/staram sie chodzic co niedziela do kosciola. jednakze swoja droga to: chodze bo chodze, wierze w cos, ale nie koniecznie wiem w co, tzn w Boga napewno, ale nie do konca zgadzam sie z tymi wszystkimi naukami {ze np. antykoncepcja jest "nielegalna" w kosciele katolickim, etc.}. takwiec do kosciola chodze dla tradycji/z przyzwyczajenia/czy z potrzeby tego dokladnie nie wiem, hehe. pozatym czesto mi sie zdaza wylaczyc sie totalnie i myslec o wielu, wielu rzeczach, szczerze to nawet prawie zawsze.
no ale pytanie bylo czy chodze, a wiec odpowiedz brzmi TAK!
---.
gdybym w Kościele wyczuwał kontakt z Bogiem, wtedy chodziłbym regularnie
niestety w moim przypadku nic takiego się nie dzieje
wiec wole poczytać sobie w domu o New Age, mechanice kwantowej, albo poszperać w internecie
---.

Wierzę w boGa - ale nie w kościół...!!!

Kościół jest dla mnie niczym innym jak namacalnym miejscem ukazania kontroli nad społeczeństwem. Z resztą... celem każdej religii jest to samo... kontrola ludzi. Jest to bardzo sprytny sposób wymuszenia posłuszeństwa, szczególnie że naprawdę przynosi ludziom ulgę - ale nawet gdyby jej nie było, ludzie znaleźliby inny sposób podporządkowania się komuś... podporządkowania kogoś sobie - czy usprawiedliwnienia swoich czynów... i wtedy z pewnością istniało by synonimowe miejsce kościoła.

Każdy więc kto chodzi do kościoła pod pretekstem "łatwiejszej" rozmowy z Bogiem jest najzwyklej w świecie nie tyle wyznawcą, co niewolnikiem religi.
Regularne chodzenie do kościoła jest objawem słabości jednostki. A wypowiedzi takich ludzi że tak mocno kochają Boga dlatego też muszą być w kościele bo tam mieszak Bóg - to uważam to za TOTALNĄ BZDURĘ.

Bóg jeśli gdzieś jest - to jest w nas... Nie chcę być tutaj źle zrozumaianym... jestem wierzący... ale na swoje szczescie również myślę...!!! Kościół został "przyszyty" do Boga w średniowieczu - i niestety, ale dla wielu osób kościół i Bóg wydaje się być tym samym...!!!
----.
NIE WARTO. SZKODA CZASU.
---.
Jak się czyta ten temat, to aż dziw bierze, że 95 % Polaków to katolicy. Coś tu nie gra - albo w ankietach Polacy wstydzą się przyznać do tego, że nie są związani z kościołem, albo na tym forum wstydzą się wpisywać Ci, którzy chodzą do kościoła. Albo istnieją też inne możliwości, których nie przemyślałem
--.
Ja w sumie już gdzieś ze 4 lata nie chodzę do kościoła. Może i jestem wypaczeńcem , ale kiedy tam chodziłem, to nie czułem jedności z tymi wszystkimi ludźmi. Ile osób jest w Polsce, które chodzą do kościoła co każdą niedzielę, a na ulicy nawet nie dali by komuś ubogiemu czegoś do zjedzenia... Staram się być dobrym człowiekiem bez kościoła i chyba wychodzi mi to nienajgorzej . A co będzie za kilka lat - czas pokażę. Liczę się z tym, że kiedyś wrócę spowrotem do kościoła. Póki co, daję sobie radę jakoś bez niego i w cale mi źle z tym nie jest
------.
Nie chodzę. Nie odczuwam potrzeby. Podobnie mam jak Bonn. Katechetka (nawiedzone babsko) powiedziała, że nie ma czegoś takiego jak "wierzący-niepraktykujący", i że jak się nie chodzi do kościoła nie jest się chrześcijaninem (czy chrześcijanem?). Drażni mnie wiele rzeczy w kościele. A wogóle, czytacie tę gazetę "Niedziela"? Co za głupoty tam wypisują...
---.
ja nie bylem kupe czasu ,ostani raz na slubie 2 lata temu.. nie czuje wewnetrznej potrzeby chodzic do kosciola poniewaz meczy mnie rutyna.. kosciol nie jest dla mlodych ludzi, nie zacheca ich do uczesczania w mszy.
---.
jestem chrzescijaniniem, ale nie chodze tylko w swieta typu boze narodzenie czy wielkanoc
---.
Nie chodzę. Po odejściu ostatniego rozsądnego księdza z parafii nie mam po co tam iść. Do komuni nie chodzę, bo całe moje życie jest grzechem (nie wykluczam, że w końcu się zawezmę i pójdę). Ogólnie rzecz biorąc tylko się w****iam na księży i puste słowa, które głoszą. Przynajmniej ci, z którymi mam do czynienia. Teksty w stylu: "Dzisiejsza msza sprawowana będzie w intencji radia maryja roz...ją mnie i potrafią zrazić na kilka miesięcy. Wolę umówić się z kimś mądrym na piwo, posiedzieć na trybunie pobliskiego stadionu i pogadać. Więcej mi to daje niż taka msza.
----.
Czy chodzę do kościoła? Moja odpowiedź brzmi: nie, nie chodzę do kościoła chociaż kiedyś chodziłem i wierzyłem.
Dlaczego nie chodzę? Zacząłem się źle tam czuć. Nie skupiałem się na mszy, na tym co mówi ksiądz. Jedynym moim zajęciem było patrzenie się na ludzi (przede wszystkim na ładne dziewczyny) bądź zasypianie- to głupie ale tak było. Z tego powodu stwierdziłem (po jakimś czasie) że coś jest nie tak. Próbowałem się poprawić, nie udało się...Przestałem więc chodzić do kościoła.
Muszę przyznać że myślałem nad tym co się stało, czy coś ze mną jest nie tak czy może z kościołem. Nie mam jednoznacznej odpowiedzi, przedstawię wam jedynie wnioski do których doszedłem na temat instytucji jaką jest kościół:
Zacząłem zastanawiać się nad historią kościoła, np. nad czasami inkwizycji...oni (księża) byli wierzącymi ludźmi? Ponoć tak, więc to co się wtedy działo to było z poleceń Boga? W takim razie jak tu wierzyć w takiego Boga? Ok., oczywiście ktoś może powiedzieć że wyciągam najczarniejsze dzieje w historii kościoła (w której kilku fanatyków zaczęło mordować niby w imię boże) i się usprawiedliwiam. Tak, całkiem możliwe, ale idźmy dalej rozumując w ten sposób. Kilku fanatyków (kilku to ich nie było, ale nie ważna), na pewno był wśród nich Papież (nie wiem jaki, ale był na pewno). Papież- ważna osoba w kościele, następca świętego Piotra, a jednak nawet tak ważna persona zbłądziła. Pytanie brzmi dlaczego? Odpowiedź jest bardzo prosta: Papież zbłądził ponieważ jest tylko człowiekiem, jest papieżem ale jednak nadal człowiekiem, ludzką rzeczą jest błądzić. Skoro ludzie mogą błądzić to czy możliwe jest że kościół też zbłądził w tym co robi i głosi teraz? W końcu kościół kierowany jest przez ludzi, oni podejmują decyzje...Więc wydaje mi się że tak, kościół mógł zbłądzić. Te wszystkie przepisy jakie wprowadzane są do naszego życia, nakazy i zakazy, to niby wychodzi od Boga? Oczywiście Bóg dał władze apostołom i oni w Jego imieniu mają dbać o wiarę ludzi...ale czy Bóg zakazałby jakichkolwiek zabaw w każdy piątek miesiąca? Czy to ma jakieś znaczenie dla naszej wiary? Według księży chyba tak, bo jest zakaz imprezowania, urządzania hucznych zabaw przez cały rok w każdy piątek każdego miesiąca!! Tak jest, nie tylko w pierwszy piątek, jest przepis (przynajmniej na pewno był jakiś czas temu) mówiący o każdym piątku. Wiadomo że piątek to dzień ważny w dziejach historii ale bez przesady. A czy Biblia mogła zostać sfałszowana? Pisali ją ludzie, a ludzie błądzą, przecież nawet apostołowie błądzili, np. wyrzekali się wiary w Jezusa. To są tylko przykłady, jest ich cała masa, nie będę ich wymieniał, każdy na pewno znajdzie jakiś głupi nakaz albo zakaz który został wprowadzony przez "ludzi Boga". Być może właśnie na tym polega wiara, czyli wierzymy mimo wątpliwości...
Czyli reasumując ten wątek: Uważam że kościół zszedł na zła drogę, żądzą nim ludzie którzy wprowadzają dziwne przepisy które nie muszą od Boga pochodzić, ludzie Ci niestety czasami zachowują się skandalicznie-na pewno wiecie o co mi chodzi. Kościół to ludzie, ludzie to istoty które się mylą, tak też może być z kościołem.
Teraz zastanówmy się jak wyglądają dzisiejsze msze. Z mojego doświadczenia i z tego co widziałem są to spotkania ludzi którzy przychodzą tam( do kościoła) z różnych powodów:
- przyzwyczajenie
- poszukiwanie czegoś
- żeby się pokazać że się przyszło
- zmuszenie (przez rodziców, współmałżonka który mówi żebyśmy dawali dobry przykład dziecku)
- wiara
Są inne powody, ale te chyba są najczęściej spotykane. I jak wygląda taka msza?
Moim zdaniem śmiesznie, większość ludzi bierze udział we mszy zmuszając się do tego bądź z przyzwyczajenia bez żadnych emocji, wymuszony lub wyuczony na pamięć śpiew bądź modlitwa. Jak tak na tych ludzi w kościele patrzę to przychodzi mi tylko jedno słowo opisujące kościół- sekta...chociaż może nawet nie, bo w sekcie ludzie są ślepo posłuszni bogu w którego wierzą. A co z księżmi? Czytają kazania, słowo Boże, mają obowiązek wytłumaczenia ich znaczenia... i niby je tłumaczą...niby, dawno nie słyszałem żeby jakiś ksiądz wytłumaczył w sensowny sposób treść kazania, zaczęło mnie to zastanawiać: być może sam ksiądz nie rozumie tych słów które i tak czyta bez przekonania. A co powiecie na to jak ksiądz czyta jakiś list od arcybiskupa, czy tam znajdują się jakieś nauki? Czy dowiadujemy się z tego cos ciekawego? Moim zdaniem nie, najczęściej są to jakieś nowe przepisy! Być może niektórzy mają inne doświadczenia z mszą, innego księdza...być może, ale takich ludzi jest chyba mniej.
Moim zdaniem jest to smutne, ale takie mam wrażenie. Oczywiście są ludzie którzy wierzą naprawdę (mało moim zdaniem jest wśród nich księży, którzy traktują swoją posługę Bogu jak pracę) i którzy starają się postępować dobrze, chwała im za to! Nie mam za złe jeśli ktoś wierzy i wiarą tą czyni dobro, cieszę się jeśli ktoś tak robi (osobiście niestety nie spotkałem nikogo takiego). Ale znam ludzi którzy chodzą do kościoła a poza nim są źli, okrutni, pozbawieni sumienia. Ale patrząc na rozumowanie niektórych oni są lepsi np. ode mnie (przyjmijmy że jestem dobrym człowiekiem, tylko nie chodzę do kościoła) Przez to że nie chodzę do kościoła to będę skazany na potępienie. Tak wynika z polityki kościoła, nie spowiadam się, nie przyjmuję ciała bożego, nie chodzę do kościoła-czyli jestem grzesznikiem, skazanym na potępienie. Jasne! Ja w to po prostu nie wierzę!
Bardzo podobał mi się film "stygmaty" było tam wspomniane o tekście zakazanym przez kościół, tekście ponoć z biblii: o tym że kościół znajduje się w każdym człowieku, w jego sercu, w jego duszy. Kościół to nie budynek, to nie drogie ozdoby, kościół to my, ludzie, nasze serca, nasze dusze. Po co spotkanie w kościele? Bóg nas otacza, jest wszędzie-tak uczy religia-więc żeby porozmawiać z Bogiem nie muszę iść do kościoła, mogę to zrobić wszędzie, w pokoju, w parku, nawet w autobusie.
Czy ja wierzę w Boga?
Nie wiem. Na pewno nie wierzę w Boga takiego jakim przedstawiają go Chrześcijanie, Żydzi, czy inne religie? Nie wiem czy wierzę, im więcej nad tym myślę to wydaje mi się że nie i mnie to przeraża. Najbardziej dociera do mnie taka teoria: istniała siła-może to być bóg, jak zwał tak zwał-siła ta stworzyła wszechświat, nie stworzyła ziemi w 7 dni, nie stworzyła Adama i Ewy. Stworzyła coś z czego wykształciły się planety, zwierzęta, ludzie. Siła ta odeszła, pozostawiła nas. Dała nam wybór, wolną wole. Czy ona wróci żeby nas rozliczyć? Nie wydaje mi się. Co czeka nas po śmierci? Nie wiem, zazdroszczę pod tym względem ludziom wierzącym, im się wydaje że wiedzą co ich czeka. Ja nie mam zielonego pojęcia. Być może zniknę, przestanę istnieć, być może zostanę psem, w myśl reinkarnacji. Naprawdę nie wiem co będzie z nami po śmierci. Uważam że jeśli ktoś wierzy w Boga, obojętnie jakiego ma lepiej, jest w lepszej sytuacji niż ja.
Nie zanosi się na zmianę mojego myślenia. Długo chodziłem do kościoła i im starszy się robiłem tym coraz mniej wierzyłem, być może jest tak że jak się jest dzieckiem to się wierzy, jak się jest dorosłym to przechodzi się fazę zwątpienia, a jak się już starzejemy to na powrót zaczynamy wierzyć. Może i tak będzie, nie wiem tego.
Wiem tylko jedno, będę szukał odpowiedzi...
Pozdrawiam!
---.
nie chodze, zbyt wiele absurdow zeby wierzyc..
---.
nie wierze w kosciół jako taki, nie potrzebuje ksieży, świątyń, odpustów, mszy

