UmiĹscy
Witam. Jestem praktykującym katolikiem, facetem lubiącym innych facetów. Mam w związku z tym problem i to dość poważny. Po prostu czuję się źle, że mam taką orientację, bo wiem jak inni ją postrzegają - czyli bardzo negatywnie. Moje życie wiąże się z ukrywaniem przed innymi, tego kim naprawdę jestem. Nieraz wręcz udaję hetero w gronie osób, aby mnie w żaden sposób nie podejrzewali. Chyba przez to też nie mam przyjaciół, bo nie umiem być prawdziwy. Nie mogę się ujawnić, nie chce tego, bo boję się. Moją rodzinę z pewnością by to zabiło. To dziwne, kiedyś podobała mi się płeć przeciwna, ale to wszystko się zmieniło, chyba w okresie dojrzewania. Z tego co czytałem o kształtującej się orientacji homoseksualnej, to zgadzam się, tak jak jeden mądry profesor zauważył u swoich pacjentów, że to m.in wynik niewłaściwych relacji z rodzicami. I też takie miałem. Otóż mama nadopiekuńcza, a tata nadużywał bardzo alkoholu i nieraz przez to traktowałem go jak wroga. Kiedyś myślałem o zmianie orientacji, ale z tego co wiem , to nie ma na to żadnych farmakologiów. Kiedyś były metody na to np. oglądanie nagich zdjęć kobiet i onanizowanie się do tego. Ale zostały wycofane i uznane za niemoralne praktyki. Obecnie stosuję się terapię reparatywna, która jest mało skuteczna. Czytałem coś o tym i wątpliwym jest, aby mnie to zmieniło. Jestem świadomy czynników, które mogły wywołać u mnie taką orientację. Mam teraz dobre relację z rodzicami. Nie mam do nikogo żalu. Czuję, że mam już tak ukształtowaną orientację i nic już tego nie zmieni. Staram się żyć w czystości, nie miałem żadnych kontaktów z innymi homoseksualistami. Nie wiem czy dam radę jeszcze tak dłużej żyć sam. Nie lubię widoku zakochanych par, czuję wtedy smutek, bo też chciałbym być przytulony, poczuć że ktoś mnie rozumie, kocha. Czuję, że coraz bardziej pcha mnie do tej samej płci. Marzę o tym, aby się zakochać w innym facecie ze wzajemnością, chciałbym tak żyć. Zaczynam odczuwać coraz większa frustrację, bo nie czuję się szczęśliwy. Tak na zdrowy rozsądek, to nie wiem kogo krzywdzi taki związek dwóch facetów, którzy na prawdę się kochają i są sobie wierni. Was to na pewno napawa jakimś obrzydzeniem i chętnie wskazalibyście na Biblię. Przypadek Sodomy, Gomory i występujących tam stosunkach homoseksualnych mnie nie przekonuje. Tam była totalna rozpusta, gwałty, tamtejsi mieszkańcy nie posługiwali się językiem miłości, tak więc, nie sądzę aby można było po tych fragmentach stwierdzić, że prawdziwa miłość homoseksualna jest czymś złym. Jedynie Nowy Testament mówi coś jaśniej: "Nie będziesz obcował z mężczyzną, tak jak się obcuje z kobietą. To jest obrzydliwość" oraz "Ktokolwiek obcuje cieleśnie z mężczyzną, tak jak się obcuje z kobietą, popełnia obrzydliwość. Obaj będą ukarani śmiercią, sami tę śmierć na siebie ściągnęli." Ale dla mnie i tak to nie jest za jasne, bo nie wiem czemu to jest takie złe, taki związek partnerski pomiędzy homoseksualistami, którzy się kochają i są sobie wierni.
Czuję już naprawdę tak wielki mętlik w głowie, że nie wiem czy mi nie odbije
Ja bym proponował podjąć terapię. Jest o niej sł kilka w wątku Homoseksualizm
Napisz do mnie maila, wyślę Ci dobre książki na ten temat.
Znalazłem w tamtym temacie 3 strony:
http://www.odwaga.oaza.pl/homepage.html
http://www.pascha.pl/zdrowienie.php
http://www.okiem.pl/cnota...zm.htm#leczenie
Dziękuję za namiary.
Coś czuję, że chyba będę musiał podjąć terapię na odległość. Czy idzie tak? Będę musiał się spytać.
Mam nadzieję, że ta zmiana orientacji będzie trwała. To by było straszne, gdybym po latach od wyleczenia się z tego wziął ślub i miałbym jakiś nawrót.
Ehh, ale ja jestem pesymista
Z jakiego jesteś miasta?
Skontaktuj się z Paschą, to z tego co piszą na stronie organizacja ogólnopolska i mają ludzi w większych miastach.
Ale dla mnie i tak to nie jest za jasne, bo nie wiem czemu to jest takie złe, taki związek partnerski pomiędzy homoseksualistami, którzy się kochają i są sobie wierni.
Sympatyczny człowieku, spróbuj na to spojrzeć w ten sposób:
Kobieta i mężczyzna to istoty, o szeregu podobieństw i różnic. Mogą być z sobą, aby łączyć podobieństwa i poznawać różnice. W jednym jak i w drugim przypadku mamy do czynienia z postawą ofiarności: dla podobieństw ofiarują sobie czas, pieniądze, troskę o rozwijanie tychże podobieństw. Dla różnic ofiarują sobie również czas, ale tez zrozumienie, wzajemną odpowiedzialność, dobrze pojętą tolerancję, a nade wszystko chyba - miłość wzajemną.
Poza ofiarnością mamy tu również element obdarowania. Wyraża się on całą masą elementów kształtujących więzi kobiety i mężczyzny. On - zdobywca i strażnik daje pożywienie, pokój i strzeże ich jako wartości wspólnych obojgu. Ona: przeżywa fascynację i oczarowanie męstwem - a więc czymś, co tak na prawdę nie będzie jej przyrodzoną cechą. Jak zatem mają realizować ofiarność oraz obdarowanie żyjący w związkach homoseksualnych, skoro obaj (oboje) mają to samo?
Sivis dzięki za książki, będę miał co czytać przez najbliższe miesiące.
Jeśli jest tak jak piszesz, że organizacja Paschy ma ludzi w większych miastach, to nie będę miał problemu, aby do takowego dojechać.
Dlatego w praktyce, w jakimś stopniu być może, że takie pary mogą realizować ofiarność oraz obdarowanie. Możesz napisać w jaki sposób? Daruję sobie detale techniczne tego układu, bo to ni ciekawe, ni tym bardziej ważne. Bez względu na wszystko, mężczyzna zawsze będzie mężczyzną.
Bez względu na wszystko, mężczyzna zawsze będzie mężczyzną.
Tak, ale może zachowywać się jak delikatna kobieta, bo w końcu taki homoseksualista nie ze swojej płci brał głównie wzór. Tak więc, w większym czy mniejszy stopniu może być przyprawiony o charakter płci żeńskiej. Trochę coś o tym wiem. To co widzi się czasem w kabaretach, jak parodiują homoseksualistów, to takie przypadki baaaardzo kobiecych gejów występują jednak w realu, ale są bardzo rzadkie.
Ważne jest, ile masz lat. Bo w pewnym wieku zafascynowanie takie może być czymś normalnym. Dlaczego to twierdzę? Ponieważ napisałeś, że jeszcze nie przeszedłeś do czynów.
Czyli wszystko przed tobą.
Jeżeli chcesz być hetero i do tego dążysz, to Twoja decyzja na pewno zdeterminuje cię do podejmowania kroków odpowiednich ku temu. Jeżeli twój zamiar się powiedzie, to radzę się nie przejmować tym,że kiedys fascynacja mężczyznami może powrócić.
Po co robić sobie sztuczne problemy? Orientacja się kształtuje wraz z wiekiem. Tak albo taka, co to ma za znaczenie? A tym bardziej, religijne? To jak kolor włosów.
Bo w pewnym wieku zafascynowanie takie może być czymś normalnym. tak, około 4-5 roku życia...
Są ludzie aseksualni
Są ludzie aseksualni
Tylko jak jest możliwe aby ktoś nie odczuwał wogóle niczego na płaszczyźnie seksualności i nie troszczył się o pilęgnowanie tej sfery?
To tak jakby negował samego siebie.