ostatnio dużo o tym mysle i przestaje wierzyć w biblie, bo jak bardzo wiarygodny moze byc dokument, który jest przepisywany, redagowany przez tyle lat?

wierze w "Boga", aczkolwiek nie postrzegam go tak jak większość katolików, uznaje go jako byt, cos czego nie moge pojąć, nawet jakbym chciał, wiem ze nie moge "Boga" przedstawic jako osoby(męzzczyzny czy kobiety) po prostu nie ma w ludzkim jezyku okreslen czym dokładnie jest"Bóg"

dobre okreslenie jest w filmie "Dogma" -Bóg dał idee, ludzie obrali wiare na jej podstawie- nie wazne czy to katolizm, buddyzm czy cokolwiek innego
----.
Ja również nie chodzę na zebrania legalnej mafii .propos przykazania "pamiętaj aby dzień święty..."Podobno bóg jest wszędzie więc mogę go czcić wszędzie. Nie chodzę z jednego wyrazistego powodu:
ksiądz nawet w święta pierdzieli że za mało kasy na tace ludzie dają,
A znam kilka takich miejscowości gdzie obok baraku z blachy zwanego "kościołem" stoi willa trzy razy większa.
---.
Nie chodze tam od 5 lat.W ciagu 5 lat bylam dwa razy,bo mnie rodzice zmusili.I nawet nie wytrzymalam calej mszy.Nawet bierzmowania nie mam Dziwnie sie tam po prostu czuje,sprawia mi trudnosc modlitwa i dziwnie sie czuje jak to teraz pisze.Nie powinnam chyba tego wszystkiego pisac.Ale po prostu nie chodze tam,bo zle sie czuje w tym miejscu.Nie wiem jak wy tam wytrzymujecie..
----.
nie chodzę
nike wierze w kościół jako instytucję
---.
Nie chodzę i nie wierzę w chrześcijańskiego Boga.
---.
Moja wiara w tej chwili jest chwiejna, dlatego też nie potrafię pójść do kościoła, uklęknąć i pomodlić się. Statystyki mówią same za siebie, teraz w kościołach najwięcej jest starszych ludzi, i marna grupka młodzieży. Co będzie jak tych ludzi starszych zabraknie ?
--.
Nie chodze, bo nie mam po co... jak widze niktórych księży jaki autami sie wożą to mi sie żygać chce
--.
nie chodze bo nie wierze
--.
Chodzę, bo chcę dostać Bierzmowanie.
Do tej pory myślałem, że jak ten sakrament przyjmę to przestanę uczęszczać, ale zmieniłem zdanie. Będę chodzić, żeby kazania posłuchać, bo tylko to mnie interesuje , nie modlę się ani w domu, ani w kościele. Komunii nie przyjmuję, do spowiedzi 1-2x w roku.
---.
Nie chodze. Ostatni raz byłem na bierzmowaniu swoim i od tamtego czasu jestem osobą głęboko niewierzącą.
---.
Ogólnie rzadko chodziłam do kościoła bo mi sie poprostu nie chciało,

jednakże teraz mam konkretny powód.
Ostatnim razem byłam w kościele we wrześniu i bardzo źle sie czułam. Wszystko mnie denerwowało: poczynając od samego księdza do ludźi. To wszystko wydaje sie bardzo sztuczne. Czy to ma być prawdziwa wiara? Czy Bóg chciał aby tak to wyglądało? Nie sądze.... Denerwują mnie kłamstwa księży, nie mówie, że wszyscy są nie w pożądku, ale niestety duża część tak, co mnie zniechęciło. Po za tym nie moge patrzeć na ładnie ubrane rodziny przychodzące 'pomodlić się' w ten święty dzień. I dlaczego ksiądz mówi zawsze w takiej tonacji, czy nie może mówić jak normalny człowiek? Cała msza to jeden wielki rytuał, powtarzany z pokolenia na pokolenie, czyli zmieniany przez ludzi. To mi sie kojarzy z dogmatami, w które chrześcijanin nie powinien wierzyć! Na mszy czuje sie jakbym była w jakiejś sekcie, ludzie patrzą się przed siebie jakby byli zaślepieni przez słowa tego jednego człowieka, który to niby ma być dla nas przykładem! nie, nie... za takie coś dziękuję.
Jestem wierząca, ale spotykam sie z Bogiem w modlitwie, pełnej moich przemyśleń i uczuć, a nie w fałszywym kościele, który narzuca nam sztywne schematy i często chce wywołać poczucie winy w człowieku. Czy chodzenie do kościoła jest tak ważne? O wiele bardziej ważne są postępowania człowieka a nie bezmyślne przyzwyczajenie.
---.
Chodzenie do kościoła mi się w pewnym momencie po prostu znudziło. Cieszyłem się wręcz, kiedy rodzice chyba uznali, że po prostu to mój prywatny wybór

Teraz chodzę tylko wtedy, kiedy sytuacja tego wymaga (ślub, pogrzeb, msza w intencji i wypada się pokazać). Dlaczego? Nie czuję żadnej przynależności religijnej, oraz uważam, że to strata mojego cennego czasu
--.
moji rodzice dali mi wybor nigdy nie zmuszali mnie do uczeszczanie w kosciele, dlatego nie uczeszczam wogule poniewaz wedlug mnie to tylko zabicie czasu, tak jak kino czy teatr z wyjatkiem ze jest najnudniejszy, skad moje zdanie, a stad ze mam podejscie do religii rozniace sie od tych jakie ma wiekszosc ludzi bajeczki o bogu ktory nas kocha, i daje nagrody za dobre sprawowanie, traktujac nas jak my traktujemy psy, bajka. gdy bylem maly mialem mala biblie z obrazkami przeznaczona dla dzieci, oczywiscie ksiazeczka ulegla spaleniu przez moja osobe po przezczytaniu jednej strony, taka moja historia, bog istnieje z pewnoscia ale traktujemy go narazie jak pierwotni ludzie traktowali burze uznajac ja za cos niezwklego, pozdrawiam
---.
Nie chodzę do kościoła od 16 lat. Przestałem chodzić bo nie czułem się w nim dobrze, żadnego emocjonalnego związq. Z perspektywy czasu widzę, że to była właściwa decyzja...
--.
ja chodze rzadko.
--.
Nie chodzę do kościołów, ponieważ

1. uważam, że personel naziemny pana B. dawno temu zapomniał co do niego należy
2. Mój światopogląd nie uwzględnia siły wyższej
3. Z myślą o przemijaniu radzę sobie sam
4. Mam na co wydawać pieniądze
5. Działalnośc duszpasterska wielkomijeskich parafii (przynajmniej mojej) to

czyli (AD 5 ) - Dzieńdobry ja po kolędzie
- W listopadzie?
- To przepraszam
---.
raz na 3-4 lata
--.
Oczywiście było też kilka wypowiedzi osób wierzących jednak interesuje mnie wasze zdanie na temat tych ludzi.
Co o tym sadzicie ?
Jak to skomentować ?
Co z tym zrobić ?


W zasadzie to czuję to samo co większość z nich. Większość katolików w Polsce to "niedzielni" katolicy. Jeżeli mam być takim katolikiem to już wolę być agnostykiem.


a stad ze mam podejscie do religii rozniace sie od tych jakie ma wiekszosc ludzi bajeczki o bogu ktory nas kocha, i daje nagrody za dobre sprawowanie, traktujac nas jak my traktujemy psy...bog istnieje z pewnoscia ale traktujemy go narazie jak pierwotni ludzie traktowali burze uznajac ja za cos niezwklego

W pełni się zgadzam.
Ja nie ale to juzszcegół

A do tych wypowiedzi... t oprawda że prawdziwie wierzących nei jest ta k duż ojak zadeklarowanych, ale tego typu sondaże nigdy do końca prawdy nie powiedzą

Jeżeli mam być takim katolikiem to już wolę być agnostykiem.
A kto Ci każe takim być??? W ogóle nie rozumiem Twojej wypowiedzi i postawy! Słowem, wyraża ona totalną olewkę i śmierdzącego lenia. Wybacz. W szoku jestem, że mogłeś coś takiego w ogóle palnąć Sugerujesz się większością, czy co??? Bo jak inni tacy, to Ty też?! Sztuką jest właśnie łamać ten schemat! A Ty nawet NIE zakładasz, że mógłbyś być WZOROWYM katolikiem... Heh


Jeżeli Bóg jest wszechobecny to nie muszę iść do jakiegoś budynku by sie pomodlić. Czy w kościele jest jakieś medium czy co? Nie sugeruję się większością, ale własnymi spostrzeżeniami. Jak mam iśc raz w tygodniu i odwalić godzinkę, jak większość katolików rozumuje, to wole nie iść. Nie lubbię też jak ksiądz, który mieszka w willi i jeździ bryką mówi mi, jak mam postepować.