Są ludzie aseksualni Jak również posiadający inne anomalie...
tak, około 4-5 roku życia...
niekoniecznie o taki wiek mi chodziło:)
Areczku, właśnie dlatego, że kiedy wyznaje się jakąś religię, to chce się też przestrzegać jej praw. Ja wierzę w to (i wiem o tym), że mój Pan daje pewne zasady moralnego życia, dlatego do nich się stosuję.
Ważne jest, ile masz lat. Bo w pewnym wieku zafascynowanie takie może być czymś normalnym. Dlaczego to twierdzę? Ponieważ napisałeś, że jeszcze nie przeszedłeś do czynów.
Czyli wszystko przed tobą.
Jeżeli chcesz być hetero i do tego dążysz, to Twoja decyzja na pewno zdeterminuje cię do podejmowania kroków odpowiednich ku temu. Jeżeli twój zamiar się powiedzie, to radzę się nie przejmować tym,że kiedys fascynacja mężczyznami może powrócić.
Moje skłonności homoseksualne pojawiły się mniej więcej w okresie dojrzewania, a manifestowały się w snach, myśleniu o facetach. Bałem się wtedy zapytać samego siebie o swoją orientację. Dopiero gdy stałem się pełnoletni leciał taki program w TV o homoseksualizmie, wtedy to musiałem przyznać się przed sobą, że jestem kochający inaczej.
Chciałbym podjąć terapię, ale boję się, że to się jakoś wyda. Musiałbym bajerować bliskich gdzie to ja się wybieram na tyle godzin. W realu nikt nie wie o moim problemie, nawet spowiednik, który pewnie powinien zboczyć cały mój obraz w związku z moimi grzechami nieczystości. Na ten czas pozostaje mi jedynie modlitwa. Lęk we mnie jak zwykle wygrywa. Kawał ze mnie cholernego introwertyka.
W realu nikt nie wie o moim problemie, nawet spowiednik, który pewnie powinien zboczyć cały mój obraz w związku z moimi grzechami nieczystości. Pod znakiem zapytania stoi zatem twoja spowiedź, jej ważność.
Ciśnie mi się wtedy w myślach: "eh gdyby wiedział, że jestem homoseksualistą." No i o to właśnie się rozchodzi. Spowiedź nie jest szczera.
Unworthy, napisz do Paschy czy Odwagi i zapytaj o rady, jeśli masz z czymś problem.
Przez nich przewinęła się pewnie masa ludzi o podobnych problemach i może mają jakieś fajne rozwiązania?
Uważam,że nie musisz o niczym mówić rodzicom. Gdybyś chhciał,to byś powiedział, jeśłi nie masz takiej potrzeby, to nic nie mów.
Ja się przyznałam kiedyś,że jestem zakochana w pewnym człowieku, a że on im nie pasował( jak kazdy zresztą), to było duzo przykrości. rodzicom, kiedy jsteśmy już "duzi", nie trzeba spowiadać sie ze wszystkiego...
Problem jest twój, ale niedobrze rozwiązywać go samemu. Przydałby się przyjaciel, ktoś, komu możesz zaufać, z kim porozmawiać...Jeśli jesteś introwertykiem, to sprawa utrudniona. Wiem coś o tym...
Jeżeli zafascynowanie wystąpiłow okresie dojrzewania, to niech ciebie cieszy fakt,że obejrzałeś program o homoseksualiźmie i że dzięki temu zdałeś sobie sprawę z własnej orientacji seksualnej. To ważne...
Ks.Marek, ale jak to, że od razu spowiedź jest nieszczera?! Ale powinna być ważna jeśli mówię wszystkie grzechy. Chyba o to chodzi w szczerej spowiedzi, by nie taić grzechów, co nie? Zaraz wpadnę w kolejnego doła jak mi powiesz, że moje spowiedzi były nieważne.
Co do tego sposobu by przedstawić problem rodzince (z którą mieszkam), że jest coś, ale dokładnie nie mówię co, wybieram się na terapię, która może nawet trwać latami. Na pewno będą bardzo spokojni i nie będą chcieli wydobyć ze mnie informacji, gdzie to ja łażę przez tyle lat.
Pewnie dopiero jak wyjadę na swoje i nabiorę pewności siebie, to skorzystam z tej terapii.
Sivis Amariama, masz rację będę musiał do nich napisać.