[ Dodano: Sro 21 Mar, 2007 06:54 ]

Jeżeli Bóg jest wszechobecny to nie muszę iść do jakiegoś budynku by sie pomodlić. Czy w kościele jest jakieś medium czy co?
W kościele-budynku spotykasz się z Bogiem obecnym w sposób najpełniejszy, to znaczy obecnym w Eucharystii; z Bogiem, który w Eucharystii chce nawiązać z tobą najbardziej intymny kontakt, jaki jest możliwy na tym świecie.

W kościele-budynku spotykasz się z Bogiem obecnym w sposób najpełniejszy, to znaczy obecnym w Eucharystii; z Bogiem, który w Eucharystii chce nawiązać z tobą najbardziej intymny kontakt, jaki jest możliwy na tym świecie.

Sorry ale nie łapię tego. Czyli eucharystia jest to medium. Bóg jeśli zechc to może nawiązać kontakt ze mną wszędzie. Jeżeli nie to oznacza, że nie jest wszechmocny.

W kościele-budynku spotykasz się z Bogiem obecnym w sposób najpełniejszy
Dz 17:24
"Bóg, który stworzył świat i wszystko na nim, On, który jest Panem nieba i ziemi, nie mieszka w świątyniach zbudowanych ręką ludzką"

[ Dodano: Sro 21 Mar, 2007 11:43 ]
Poza tym sądzę, że największą świątynią Boga (jeśli istnieje) jest sam Wszechświat, po co budować budynki ku czci Boga ?
Aristojos napisał:


... Olewam taką koncepcję Boga, w której faktycznie On traktuje nas tak jak psy...
...Nie wierzę w piekło...
... Nie wierzę aby żydowska mitologia była głosem Boga...
...Nie mogę uwierzyć w Boga, który daje nam zycie tylko po to aby patrzeć jak sobie radzimy...


Może teraz napiszesz w jaką koncepcję Boga byłbyś wstanie uwierzyć. Jeżeli negujesz wszystko to co mówia o Nim Chrześcijanie być może masz jakąś własną wizje jaki Jest albo jaki powinien być - Bóg. Tylko postaraj się wziąść pod uwagę różne aspekty życia jak również takie terminy jak sprawiedliwość,wolna wola i wolny wybór człowieka. Pamiętaj że Bóg musi być uniwesalny dla wszystkich epok i czasów. No i mam nadzieję że postarasz się jakoś uczciwie przemyśleć problem żeby nie wyszedł Ci jakiś bajkowy "butelkowy Jinn".
Moja koncepcja Boga odpowiada raczej koncepcji Boga filozofów - uniwersalnego Absolutu.
Też ma trochę cos z Boga Spinozy.
Bóg chrześciański, żydowski czy muzułmański nakauje czcić siebie. Jest to egoizm ewidentny, tak charakterystyczny dla ludzkiej próżności, na zasadzie " patrzcie jaki jestem wspaniały". Otóż ten wspaniały Bóg stworzył ludzi po to żeby Go czcili. Czyli cały sens życia wierzących to mówienie Bogu jaki jest fajny. Bóg dopuszcza by na świecie było zło i aby ludzie byli kuszeni. Jeżeli się skuszą to do otchłani, a jeżeli nie to do nieba - nagroda i kara. Bez spoglądania na intencje i inne czynniki.
Wy wierzący mówicie, że to Szatan jest winny zła. Ja mówię, że zło i dobro są w nas samych, i nie muszę nikogo za to winić. Jeżeli zrobię coś złego to staram się to naprawić. Nie potrzebuję religii i kościołów. Poznaję Boga poprzez jego dzieło - świat. Robię to na takiej samej zasadzie jak człowiek podziwiający piękny obraz czy rzeźbę, dochodzi do wniosku że twórca tego działa musiał być geniuszem.
Myslę, że nie po to Bóg dał nam rozum abyśmy mieli ślepo wierzyć. Jest to sprzeczne z ludzką naturą.
Moje pojęcie religii opiera się na platońskim założeniu - nieliczni ludzie są w stanie dostrzec prawdziwego, uniwersalnego stwórcę. większość musi wierzyć w Niego poprzez konkretne wyobrażenie.

[ Dodano: Sro 21 Mar, 2007 12:34 ]

nieliczni ludzie są w stanie dostrzec prawdziwego, uniwersalnego stwórcę. większość musi wierzyć w Niego poprzez konkretne wyobrażenie.
Dobrze ujęte sedno.

nieliczni ludzie są w stanie dostrzec prawdziwego, uniwersalnego stwórcę. większość musi wierzyć w Niego poprzez konkretne wyobrażenie.

To z dialogu "Timajos" Platona.
Cóż, by nie być gorszym :
"Cokolwiek jest, jest w Bogu i nic bez Boga nie może ani być, ani dać się pojąć."
Baruch de Spinoza, Etyka, twierdzenie 15
Czuje woń masońską heysel, Aristojos w waszych wypowiedziach.

Czuje woń masońską heysel, Aristojos w waszych wypowiedziach.
To wszystko SPISEK żydomasonerii ...
Nie no, ludzie .... Dajcie żyć ...


W kościele-budynku spotykasz się z Bogiem obecnym w sposób najpełniejszy, to znaczy obecnym w Eucharystii; z Bogiem, który w Eucharystii chce nawiązać z tobą najbardziej intymny kontakt, jaki jest możliwy na tym świecie.

Sorry ale nie łapię tego. Czyli eucharystia jest to medium. Bóg jeśli zechc to może nawiązać kontakt ze mną wszędzie. Jeżeli nie to oznacza, że nie jest wszechmocny.
Eucharystia to nie medium, lecz dar Jezusa Chrystusa dla ludzi, aby mieli udział w Jego męce i w zbawczych owocach, jakie ona przynosi, oraz aby mieli przedsmak wiecznej uczty w niebie.
Nie pisałem, że kontaktu nie możesz nawiązać z Bogiem wszędzie, lecz napisałem o tym, że najpełniej możesz zjednoczyć się z Bogiem Trójjedynym w Eucharystii.

Moja koncepcja Boga odpowiada raczej koncepcji Boga filozofów - uniwersalnego Absolutu. I po co Twój Bóg uniwersalny Absolut stworzył człowieka ? Czy chce czegoś od niego ?
"Bóg, który stworzył świat i wszystko na nim, On, który jest Panem nieba i ziemi, nie mieszka w świątyniach zbudowanych ręką ludzką i nie odbiera posługi z rąk ludzkich, jak gdyby czegoś potrzebował, bo sam daje wszystkim życie i oddech i wszystko"(Dz 17,24-25).
Ludzie: - "Określił właściwe czasy i granice ich zamieszkania, aby szukali Boga, czy nie znajdą Go niejako po omacku. Bo w rzeczywistości jest On niedaleko od nas.
Bo w nim żyjemy, poruszamy się i jesteśmy....jesteśmy bowiem z Jego rodu (Dz 17, 26-28).
"Będąc więc z rodu Bożego, nie powinniśmy sądzić, że Bóstwo jest podobne do złota albo do srebra, albo do kamienia, wytworu rąk i myśli ludzkich" (Dz 17,29).
Do psa mówi się tonem rozkazujacym, a Jezus mówi zawsze - "Jeśli chcesz..."
A jeśli nie zechcesz..... człowieku, to zawsze tylko Twój wybór, Bóg to respektuje.
Pamiętaj tylko, że - "Kto z was przy całej swojej trosce może choćby jedną chwilę dołożyć do wieku swego życia" (Mt 5,27).
Kościoły pobudowano nie w celu oddawania czci murom, obrazom, figurom, ale dla wygody, aby ludzie spotykając się z Bogiem w Eucharystii - "Bo gdzie są dwaj lub trzej zgromadzeni w imię moje, tam jestem pośród nich (Mt 18,20) - nie był narażony na sensacje pogodowe....ale to tak oczywiste, że aż żenujące jest wyjaśnianie.

Kościoły pobudowano nie w celu oddawania czci murom, obrazom, figurom, ale dla wygody,
Więc kościół to tylko budynek - cegły, kamienie, cement. Więc po co tyle zachodu w budowaniu coraz to większych świątyń ?
No właśnie jak to jest.

"nie będziesz miał bogów cudzych przede mną" a modlicie się do figur i obrazów. Z początku było to zakazane w chrześcijaństwie. Dlaczego dzisiaj się to praktykuje?
Aristojos daj na luz, nikt ie modli sie do figur czy obrazów, ten temat już była wałkowany nie raz, i naprawdę czy tak trudno zrozumieć katolickie stanowisko?

a co do odpowiedzi, odnośnie chodzenia do kościoła, w sumie wcale się tym ludziom nie dziwię...

No właśnie jak to jest.

"nie będziesz miał bogów cudzych przede mną" a modlicie się do figur i obrazów. Z początku było to zakazane w chrześcijaństwie. Dlaczego dzisiaj się to praktykuje?


Przeczytaj sobie, jak to było naprawdę z używaniem obrazów i figur w chrześcijaństwie.

Obrazoburstwo: Prąd, który przeciwstawiał się używaniu obrazów w kulcie chrześcijańskim i powodował niepokoje w cesarstwie bizantyńskim w latach od mniej więcej 725 do 843. W pierwszej jego fazie niszczono ikony jak bożki pogańskie nie mające nic wspólnego z wiarą chrześcijańską, a dające zgorszenie Żydom i muzułmanom. Z klasztoru św. Saby w pobliżu Jerozolimy św. Jan Damasceński (ok. 675 — ok. 749) dowodził, że posługiwanie się obrazami w celu przedstawienia Chrystusa albo innych świętych postaci jest koniecznym skutkiem wcielenia. Po przyjęciu obrazoburstwa przez heretycki synod w miejscowości Hieria (753) powszechny Sobór Nicejski II (787) przywrócił obrazy i ich kult (DH 600-603, 2532; ND 1251-1252). W drugiej fazie tego kryzysu (814-843) ikony tolerowano jako pomocne przy nauczaniu prawd wiary, uważano jednak za niewłaściwe publiczne oddawanie im czci i dlatego usuwano je ze świątyń. Od samego początku obrazoburcy prześladowali, a czasem nawet zabijali mnichów. Wilkim obrońcą obrazów był św. Teodor Studyta (759-826), sławny reformator monastyczny. Żeby zakończyć cały spór, ustanowiono Święto Ortodoksji, które jeszcze teraz obchodzą Kościoły wschodnie w pierwszą niedzielę Wielkiego Postu. Zob. islam, obraz Boży, ortodoksja, Sobór Nicejski II.

"nie będziesz miał bogów cudzych przede mną" a modlicie się do figur i obrazów
Katolicy modlą się ewentualnie PRZED jakąś figurą lub obrazem, a nie DO. A to duża różnica, jakbyś nie wiedział, zajrzyj do jakiegoś słownika.

I po co Twój Bóg uniwersalny Absolut stworzył człowieka ? Czy chce czegoś od niego ?

Nie wiem nie jestem w stanie tego powiedzieć. Ale na pewno nie po to aby oddawać mu cześć.


A jaki jest sens życia człowieka według Twojej teorii Boga jako Absolutu.

Też nie wiem. Ale kierując się swoim umysłem i sercem to sądzę, że miłość, szczęście, radość samego życia.


A dlaczego ten Twój Uniwersalny Bóg nie daje się poznać całej reszcie. Po co żyje na świeci tyle milirdów ludzi skoro tylko neliczni są w stanie go dostzrec ?