Eh, czuję, że mój charakter mi tego nie ułatwi by spotkać się np. z taką grupą wsparcia i się przed nimi tak po prostu otworzyć. Mam bloka w sobie, jestem wyjątkowo aspołeczny. Najlepsze refleksie przychodzą mi kiedy jestem sam. Eh, kim ja jestem, totalna beznadzieja.
Myszkunia, nie muszę, nic mówić rodzicom, ale jak będę musiał wyjechać na terapię do większego miasta, to może spędzę tam nawet pół dnia i tak pewnie kilka razy w miesiącu przez wiele lat. Dla rodziców dorosłego już syna, który nie wychodzi na spotkania towarzyskie, mogłoby się wydać podejrzane, takie znikniecie na dłuższy czas. Nie wiem czy nie przesadzę, jeśli powiem, że mogliby mnie śledzić.
syna, który nie wychodzi na spotkania towarzyskie, mogłoby się wydać podejrzane, takie znikniecie na dłuższy czas. Nie wiem czy nie przesadzę, jeśli powiem, że mogliby mnie śledzić.
No to byś musiał coś wymysleć albo odmówić wyjaśnień.
W dni, w które masz terapię np. jeździć na jazdę konną lub w te dni pomagać jakiejś starszej osobie lub cokolwiek innego. Wtedy, gdy zapytają, mówisz,że coś załatwiałeś oraz...( i tu wymieniasz tą jazdę konną czy pomoc czy inne coś)
Sympatyczny człowieku, spróbuj na to spojrzeć w ten sposób:
Kobieta i mężczyzna to istoty, o szeregu podobieństw i różnic. Mogą być z sobą, aby łączyć podobieństwa i poznawać różnice. W jednym jak i w drugim przypadku mamy do czynienia z postawą ofiarności: dla podobieństw ofiarują sobie czas, pieniądze, troskę o rozwijanie tychże podobieństw. Dla różnic ofiarują sobie również czas, ale tez zrozumienie, wzajemną odpowiedzialność, dobrze pojętą tolerancję, a nade wszystko chyba - miłość wzajemną.
Poza ofiarnością mamy tu również element obdarowania. Wyraża się on całą masą elementów kształtujących więzi kobiety i mężczyzny. On - zdobywca i strażnik daje pożywienie, pokój i strzeże ich jako wartości wspólnych obojgu. Ona: przeżywa fascynację i oczarowanie męstwem - a więc czymś, co tak na prawdę nie będzie jej przyrodzoną cechą. Jak zatem mają realizować ofiarność oraz obdarowanie żyjący w związkach homoseksualnych, skoro obaj (oboje) mają to samo?
Mam do księdza szereg pytań: czy w istocie miłości jako główny cel naszego bycia w związkach zawiera się łączenie różnic, ścieranie przeciwności? Myślę, że tak radykalny podział między tym co męskie, a kobiece we współczesnych czasach nie ma już prawie racji bytu. Ja absolutnie nie postrzegam swojej roli w związku jako osoby odpowiedzialnej tylko za fascynację męstwem. Przynoszę też do domu pożywienie i mam dobrą orientację w terenie oraz świetnie położyłam glazurę w łazience (jakież to męskie). Mój partner czasem zapłacze, gotuje lepiej ode mnie- czy to znaczy, że niemożemy być dobrą parą?
Czy nie można realizować ofiarności i obdarowania w relacjach jednej płci?
PS. Proszę księdza jak postrzega się w KK obojnactwo?
Będę wdzięczna za odpowiedź.
Pozdrawiam serdecznie
czy w istocie miłości jako główny cel naszego bycia w związkach zawiera się łączenie różnic, ścieranie przeciwności? NIe. Istotą miłości jest sakralizacja wspólnoty, gdzie miłość się reazlizuje: Kościół, małżeństwo, przyjaźń, ojczyzna, etc.
Ja uważam, że absolutnie nie mówić rodzicom i najbliższym. Po co to? To dla nich byłoby ciężkie przejście, nie wiadomo, jak by zareagowali. Chyba że masz takie zaufanie do rodziców, że możesz im o tym powiedzieć.