Nie wiem dlaczego nie daje sie poznać. Może nie odczuwa takiej potrzeby? Ale ten Bóg nie każe wierzyć w siebie, nie narzuca dogmatów, nie osądza, nie karze. Wy nazywacie Go Jahwe, muzułmanie nazywaja Go Allahem. To tylko imiona, mające przybliżyć większości ludzi Jego istotę, której sami nie są w stanie pojąć.


Jako absolut mógłby się jakoś postarać by przynajmniej większość ludzi Go poznała ?

To samo tyczy się Twojego Boga.

Nie wiem dlaczego nie daje sie poznać. Może nie odczuwa takiej potrzeby? Ale ten Bóg nie każe wierzyć w siebie, nie narzuca dogmatów, nie osądza, nie karze.
No to stworzyłeś sobie, Aristojosie, swego prywatnego boga. Otóż Bóg prawdziwy, w przeciwieństwie do tego, którego sobie wykoncypowałeś, daje się poznać i najpełniej dał się poznać (objawił się) w Jezusie Chrystusie. Bóg prawdziwy objawił się, żeby ludzie wierzyli w Niego i coraz lepiej Go poznawali i naśladowali. Dogmaty nie są narzucane, lecz są to prawdy wiary zawarte w Bożym Objawieniu (Pismo święte i Tradycja). Bóg w osobie swego Syna Jezusa Chrystusa zapowiedział sąd nad światem i ludźmi. Pismo święte mówi, że Bóg także karze, a nie jest tylko, jak ten, którego sobie stworzyłeś takiego, który wszystko w tobie akceptuje.
Gdyby chrześcijański Bóg dał się tak dobrze poznać to wszyscy ludzie na ziemi by w Niego wierzyli. Chrześcijański Bóg nie może być Absolutem. Właśnie też chodzi o karę. Jest to swoista zemsta. To jest tak jak niektórzy ludzie wychowują dzieci. Jeżeli dziecko zrobi coś złego, to rodzic ogranicza sie tylko do wymierzenia kary, a nie do wytłumaczenia dlaczego ten czyn jest zły.
Jak już wspomniałem idea takiego Boga, który zachowuje się jak człowiek, tyle że ma atrybuty zaczynające się na wszech-, nie odpowiada mi.
Ja nie stworzyłem tego Boga. Jego koncepcja istnieje już od dawien dawna.
Może zająłbyś się poznaniem katolickiej nauki, rozpoczynając od Katechizmu Kościoła Katolickiego, gdyż to, to piszesz, świadczy, że nie masz rozeznania, w jakiego Boga wierzą katolicy. Poza tym ciągle zajmujesz się stwarzaniem swego prywatnego Boga, będącego na miarę twoich specyficznych zapatrywań, oczekiwań i wyobrażeń.

http://www.katechizm.opoka.org.pl/

Poza tym ciągle zajmujesz się stwarzaniem swego prywatnego Boga, będącego na miarę twoich specyficznych zapatrywań, oczekiwań i wyobrażeń.


Pisałem już, że to nie jest moja koncepcja. Czytaj uwaznie.


Może zająłbyś się poznaniem katolickiej nauki, rozpoczynając od Katechizmu Kościoła Katolickiego, gdyż to, to piszesz, świadczy, że nie masz rozeznania, w jakiego Boga wierzą katolicy

Wiem w jakiego Boga wierzą katolicy. A KKK to dla mnie przerost formy nad treścią. Jeżeli nie masz argumentów to nie zarzucaj mi niewiedzy.
Jakoś nie zauważyłem, abyś zaznaczył, że bożek, którego przedstawiasz jako swego prywatnego boga, był odwołaniem się do czyjejkolwiek koncepcji; przynajmniej nigdzie o tym nie napisałeś.
Z twoich dotychczasowych wypowiedzi wynika, że masz bardzo niejasne pojęcie o tym, w co wierzą katolicy. Dlatego uważam, że lektura KKK jest ci koniecznie potrzebna, żebyś nie wypisywał o wierze katolików rzeczy, które cię kompromitują.
"bożek" którego opisuję to typowy Absolut. Nie sadzę aby lektura KKK była mi potrzebna. To co mówił Chrystus było proste i jasne: Bądźcie dobrzy, wielbijcie Boga.
Na przestrzeni wieków ludzie zamienili tę prostą prawdę na tomy wywodów, które i tak prowadziły do niczego.
Te tomy wywodów powstały w oparciu o źródła (Pismo święte i Tradycja) w celu udzielenia odpowiedzi na ludzką potrzebę wiedzy i praktykowania tego, jak być dobrym i wielbić Boga. Ty natomiast wytworzyłeś sobie swego boga na własną miarę i własne potrzeby, nazywając go absolutem. A to przecież antynomia. Bóg, jeśli ma być Absolutem, nie może być stworzony przez człowieka w odpowiedzi na ludzkie potrzeby, bo wtedy nie jest Bogiem, lecz bożkiem przystosowanym do ludzkich wyobrażeń.

Ty natomiast wytworzyłeś sobie swego boga na własną miarę i własne potrzeby, nazywając go absolutem. A to przecież antynomia. Bóg, jeśli ma być Absolutem, nie może być stworzony przez człowieka w odpowiedzi na ludzkie potrzeby, bo wtedy nie jest Bogiem, lecz bożkiem przystosowanym do ludzkich wyobrażeń.

Chłopie czy Ty masz problemy ze wzrokiem?
Bynajmniej. Ty za to masz kłopoty z logicznym uzasadnieniem swoich przekonań.
Dwa razy pisałem, że to nie moja koncepcja. To Ty masz raczej problemy z uzasadnieniem swoich przekonań.

Ty natomiast wytworzyłeś sobie swego boga na własną miarę
Leszek, rozróżniasz pojęcia "Bóg" i "wyobrażenie Boga" ? Dlaczego akurat wyobrażenie, które Ty przyjąłeś ma być najlepsze ?

I po co Twój Bóg uniwersalny Absolut stworzył człowieka ? Czy chce czegoś od niego ?

Może to na tej samej zasadzie dla której płodzimy dzieci. Przecież nie płodzimy je po to, żeby nas czciły. Płodzimy je z miłości. Być może tak samo jest z ludzkością.


A jaki jest sens życia człowieka według Twojej teorii Boga jako Absolutu.

Byc może to tak jak z dzieckiem. Gdy się rodzi to nie mówimy mu co ma być sensem jego życia. Z czasem samo ten sens znajduje.
Bóg chrześcijaństwa karze, wymaga czci - naprawdę?
Jezus mówi: "Cokolwiek uczyniliście najmniejszemu z tych moich braci najmnieszych mnieście uczynili"
"Bóg chrześcijaństwa zszedł na najmniejszy poziom ludzkości,
gdzie codziennie rodzi się nienawiść i tą nienawiścią karmiona jest wszelka niesprawiedliwość.
Bóg zszedł tam, gdzie ludzie się wzajemnie odrzucają, wykorzystują i dręczą, gdzie wzajemnie czyhają na swoje zycie.
Bóg utożsamił się z wszystkimi ofiarami na całym świecie.
historia Boga jest pisana miedzy żłobem a krzyżem.
historia o Tym, który nie znajduje schronienia u ludzi.
O Dziecku - uciekinierze, o kimś bezbronnym. który jest prześladowany i wyszydzany, męczony i ukrzyżowany, ponieważ wstawiał się za biednymi i słabymi swoją Nowiną dobroci i miłości, pokoju i pojednania.
Bóg cierpi i umiera wciąż jeszcze, każdego dnia, z powodu braku miłości.
Z powodu niezgody, krzywdy, nietolerancji.
Bóg chrześcijaństwa jest Bogiem bezsilnym - wydał się w ręce ludzi". P. Bosmann.

Byc może to tak jak z dzieckiem. Gdy się rodzi to nie mówimy mu co ma być sensem jego życia. Z czasem samo ten sens znajduje. No to życze powodzenia w wychowaniu potomstwa i radości z owoców tego wychowania


Bóg chrześcijaństwa karze, wymaga czci - naprawdę?


A nie?


Jezus mówi: "Cokolwiek uczyniliście najmniejszemu z tych moich braci najmnieszych mnieście uczynili"
"Bóg chrześcijaństwa zszedł na najmniejszy poziom ludzkości,
gdzie codziennie rodzi się nienawiść i tą nienawiścią karmiona jest wszelka niesprawiedliwość.
Bóg zszedł tam, gdzie ludzie się wzajemnie odrzucają, wykorzystują i dręczą, gdzie wzajemnie czyhają na swoje zycie.
Bóg utożsamił się z wszystkimi ofiarami na całym świecie.
historia Boga jest pisana miedzy żłobem a krzyżem.
historia o Tym, który nie znajduje schronienia u ludzi.
O Dziecku - uciekinierze, o kimś bezbronnym. który jest prześladowany i wyszydzany, męczony i ukrzyżowany, ponieważ wstawiał się za biednymi i słabymi swoją Nowiną dobroci i miłości, pokoju i pojednania.
Bóg cierpi i umiera wciąż jeszcze, każdego dnia, z powodu braku miłości.
Z powodu niezgody, krzywdy, nietolerancji.
Bóg chrześcijaństwa jest Bogiem bezsilnym - wydał się w ręce ludzi". P. Bosmann.


Naturalnie się tutaj z Tobą zgodzę. Chrześcijaństwo ma tu przewagę nad innymi religiami.
Ale nie mogę uwierzyć w to, że celem życia człowieka jest tylko zbawienie. W takim razie nic z tego życia nie mamy. Czyli Bóg stwarzając wszechświat musiał już wiedzieć, że człowiek zgrzeszy. To wszystko wygląda na jakiś makabryczny plan, w którym człowiek jest tylko przedmiotem.

[ Dodano: Pią 23 Mar, 2007 17:12 ]

Pismo święte mówi, że Bóg także karze, a nie jest tylko, jak ten, którego sobie stworzyłeś takiego, który wszystko w tobie akceptuje.


Pismo święte mówi, że Bóg także karze, a nie jest tylko, jak ten, którego sobie stworzyłeś takiego, który wszystko w tobie akceptuje.

Mi nie chodzi o to, że akceptuje to jak postąpiłem, ale stara się zrozumieć dlaczego tak postapiłem. To samo tyczy się moich wad i zalet. Nikt nie rodzi się z natury zły czy grzeszny. Po prostu zaistniałe sytuacje zyciowe zmuszają go do okreslonych zachowań. Nie ma czerni i bieli, sa tylko odcienie szarości.

Ale nie mogę uwierzyć w to, że celem życia człowieka jest tylko zbawienie.
Ja tez jakoś nie ... Bo w takim wypadku to wszystko co się dzieje na tej planecie to jakiś koszmarny bezsens ...

[ Dodano: Pią 23 Mar, 2007 17:50 ]

Ja tez jakoś nie ... Bo w takim wypadku to wszystko co się dzieje na tej planecie to jakiś koszmarny bezsens ...

Zgadza się. Był by to bardzo sadystyczny żart ze strony Stwórcy.

Po prostu zaistniałe sytuacje zyciowe zmuszają go do okreslonych zachowań.
Czyli sytuacjonizm.
Obydwoje mówimy to samo, nie ma dwu różnych wersji, a ludzie tworzą "koszmarny bezsens".
Jezus pragnąc szczęścia dla człowieka dał mu uniwersalną "złotą zasadę"
-"Wszystko więc, co byście chcieli, żeby wam ludzie czynili, i wy im czyńcie!" (MT 6,12).
Pragniemy miłości, dobra, szczęścia, szacunku - ofiarujmy te uczucia innym - czy nie piekny, wspaniały, szczęśliwy byłby świat, gdyby człowiek wcielił tą zasadę w życie???
"Karzący Bóg" - u Boga także grzesznik jest mile widziany - Jezus mówi wyraźnie, że przyszedł dla grzesznych, bo "Nie potrzebują lekarza zdrowi, lecz ci, którzy się źle mają"(Mt 9,12) - grzesznik, który świadomy swych przewin, zrywa z grzechem i zmienia swoje postepowanie jest przyjmowana z radością - "większa będzie radośc w niebie z jednego grzesznika, który się nawraca, niż z 99 sprawiedliwych, którzy nie potrzebuja nawrócenia" (Łk 15,7).
Bóg ocala cudzołożnicę przed kamienowaniem, niesie zagubiona owcę, dobremu łotrowi obiecuje raj, przebacza tym którzy Go ukrzyżowali....mówi "Idź i więcej nie grzesz" przebacza, przygarnia z miłością każdego, który pragnie tej miłości.
Jedynie ten, któremu brakuje dobrej woli i całkowicie świadomie decyduje się na zło, wyłącza się sam....odłączenie od Boga-źródła miłości, jest najwyższą karą, ale to zawsze wybór wolnej woli człowieka, jego suwerenna decyzja.
Wybór zła - kary.

odłączenie od Boga-źródła miłości, jest najwyższą karą, ale to zawsze wybór wolnej woli człowieka, jego suwerenna decyzja.
Wybór zła - kary.

To dlaczego jest napisane, że to Bóg karze, a nie, że to człowiek sam się skazuje ? Przecież to duża różnica.
O karze Bożej:

http://www.mateusz.pl/ksiazki/js-npp/js-npp_04.htm
A ja myślę, że jeśli już, to wpierw należy mówić o bojaźni Bożej: niewolniczej lub synowskiej.
Pierwsza prowadzi często do apostazji, ponieważ jest niedojrzała a przez to nienormalna
Druga zaś jest procesem prowadzącym do komunii z Bogiem

to wpierw należy mówić o bojaźni Bożej: niewolniczej lub synowskiej.
Strach przed Bogiem, strach o Boga ?

[ Dodano: Sob 24 Mar, 2007 12:57 ]

to wpierw należy mówić o bojaźni Bożej: niewolniczej lub synowskiej.


Ojca należy słuchać, ponieważ jest on autorytetem i chce nas bronić przed wtopą.
A jeżeli ktoś chce się uczyć na własnych błędach i do niektórych rzeczy dojść sam ?

A jeżeli ktoś chce się uczyć na własnych błędach i do niektórych rzeczy dojść sam ?
No to niech sobie błądzi i marnuje życie. Wierzę, że będzie rozliczony z marnotrawstwa, ale wcześniej wyśmiany przez ludzi.

[ Dodano: Sob 24 Mar, 2007 14:57 ]

Poczucie wolności — że mogę, chcę i umiem się kształtować po swojemu." A więc droga do "zakorkowania". Zbyt ryzykowne, grozi wprost śmiercią.

Myślę, iz przyznasz za rację, iz każdy ma zmierzac ku doskonałości.
To się zwie rozwój. To jest szeroko pojęte uczenie się. To jest powiększająca się wiedza jednostki oraz zakres posiadanych umiejętności i ich "jakość". Bez tego mamy zastój a nawet cofanie się, a to nie jest pożądane w żadnym przypadku.
Ale doskonałość można uzyskać tak i w nienawiści jak i miłości jak i byciu neutralnym. Wszystko zależy od wyboru jednostki.

Nie chodzę do Kościoła.
Chodziłam, ale się rozczarowałam. Powiedziałam nawet kiedyś do mojej babci, że w kościele Boga nie ma. Stara(ł)m się zrozumieć, ale nie potrafię.
Mam wrażenie, że wszystko tam to konfabulacja. Drażni mnie symbolika, ta specyficzna mowa, dlatego starałam się skupić na kazaniach, ponieważ one zawsze były zaczepione w świecie dla nas współczesnym. Niestety zawiodłam się- a im mniejsza miejscowość, tym poziom kazania coraz gorszy. Może błędem jest, że czekam na Tischnera w każdej kaplicy, ale smutno mi było słuchać mowy do parafian opartej na prostych lękach, niechęciach, politycznych upodobaniach.
Nie odczuwam bliskości Boga na mszy, nie znajduję tam też Jezusa, który "nakarmi duszę". Znajduję sztampę i rytuały.
A kiedyś naprawdę wierzyłam, teraz mi to nie wystarcza. Czy to znaczy, że wymagam za wiele i jestem niepokorna. Czy może za wiele szukam dookoła, i czy to już jest grzech? Dlaczego nie mogę odnaleźć radości, spełnienia w eucharystii? Nie wierzę w to...
Ja chodzę. Raz na ruski rok W kościele też nie ma ciekawych kazań. Na mszach dla dzieci są słabe, a dla dorosłych nudne i nieciekawie prowadzone. Księża w mojej Parafi nie umieją prowadzić ciekawych Mszy.
Nie mam nic przeciw kazaniom, które są u nas. Kazania dla dzieci nawet paradoksalnie więcej treści zawierają niż najdłuższe kazanie dla dorosłych. Nierzadko jednak kazania dla dorosłych
są krótsze a treściwe, przez co słuchający nie nudzi się a jednocześnie dotyka samej głębi wiary. W kazaniach są przytaczane przykłady z życia wzięte. Homilie papieskie trafiały do głębi serc, mimo iż były to homilie wymagające.

Kazania są zróżnicowane w jeszcze inny sposób - inne kazania ksiądz wygłasza do studentów, inne do żołnierzy, jeszcze inne do Polonii zagranicznej itp. Tzn. jedno czytanie Ewangelii, lecz wiele homilii do niego się odnoszących.

Podczas obozu międzynarodowego była homilia po angielsku. Nie był to jednak wykład teologiczny, tylko przekaz treści w sposób właściwy przy jednoczesnym posłużeniu się pewnym rekwizytem. Zaraz powiem po co. Rekwizytem tym był słoik z biedronką. Chodziło o zobrazowanie miłości Chrystusa względem człowieka. Tak jak biedronka potrzebuje powietrza, by żyć, to podobnie człowiek potrzebuje Chrystusa. Piękny ten przykład i pamiętam go do dziś.
Nie dla kazań uczestniczę w Eucharystii. Nie ma być interesująca, ale przeżywana. A to zależy wyłącznie ode mnie.
Pytanie: "Czy chodzisz do kościoła?", stawiane osobie wierzącej, jest absurdalne.
Dla mnie, jak dla wielu wiernych, chęć spotkania się z Chrystusem jest absolutną podstawą. Bez "chodzenia do kościoła" chyba nie można mówić o wierze, a jeśli już - to o gasnącej...

Popieram głos Annniki - to nie kazanie jest najważniejsze. Ważna jest pamiątka uobecniającej się Ofiary, żywa Obecność Pana w Ciele i Krwi, spotkanie. Jeśli jednak jest taka okazja, to warto posłuchać dobrego kazania. Ja sama w parafii mam niejednokrotnie świetne kazania, które wiele dają, wiele pomagają zrozumieć, ale "Jednemu dany jest przez Ducha dar mądrości słowa, drugiemu umiejętność poznawania według tego samego Ducha", itd. Nie każdy jest urodzonym kaznodzieją. Każdy natomiast ma obowiązek głosić Ewangelię [i to wcale nie tylko kapłan wstający do kazania, ale każdy chrześcijanin]
Zdarza się i tak, że same czytania zestawione ze sobą mówią tak wiele, że kiepskie kazanie tylko rozmydla to 'uderzenie', ten mocny i adekwatny do okoliczności przekaz. Pamiętajmy jednak, że homilia/kazanie to również Słowo Boże!

Ważna jest pamiątka uobecniającej się Ofiary, żywa Obecność Pana w Ciele i Krwi, spotkanie.
Zdecyduj się na coś. Pamiątka Ofiary,, czy uobecnienie? To co napisałaś jest bez sensu. A nawet smierdzi siarką
A we Mszy św uczestniczę co dzień. I na pewno nie dla kazania, bo w dni powszednie u nas kazań nie ma.
Ale mamy mlodego księdza, który wprowadzil cos co lubie. Po Ewangelii, a przed modlitwą wiernych jest całe 5 minut ciszy
Heh
Msza jest z jednej strony pamiątką Jedynej Ofiary, a z drugiej - jej uobecnieniem
Tak mi się napisało, musisz mnie łapać za słówka?
"Śmierdzi" tradycjonalizmem (zupełnie jak wielkie darcie szat, czy Msza św. jest bardziej Ofiarą, czy bardziej Ucztą... litości!).

U mnie też w dni powszednie kazań nie ma, chyba, że głosi proboszcz, wtedy krótkie jest.

Cisza po Ewangelii - to świetny pomysł, rzadko to się u mnie zdarza, byłabym za wprowadzeniem takiego zwyczaju na co dzień
Annika napisała :
Nie dla kazań uczestniczę w Eucharystii. Nie ma być interesująca, ale przeżywana. A to zależy wyłącznie ode mnie.

Kazania też są ważną częścią liturgii i ich rola jest również ważna. Msza Święta to liturgia Słowa i liturgia Eucharystyczna. Kazanie (homilia) ma miejsce przed liturgią Eucharystyczną i odnosi się ono do tekstu Ewangelii. Bez homilii Msza Święta byłaby bardzo uboga. Nie dziwi, że nawet Hierarchia Kościoła Katolickiego to dostrzegła. Były przedstawiane propozycje, aby homilii nie brakowało także na tygodniu. Papież Benedykt XVI zwołał niedawno Synod, który był poświęcony Słowu Bożemu, a cały Sobór Watykański II wiele zrobił, aby rola Słowa Bożego w Kościele nie była pomijana.

Nie pisałem o całej Mszy Świętej, że ma być interesująca, ale o homiliach - jednym z elementów liturgii Słowa, a to spora różnica. U nas po homilii następuje moment ciszy.W liturgii Eucharystii nigdy nie chodziło o to, by była interesująca, ale raczej chodzi w niej o samą obecność Chrystusa. Jest tu widoczny chrystocentryczny charakter zarówno w liturgii Słowa (Ewangelia jest zawsze czytana z najwyższą czcią i tylko przez kapłana) jak i w liturgii Eucharystycznej (transsubstancjacja, Komunia Święta).

Nieodłączna w kościele jest również Adoracja Najświętszego Sakramentu, kiedy trwamy przed Chrystusem uwielbiając Jego Święte Imię, Jego niepojęte miłosierdzie. Są też procesje Eucharystyczne - najważniejsza podczas uroczystości Bożego Ciała.
Polonium, po co ten wywód z liturgii Nijak ma się do tematu... Odpowiadając na coś nie musisz się od razu dzielić wszelką okoliczną wiedzą w coraz mniejszym powiązaniu do sedna
Chodzę, choć ostatnio to jestem zawożona I ważne jest dla mnie to , że za każdym razem Msza Świeta to ciągła dynamika i Pan Jezus działa, mówi, uzdrawia, przebacza , poprostu jest.

Polonium, po co ten wywód z liturgii Nijak ma się do tematu... Odpowiadając na coś nie musisz się od razu dzielić wszelką okoliczną wiedzą w coraz mniejszym powiązaniu do sedna


Msza jest z jednej strony pamiątką Jedynej Ofiary, a z drugiej - jej uobecnieniem
Tak mi się napisało, musisz mnie łapać za słówka?

No, nie muszę, ale lubię. Taki już ze mnie wredny typ.
Czy potrafisz w to uwierzyć, poczuć i wyobrazić sobie, że słuchając Mszy św w kościele jednocześnie realnie stajesz - wraz z Matką, apostolami i wszystkimi swietymi - na wzgórzu Golgoty u stóp Krzyża św, na którym właśnie umiera nasz Pan? jeśli nie, to bierzesz udział w pamiątce Ofiary. jeśli tak To ta Ofiara sie uobecnia. Żeby było jasne. ta ofiara sie uobecnia tu i teraz bez względu na Twoją wiarę, ale tylko własciwe rozumienie uobecnienia pomoże Świętą Liturgię po katolicku przeżyć.
To nie od moich wyobrażeń i wiary, lub jej braku, zależy to, co się dzieje na Eucharystii
Kwestia rozróżnienia tego, co naprawdę dzieje się na Eucharystii jest chyba bardziej złożona, niż nam się wydaje. Owszem, uobecnia się raz złożona Ofiara Doskonała, natomiast nie można powiedzieć, że za każdym razem "tu i teraz" od nowa umiera Chrystus.
Szczerze mówiąc... próba pojęcia Najświętszej Ofiary rozumem jest dla mnie podobnie śmieszna, jak dywagacje na temat relacji wewnątrz Trójcy Świętej... Po co to? I tak pozostaje to dla mnie niepojęte.

T natomiast nie można powiedzieć, że za każdym razem "tu i teraz" od nowa umiera Chrystus.
Nie mozna. Za to ..."anathema sit"
Ale można powiedieć, że będąc na Mszy w kościele jednocześnie jestem tam. W tamtym miejscu i tamtym czasie.
Ja chodzę do kościoła. A zadam inne pytanie - kto, oprócz tego, że chodzi do kościoła, chodzi często na Mszę świętą?
Co znaczy często Codziennie 3 razy w tygodniu Mówisz o chodzeniu na Mszę czy uczestniczeniu w niej

Kwestia rozróżnienia tego, co naprawdę dzieje się na Eucharystii jest chyba bardziej złożona, niż nam się wydaje. Owszem, uobecnia się raz złożona Ofiara Doskonała, natomiast nie można powiedzieć, że za każdym razem "tu i teraz" od nowa umiera Chrystus.
Szczerze mówiąc... próba pojęcia Najświętszej Ofiary rozumem jest dla mnie podobnie śmieszna, jak dywagacje na temat relacji wewnątrz Trójcy Świętej... Po co to? I tak pozostaje to dla mnie niepojęte.

Msza świeta krok po kroku
http://www.mateusz.pl/mt/wj/fz/
Kyllyan - zgoda To uczestniczenie w Ofierze, ale nie jej powielanie. Myślę, że w tej kwestii się zgadzamy.

Aga - ja jestem codziennie.


Aga - ja jestem codziennie.

Ja ostatnio też, gdyz ktos mnie zawozi
Mnie chodziło o to, jak często przychodzimy na Eucharystię, a nie jedynie do kościoła. Bo ja do kościoła chodzę mniej więcej raz w tygodniu, ale na Mszę kilka razy w roku
A dlaczego?
Aga napisała :
Bo ja do kościoła chodzę mniej więcej raz w tygodniu, ale na Mszę kilka razy w roku

W kościele oprócz Mszy są adoracje i nabożeństwa. Ale dziwi, że można być w kościele, a tylko kilka razy na Mszy. Chyba Mszy nie opuszczasz ?

Aga napisała :
Bo ja do kościoła chodzę mniej więcej raz w tygodniu, ale na Mszę kilka razy w roku

W kościele oprócz Mszy są adoracje i nabożeństwa. Ale dziwi, że można być w kościele, a tylko kilka razy na Mszy. Chyba Mszy nie opuszczasz ?

Gwoli ścisłości - można chodzić do kościoła, można też chodzić na Mszę, ale tak naprawdę na niej nie być. Jeśli i tak nie wiem, co się dzieje albo mało mnie to interesuje, a myślami jestem na obiedzie to tak jak bym nie była Dlatego mówię, że na Mszy jestem zaledwie kilka razy do roku.
Polonium, uspokoję Cię, że na Mszę chodzę (znaczy do kościoła ) co tydzień (poza kilkoma wyjątkami w roku)

Gwoli ścisłości - można chodzić do kościoła, można też chodzić na Mszę, ale tak naprawdę na niej nie być.
Nie mozna. Msza św to opus Dei

liturgia pozwala nam uczestniczyć w trynitarnym dialogu Ojca, Syna i Ducha Świętego, i jako taka nie jest naszym działaniem, lecz działeniem Boga wobec nas i z nami. Dlatego Guardini z naciskiem podkreślał: w liturgii nie chodzi o to, żeby działać, ale o to, żeby być. Idea głosząca, że powszechna aktywność stanowi centralną wartość liturgii, jest radykalnym przeciwieństwem koncepcji reprezentowanej przez Guardiniego. W rzeczywistości ogólna aktywność wszystkich nie tylko nie jest podstawową wartością liturgii, ale w ogóle nie przedstawia żadnej wartości.
Józef Kardynał Ratzinger, Liturgia i muzyka kościelna, artykuł w: Kościół, ekumenizm, polityka; Kolekcja Communio, Poznań - Warszawa 1990, s. 100

Jeśli i tak nie wiem, co się dzieje albo mało mnie to interesuje, a myślami jestem na obiedzie to tak jak bym nie była
Są tu dwie sprawy:
- ..."i tak nie wiem co się dzieje".
Nikt nie jest doskonały. Od wielu lat medytuję, więc mysle sobie, że moja zdolność koncentracji jest dużo wieksza niz kogoś, kto nie ma takich doświadczeń. A mimo to zdaża mi sie często, że - w chwilach najmniej do tego odpowiednich - przyłapuje sie na tym, że mysle o przysłowiowej d.... Maryni. W takiej chwili mówię sobie w duchu: Hospody pomyłuj i wracam do słuchanie Mszy.
No i bywają dni lepsze i gorsze, bywa tak, że skupiam sie bez problemów, a bywa też tak, że przez wiekszość Mszy myśli błądzą gdzieś tam. Nie ma się co dołować z tego powodu.
- ...mało mnie to interesuje.
jak wyżej, chyba. że ide do kościoła by "zaliczyć" obowiązek, bo "co ludzie powiedzą" i wówczas uczestniczę w Litugii niegodnie.
Ale jak to napisał JŚ BXVI w tym cytacie, co zamieściłem na początku.

(Msza św)... nie jest naszym działaniem, lecz  działeniem Boga wobec nas i z nami
A więc - bez wzgledu na nasze intencje Bóg w czasie Mszy i tak działa.
Aga napisała:
Gwoli ścisłości - można chodzić do kościoła, można też chodzić na Mszę, ale tak naprawdę na niej nie być.

Nawet jeśli nasze myśli krążą nie tam, gdzie trzeba to i tak nie przeszkadza to Bogu działać podczas Eucharystii. Bóg jest większy od naszych myśli i znajdzie zawsze sposób dotarcia do nas ze Swoim Słowem. Bóg wie, że my ludzie często upadamy i rozumie nas lepiej niż nam się wydaje. Sam fakt, że jesteś na Mszy i przyszłaś na nią jest już otwarciem się na Boże działanie.

Poza tematem : Jedynie trwanie w grzechu ciężkim czy winikłe z niego opętanie powoduje, że nie może być mowy o pełnej przemianie, jeśli zabraknie spowiedzi czy interwencji egzorcysty. Jednak nawet wtedy Bóg działa na różne sposoby, by ratować duszę przed Piekłem, no chyba że mamy do czynienia ze świadomym odrzucaniem tej Bożej pomocy.

Sam fakt, że jesteś na Mszy i przyszłaś na nią jest już otwarciem się na Boże działanie.

To się kupy nie trzyma wobec tego, co pisałam powyżej. Jakie otwarcie
Chodzi o otwartość duszy na Boże działanie podczas obecności na Eucharystii. Chyba nie wątpisz, Ago ? Wszystko tu jest jak najbardziej logicznie zgodne.

Chodzi o otwartość duszy na Boże działanie podczas obecności na Eucharystii. Chyba nie wątpisz, Ago ? Wszystko tu jest jak najbardziej logicznie zgodne.

Nie, bo jak zwykle nie na temat...
To nie chat
Bardzo Ci dziękuję Kyllyanie za tą wypowiedź. Zwróciłeś uwagę na to "mało mnie interesuje" co zmusza mnie do przyjtrzenia się moim prawdziwym powodom braku koncentracji czy zainteresowania. I chyba nawet wiem skad one się biorą a na eucharystii staram się być jak najczęściej.
Piękny opis, co dzieje się na Mszy Św., dała Catalina Rivas, która opisała widzenie w "Tajemnicy Mszy Świętej" :
http://www.jankowice.rybn...lina-rivas.html

Może ten opis trafi do niektórych uczestników życia katolickiego.

Poniżej stanowisko Kościoła wobec jej pism:
http://www.voxdomini.com.pl/of_ks/msza_sw.html
i to co ona pisze o modlitwie:
http://www.milujciesie.or...=169&Itemid=113

Wypowiedzi w pierwszym poście tematu są "samym życiem". Tu, gdzie jestem, widać to jaskrawo , bo jest brak nakazów moralnych, związanych z bliskością rodziny, której najczęściej nie ma.


Nie odczuwam bliskości Boga na mszy, nie znajduję tam też Jezusa, który "nakarmi duszę". Znajduję sztampę i rytuały.
A kiedyś naprawdę wierzyłam, teraz mi to nie wystarcza. Czy to znaczy, że wymagam za wiele i jestem niepokorna. Czy może za wiele szukam dookoła, i czy to już jest grzech? Dlaczego nie mogę odnaleźć radości, spełnienia w eucharystii? Nie wierzę w to...


Ja niestety mam podobnie
Jak dla mnie,na taki stosunek do Eucharystii składa sie bardzo wiele....

1.Brak świadomości jak przeświętym darem jest Eucharystia...Nie jest to
spektakl,któremu przyglądamy się.Nawet jeżeli ze Mszy Świętej uczynionoby najbardziej spekularne widowisko świata to i tak ludzie po pewnym czasie znudziliby się nim.
Zapominamy,ze jest to przedsmak Nieba tu na ziemi..ach! Cóż piękniejszego moze nas tu czekać?

2.Zalezy jaka jest Twoja (Wasza) relacja z Najwyższym.Jeśli jestescie Przyjaciółmi,to powinniście wiedziec o sobie bardzo duzo...On o Tobie napewno wie,choć bardzo pragnie,abys opowiadał Mu o swoim życiu:) ale czy Ty o Nim wiesz wystarczająco dużo..? Czy wiesz,ze Eucharystia upamiętnia Najświętszą ofiarę Jezusa,ofiarę z.........MIŁOŚCI? Z Miłości własnie do CIEBIE? Jest to głęboka tajemnica,która wykracza poza zdolności naszego rozumu i dostępne nam kategorie myslenia.A często jest tak,ze jak czegos nie ogarniamy zmysłami bądź umysłem,to nie potrafimy tego przyjąć sercem!

3.Zależy też jak wielkie jest w Tobie pragnienie umiłowania Eucharystii...Bo najłatwiej ponarzekac,ze mi nie wychodzi,ze nie moge sie skupić,ze nie czuje 'tego czegoś'... A moze warto na poczatek zacząć modlić się o ukochanie Eucharystii? Moze warto przychodzić odrobinę wcześniej,aby prosic w modlitwie o oddalenie tego,co w danej chwili zajmuje naszą głowe,odwracając nasze mysli od największego Cudu,jaki nas tu na ziemi spotyka

Na początek: zaprzyjaznij sie z Jezusem:) rozmawiaj z Nim,opowiadaj o wszystkim,co sie u Ciebie dzieje,ale tez chciej poznać Go. Potraktuj Go jak przyjaciela....On od dawna Cie tak traktuje i pragnie Ciebie,az trudno pojąć, jak bardzo pragnie:)

Więc owocnego poznawania się w tej jakże pięknej i bardzo osobistej relacji;)!
Mnie osobiście przerażają niektóre osoby, gdy odchodzą od kościoła wraz z odejściem od wspólnoty parafialnej. Znam przypadek byłej oazowiczki, która przestała chodzić na msze, bo jej brakowało radosnego znaku pokoju, tzw. klimatu mszy oazowej. Podobnie są takie przypadki w innych wspólnotach... Ja nie twierdzę, że takie msze są gorsze, bo nie, bo są wspaniałe, przepiękne, ale nie można chodzić na msze dla klimatu! Podobnie jak widzę msze dla dzieciaków u nas w parafii i jak widzę, ilu ludzi przychodzi na nią tylko dlatego, że jest najkrótsza, że nie ma kazania... Coś się we mnie przekręca. Może w ogóle msze zacznijmy ustawiać pod spieszącego się pana, w którymś tam rzędzie spoglądającego nerwowo na zegarek??
Manaiko, oznacza to, że dane osoby były niedojrzałe duchowo, zakochane i uzależnione od "klimaciku" a nie zakorzenione w wierze przykre
to jest bardzo przykre i dlatego też uważam, że wspólnoty powinny kłaść nacisk na oswojenie swoich wspólnotowiczów z mszą z organistą, z mszą z całym Kościołem, a nie obok Niego.
Mnie dziwi, że gdziekolwiek tego się nie robi, współpracuje z wieloma wspólnotami (SNE u nas jest niejako wspólnotą ludzi z wszystkich wspólnot ) - i wszędzie na ile wiem to praktykuje się normalny udział w parafialnych mszach... po prostu idzie się wspólnotowo na najnormalniejszą Mszę parafialną... Wyjątkiem "specjalne" msze na kursach. Ale to rzadkość kalendarzowo

po prostu idzie się wspólnotowo na najnormalniejszą Mszę parafialną... tylko, jak patrzę np. na naszą oazę, to wszyscy przychodzą na młodzieżową, siadają obok siebie, a spora część nie przyjdzie na inną mszę, bo jest "normalna". Denerwuje mnie takie podejście młodzieży do mszy. Ale ja ostatnio przewrażliwiona jestem, proszę mi to wybaczyć.

Podobnie jak widzę msze dla dzieciaków u nas w parafii i jak widzę, ilu ludzi przychodzi na nią tylko dlatego, że jest najkrótsza, że nie ma kazania... Coś się we mnie przekręca.

A skąd wiesz czy taki człowiek, który przychodzi z dzieckiem na mszę dla maluchów nie przychodzi później lub też wcześniej na normalną msze dla dorosłych? Przecież dzieci tez musza chodzić do Kościoła asamych sie ich raczej nie puszcza, jakas opieka powinna być.

Nie wiem więc czy przypadkiem zbyt pochopnie nie oceniasz niektórych ludzi.

Pozdrawiam

A skąd wiesz czy taki człowiek, który przychodzi z dzieckiem na mszę dla maluchów nie przychodzi później lub też wcześniej na normalną msze dla dorosłych? Przecież dzieci tez musza chodzić do Kościoła asamych sie ich raczej nie puszcza, jakas opieka powinna być. Oczywiście, nie mówię, że wszyscy. Ale wielu z nich siedzi bez dziecka, nie widać by przyszli z pociechą, pierwsi wychodzą z kościoła i się spóźniają. To po prostu widać. Z resztą jest u nas takie przekonanie, że jak ktoś chce "odbębnić" mszę, to przychodzi właśnie na te dla dzieci. Nie wyssałam sobie tej teorii z palca. Szanuję tych rodziców, którzy przychodzą z dzieciakami na tę mszę, bo ich dzieci dzięki temu wkraczają w życie Kościoła, ale znam nawet przypadki wśród moich znajomych, że idą na tę mszę, bo jest krótsza...
A to ciekawe, pierwszy raz słyszę by Msze dla dzieci były krótsze, bo nie ma kazania.
Może tak jest w Twoim mieście, w moim są kazania i księża rozmawiają z dziećmi podczas tego kazania, zadają im pytania i nikt się nie nudzi i więcej można z nich wynieść wiedzy i radości.

Znam przypadek byłej oazowiczki, która przestała chodzić na msze, bo jej brakowało radosnego znaku pokoju, tzw.

Najwidoczniej nastąpił gdzieś błąd w jej formacji.
Ruch Światło-Życie jest ruchem odnowy Kocioła a nie jego pogarszania ......
Staramy się by ta liturgia wyglądała godnie i porządnie ...

Co do mszy : msze są z całą wspólnota parafialną .
No chyba ze jest raz w miesiącu w pierwszy piątek jest msza przeznaczona dla młodzieży, ale jest ona beż żadnych dziwactw z pełną powagą .
I wiadomo ze są jakieś wyjątki typu nocne czuwanie u sióstr gdy msze ma tylko nasza wspólnota u nich w kaplicy czy na wycieczce oazowe gdy też msza jest tylko dla nas ale wtedy tez pełna powaga , pieśni w 100% liturgiczne
aleksab, ależ oczywiście, że "oaza" ma za zadanie polepszyć naszą relację z Bogiem, poprzez pogłębienie relacji podczas mszy. Wielu ta wspólnota pomaga. Nie chodzi mi konkretnie o podejście do liturgii oazowiczów, ale ogólnie całego Kościoła, gdzie co niektóre jednostki idą na łatwiznę, wybierają klimacik, wkurzają się, gdy msza trwa pięć minut dłużej, gdy jest dużo osób do komunii, gdy kazanie jest z rzędu tych wbijających w ławkę... Nie mówię, że mnie to denerwuje, ale mnie to martwi. Najzwyczajniej martwi, bo Msza jest czymś pięknym, przeżywam ją często bardzo głęboko i chciałabym by każdy odkrył to piękno, które i ja widzę...
Mnie tez martwi ponieważ to wskazuje na błąd w formacji
Hmmm, ja tu widzę wciąż lecące słowa krytyki, oceniania innych, a moim zdaniem, gdy zauważa się takie zjawiska, warto by było się zastanowić głębiej - nie tylko nad objawami, ale nad samymi PRZYCZYNAMI takiego zjawiska. Warto byłoby odpowiedzieć sobie, bardzo empatycznie (nie tylko oceniając i krytykując, czy szukając banalnych odpowiedzi) na kilka pytań:

1. Co sprawia, że niektórzy ludzie unikają kazań, i wolą chodzić na mszę bez niego? Czy rzeczywiście jest to lenistwo, czy może raczej jakaś głębsza przyczyna?

2. Dlaczego ludzie, po mszach bardzo "żywych", odczuwają niechęć do mszy "tradycyjnych"?

Przecież jest to ogromne pole do przemyśleń! Przemyśleń, które mogą dostarczyć cennych wskazówek samemu klerowi, co warto zmienić, co poprawić, wskazać ewentualne problemy.

Moim zdaniem, tak z ogólnej analizy, wynika z tego kilka ważnych rzeczy:

1. Ludzie potrzebują bardziej charyzmatycznego, żywego, "interakcyjnego" kontaktu ze sferą sacrum w kościele. Dość mają mszy, która sama w sobie usypia, i w której sami uporczywie muszą szukać tego kontaktu, niejako wymuszać ten kontakt, gdyż msza sama w sobie nijak do niego nie prowadzi - jest monotonna, kazanie sztampowe, nudne, a człowiek musi wręcz wymuszać pewien rodzaj kontaktu.

2. Potrzebują też bardziej przemyślanych, wnikliwych, a przy tym naprawdę dających do myślenia kazań. Kazań, które angażowałyby uwagę, wymuszały główkowanie, myślenie, a po mszy zostawały w głowie na długo. Kazań, które, gdy się zaczną, nie przywołałyby myśli w stylu: "hmmmm, ja to już gdzieś słyszałem, prawie słowo w słowo... czyżby rok temu na tej samej mszy?"

Dlaczego takie dane są ważne, i nie należy ich rozpatrywać jako "błąd wiernych", a raczej jako "kierunek rozwoju nabożeństw"? Dlatego, gdyż świat się zmienia, zmienia się receptywność ludzi na bodźce, zmieniają się potrzeby. Człowiek posiada coraz więcej automatyzmów, więc i szybciej nowe automatyzmy tworzy. Jeśli nabożeństwa są bliźniaczo do siebie podobne, kazania sztampowe, wtedy uczestnictwo na mszy staje się jeno automatyzmem. Dodatkowo, gdy człowiek przełącza się na myślenie automatyczne (proces nieświadomy, niezależny w pełni od niego), wtedy nie ma już miejsca na świadomą refleksję.

Dlatego warto się zastanowić raczej nie nad tym, jacy to wierni marudni i leniwi, a nad tym, co warto zmienić w formie mszy (nie zmieniając znaczenia i treści), aby stwarzała ona przede wszystkim WARUNKI do głębokiego i świadomego jej przeżywania.

Na koniec podam mały przykład, z dawniejszej swojej przeszłości. Jakiś czas temu, gdy bywałem jeszcze w kościele, aczkolwiek miałem już wątpliwości, chodziłem na mszę dla młodzieży. Niedziela wieczorem, kiedy nikomu nie powinno się już chcieć ani wychodzić z domu, ani tym bardziej myśleć. Jednak mszę tą prowadził pewien bardzo charyzmatyczny ksiądz. Ksiądz młody duchem (ciałem tak około 35 lat), pełen werwy i powołania. Ksiądz, który, gdy się z nim rozmawiało, aż pałał ROZUMIENIEM i CZUCIEM wiary. Przeżywaniem jej na czysto "sercowym" szczeblu. Ksiądz wreszcie, który potrafił mówić o wierze w sposób niesamowicie słuchacza angażujący, nie pozwalający na myśli w stylu "co będzie dzisiaj na kolację" podczas mszy. Teoretycznie była to msza dla młodzieży. W praktyce na jego mszach kościół dosłownie pękał w szwach. Nie było mowy, żeby usiąść, jeśli nie przyszło się jakieś 20 minut wcześniej. Często nawet ze stanięciem był problem. Kto przychodził? Cały przekrój grup wiekowych - od dzieci 10 lat do staruszków. Na innych mszach bywały szmery, na ludzkich twarzach często było widać nudę. Na tej - absolutnie. Ksiądz dawał ludziom wycisk intelektualny, potrafił zagrać na emocjach, w dodatku tak wykładając wiarę, że człowiek kupę czasu zastanawiał się nad jego słowami.

Potrafił zacząć od twierdzenia bluźnierczego. Mówił np: "Jezus nie umarł na krzyżu, nie zmartwychwstał". Po czym zaczynał analizować taką sytuację. Logicznie, metodycznie, pokazywał sprzeczność takiego rozumowania, wręcz kardynalną głupotę. Dochodził wreszcie do wniosku, który był teoretycznie oczywisty - jednak przyjmowany mimochodem przez ludzi. Sprawiał, że człowiek nie tylko przyjmował zasady ortodoksyjne, ale czuł, że są przemyślane, widział logikę całości. A tym bardziej zmuszony był do myślenia, gdyż ksiądz na początku skupiał uwagę słowami niedorzecznymi, zaskakującymi.

Dodatkowo, potrafił mówić prostym językiem o sprawach bardzo wysokich. Nigdy nie zadowalał się stwierdzeniem "tak bo tak". Musiał przeanalizować, i zachęcić słuchaczy do analizowania, do wgłębienia się w problem. Umiał oddziaływać wszelkimi emocjami - od radości, przez smutek, od dumy, przez oburzenie, na gniewie czy zadumie kończąc.

Niestety, proboszcz w parafii był ultra-konserwatywnym tradycjonalistą. Szybko przestało mu się podobać, że na msze młodego człowieka przychodzą rzesze ludzi, a na jego mszę, na której uczenie wykładał, czemu należy głosować na AWS (tak, to tamte czasy były), przychodziło kilku ludzi na krzyż. Młody ksiądz szybko okazał się "woluntariuszem" do przeniesienia na małą parafię w mieścinie pod Gdańskiem.

Epilog? Jakiś czas temu byłem zmuszony pojawić się w kościele na mszy wieczornej dla młodzieży (powody nieistotne). Prowadził ją już inny ksiądz - sędziwy Jezuita. Oczywiście, kazania były już tradycyjne - po pierwszych 3 minutach potrafiłem dokładnie stwierdzić, jakie słowa padną w następnej kolejności, wręcz cały schemat kazania nakreślić.

Frekwencja na mszy? Kościół mógł już spać spokojnie, nie rozpękłby się w szwach - było może z 30 wiernych, z czego średnia wieku to jakieś 50 lat. Młodzieży na tej "mszy dla młodzieży, nie zauważyłem.

No cóż, nieco długa historia - pod rozwagę.
Ja ostatni czas miałam problem ze mszą niedzielną Jak byłam na zjeździe miejsce siedzące było. Jak poszłam do normalnego Kościoła, ludzie nie ustępowali mi miejsca - a o kulach jest i stać niestety nie mogę. Fakt, mogłam przyjść wcześniej - jakieś 30 min. Ale to nie jest rozwiązanie przy mym stanie zdrowia. I tak źle i tak niedobrze. I co zrobić !? Oczywiście, ja pójdę na Mszę w poniedziałek i nie tylko ale często w niedziele mnie nie ma i to mnie smuci. Co się dzieje z ludźmi !? Wszyscy tak bardzo chorzy!? No jedynie, że na sumienie. Nie piszę tego w celu żalenia, ale jako pokazanie że coś nie tak dzieje sie dzieje w ludzkim sercu. Trzeba sobie odpowiedzieć na pytanie - tak chodzę do kościoła i ... co z tego wynika ?Bądź nie chodzę i co z tego wynika ...
Za wszelkie błędy przepraszam, piszę bez okularów
A nie możesz przynieść sobie rozkładanego krzesełka? Gdyby tak rozłożyć je obok pierwszej ławki, to zaraz by kilka osób się zreflektowało, że dziewczyna o kulach, a nie ma gdzie siedzieć. Albo po prostu można poprosić o ustąpienie miejsca. Nie każdy ma oczy dookoła głowy...
clever - idąc o kulach którą z wolnych rąk targać sobie jeszcze krzesło?
omyk, mi chodzi o tych co mają oczy na swoim miejscu Rozmawiam o tym z ks i uważa, że pojawiła się znieczulica. Więc należy się modlić za siebie i za tych co przychodzą do Kościoła aby nie dopadło nas to choróbsko
Śpioszku no. Chodzi mi o to, że gdyby osoba idąca o kulach nagle rozłożyła sobie stołeczek, albo ktoś jej w tym pomógł, to przecież nie można by było tego nie zauważyć, zaraz by się miejsce znalazło, taki haczyk troszkę psychologiczny. Jak osoba niepełnosprawna czy po wypadku już siedzi obok zdrowego chłopa na takim krzesełku, to jak nie ustąpi - sąsiadka oplotkuje, sąsiad krzywo popatrzy, i tak dalej


Rozmawiam o tym z ks i uważa, że pojawiła się znieczulica.
A nie mógłby powiedzieć z ambony, że ta i ta część ławki jest zajęta dla Ciebie? Albo po prostu wydrukuj karteczkę z napisem "rezerwacja" i połóż na ławce. Jest sto różnych sposobów, trzeba sobie radzić.
omyk, ale ja nie chodzę do swego kościoła parafialnego (jestem w innej diecezji). A rozmawiałam z księdzem, który mieszka w Warszawie.
Omyczku drogi, nie wszystko jest tak proste jak się wydaje. Poważnie.
Rachel, nie mówię, że jest proste. Tyle, że nie wyobrażam sobie nie pójść z takiej przyczyny na niedzielną Eucharystię. Nie wierzę, żeby na tłum ludzi w kościele nie znalazła się ani jedna, która by Ci ustąpiła miejsca.
omyk, nie mówię że nie chodzę co niedziela Jak są zjazdy, problemu nie ma. A jak zjazdu nie ma to idę i próbuję a nie mogę szukać miejsca na początku kościoła ze względu na swoją niepełnosprawność. Niestety muszę siedzieć na końcu na wszelki wypadek. I tutaj nie chodzi o mą niepełnosprawność, a o niepełnosprawność duchowość co niektórych ludzi.
Okej Rachel, wierzę Ci, chociaż ciężko mi sobie wyobrazić np. 30 ludzi, którzy kolejno odmawiają ustąpienia miejsca na wyraźną prośbę osoby wspierającej się na kulach... Ale wierzę, że i tak może być.
Ja na Mszę w niedzielę nie zawsze chodzę. Kiedyś byłoby to dla mnie nie do pomyślenia. Ale okoliczności się zmieniły...
ja nie wyobrażam sobie niedzieli bez Eucharystii , nie mogłabym

omyk, mi chodzi o tych co mają oczy na swoim miejscu Rozmawiam o tym z ks i uważa, że pojawiła się znieczulica. Więc należy się modlić za siebie i za tych co przychodzą do Kościoła aby nie dopadło nas to choróbsko

Hmmm, to może niech szanowny ksiądz, zamiast prawić banały i użalać się nad złem tego świata, sam ruszy zadek, i 15 minut przed mszą położy na jednym z miejsc karteczkę z napisem "zarezerwowane". Bo gadać i użalać się nad złem świata to jest prosto, ale samemu wykazać minimum dobrego serca, "poświęcić się" (wielkie mi poświęcenie... 5 minut raz na tydzień by mu to zajęło...) i coś dla drugiego człowieka zrobić - już gorzej.

Ergo - jak na moje, to modlić się należy przede wszystkim za księdza, który, widząc pewną formę przykrości, która się dzieje, i mając bezproblemową możliwość jej zaradzić, nic nie robi tylko gada i narzeka na znieczulicę. Może warto by było, aby ów jegomość, skoro już tak błyskotliwie zauważył znieczulicę, zaczął ją likwidować - począwszy od siebie.

Sorry za ostre słowa, ale nie cierpię takich ludzi - gadać i biadolić umieją, ale nie zauważają, że sami też mogliby COKOLWIEK zrobić.

EDIT:

A jeżeli rozmawiałaś z księdzem nie z tego kościoła, do którego chodzisz, to porozmawiaj z tymi, do którego akurat chodzisz. Może wykażą NIECO dobrej woli, i zarezerwują miejsce.
Merytorycznie Drizzt ma rację.

Merytorycznie Drizzt ma rację.
Też tak uważam.
Jednak jest ale ...
1. Rozmawiałam z ks , który nie jest na parafii.
2. Nie uczęszczam do jednego kościoła. Zależy gdzie się znajdę, tam jestem na Mszy Świętej. W ciągu tygodnia jestem w tym, który jest koło radia. W niedzielę zależności gdzie wyląduję.
Więc bym musiała chodzić do każego księdza i przedstawiać sytuację a przecież nie znam księży z całej diecezji
I nie chodzi o samo biadolenie. Można cóś napisać do np. gazety katolickickiej.
Oj kochani, sam poruszam się o kuchach, czasem jest tak że nawet bym wytrzymał z bólem, ale potem cała niedziela i poniedziałek bym narzekał, lecz nie o to idzie. Jestem zawsze w Kościele na niedzielnej Eucharystii,chyba że choroba, czy inne ważne przyczyny mnie do tego nie zmuszą.

Powiem szczerze, że kilka razy z lenistwa mi się nie chciało "dupska" podnieść, bo stawy bolały, ale dał bym radę, jak bym się zawziął. Eucharystia, to czerpanie przez ze mnie życia - jak jej nie ma, szczególnie przez mój grzech to, umieram podwójnie . Tak czy inaczej są to grzeszne me wyjątki.... mea culpa......

Lecz na Pierwszej Komunii mojej Miriam, nikt mi nie ustąpił miejsca, myślałem, że umrę z bólu..... trzy dni chorowałem potem, więc wiem jak to jest.....
Przychodzę zawsze na pierwszą Msze /o godz siódmej/ i nie zdarzyło się by zabrakło miejsc siedzących. Ba nawet na takie nabożeństwa na które walą "dzikie tłumy" / np. Triduum/ zawsze siedzę. Wystarczy wyjść wczesniej z domu.
Ja zanim się wybiorę to zdążę na wieczorną Mszę, miejsc nie brakuje i lubię Msze wieczorne, chociaż w dzień też mi się zdarza być na Mszy i muszę dodać, że u nas są bardzo uprzejmi ludzie i ustępują miejsca.
Rachel - a nie uważasz, że w takim razie warto znaleźć sobie jeden konkretny kościół (przynajmniej na niedzielną Eucharystię) i tam porozmawiać z kościelnym czy którymś księdzem, żeby przed Mszą o tej i tej godzinie zostawiać karteczkę "rezerwacja"? Moim zdaniem w ogóle można by było pomyśleć, żeby wprowadzić "rezerwację" dla osób chorych albo niepełnosprawnych - na przykład z boku przy bocznym wyjściu, jeśli jest, albo z przodu - jeśli obok są drzwi. Tak, żeby osoby chore miały komfort, wygodę, w miarę dobry widok na ołtarz i przy okazji blisko drzwi na wszelki wypadek. To nie jest takie trudne. Na parkingach mogą być miejsca z wózkiem, to dlaczego w kościele miałoby nie być? Trzeba tylko inicjatywy parafian, konkretnych pomysłów i działania, zamiast narzekań...
omyk, ciekawy pomysł, i godny zrealizowania. Tutaj rzucę hasło.
Z tymi miejscami dobry pomysł. Choć dobrze by było jakby w kościele były tylko miejsca siedzące dla starszych osób i niepełnosprawnych. Może wtedy by ludzie nie pchali się na siłę do ławek a potem siedzieć w ścisku. A tak wiadomo dla kogo są te miejsca.
Jeśli w naszym społeczeństwie jest brak szacunku dla osób starszych, słabo widzących lub słabo słyszących, dla osób niepełnosprawnych to wypadałoby tak robić, aby im stworzyć odpowiednie warunki do uczestniczenia we mszy św., tak aby mogły dobrze widzieć co sie dzieje na ołtarzu, aby mogły lepiej słyszeć, aby też było im wygodnie. Nie zrobią ci, którzy nie mają dla takich ludzi szacunku. Mogą zrobić to ci, którym leży na sumieniu dobro takich ludzi i warto się wtedy starać, aby umożliwić takim osobom odpowiednie warunki.