Unworthy, zacznij przyzwyczajać rodzinę do tego, że wychodzisz z domu. Przecież dorosły facet nie musi się tłumaczyć, gdzie idzie, nie? Trochę inaczej jest z kobietami... Pewnie, że budowanie na kłamstwie też nie jest dobre, bo będzie trzeba to robić, by móc sobie pomóc, ale trudno. Poza tym każdy ma prawo do własnych tajemnic - zwłaszcza dorosły człowiek. A rodzice, cóż... mam nadzieję, że mają wystarczająco dużo zaufania.
Do ks. Marka:
Dziękuję za podjęcie dyskusji.
- definiuję się społecznie jako człowiek, seksualnie- jako kobieta. Bóg obdarzył mnie różnymi talentami, także tymi uważanymi ogólnie za męskie i zamierzam je rozwijać.
- pisząc 'partner' miałam na myśli mojego męża, a także przyjaciela, źródło szczęścia, wsparcia, etc.
- nie sądziłam nigdy, że można komuś imponować rozmiarem garderoby. A na poważnie myślę, że można ofirowywać siebie nawzajem będąc ze sobą w ciężkich chwiliach, ale też dzielić cudowne momenty, opiekować się kimś w chorobie. I to wszystko w obrębie jednej płci. Także nieprzespane noce (też z powodu dziecka) są udziałem par homoseksualnych).
Także nieprzespane noce (też z powodu dziecka) są udziałem par homoseksualnych). Ale to nie ich dziecko.
Nigdy homoseksualiści nie poznają co to ojcostwo/macierzyństwo. Mog mówić tylko wrażeniach, o protezach.
A jeśli w związku homoseksualnym dwóch kobiet jedna z nich jest matką biologiczną, a druga uczestniczy aktywnie w życiu i wychowaniu (jak często dzieje się w heteroseksualnych parach z dzieckiem adopcyjnym, lub dziećmi po wdowie)?
Czy relacje matka-ojciec-dziecko opierają się na czystej biologii?
Czy nie wzruszy księdza płacz dziecka, tylko dla tego, że nie nie ksiądz jest jego ojcem?
Życia nie definiuje li i tylko czysta biologia!
die_eule napisał/a:
- pisząc 'partner' miałam
I przy okazji personalizm poszedł sobie na spacer...
Przykro mi, ale nie rozumiem w czym zawiera się odpersonalizowanie mojego związku?
Chyba nie przez nomenklaturę?
Chyba jednak warto rozmawiać, a nie czepiać się słówek.
Chyba nie przez nomenklaturę?
Chyba jednak warto rozmawiać, a nie czepiać się słówek. Można od tego uciec, ujmując w schemat nomenklatury. Jednak życie swego się dopomina. Partner to ktoś, kto dziś nim jest, jutro może być inny. Jak w tańcu, albo w pracy w Policji...
Proszę ksiedza, z całym szacunkiem- w kwesti 'partnera' chodzi tu tylko o semantyczny zakres słowa. Idąc dalej tym tropem mogę udowadniac ksiedzu, że mąż może być też osobą, która dziś jest, a jutro nie ma- w końcu nikt nie zna dnia ani godziny. Tylko to oddala nas od meritum.
W jaki sposób dziecko ma zakodowane, że przeznaczeni mu są rodzice heteroseksualni? Mówimy o rodzicach biologicznych, czy o rodzicach, którzy dziecko wychowują?
Szczerze powiedziawszy tekst o "świrujących dzieciach" bardzo mnie zaskoczył. Można przecież stracić rodziców, ale czy to jest argument przemawiający przeciw umiejętnościom dwóch kobiet w wychowaniu dziecka? A samotne matki, a kobiety wychowujące dzieci z pomocą rodziny (babci, cioci)?
I kwestia ostatnia: chciałabym, aby recepty na życie można było odnaleźć w stwierdzeniach typu: "młotek młotkiem" etc. Proszę księdza! z tego zdania nic nie wynika i nie wnosi ono nic do dyskusji. Oprócz tego, że jest ładnym, okrągłym sformułowaniem. Trudno mi nawet się do tego ustosunkować, bo takie wypowiedzi same w sobie zamykają wymianę zdań, a stają się czczą żonglerką chwytami erystycznymi.
W jaki sposób dziecko ma zakodowane, że przeznaczeni mu są rodzice heteroseksualni? Mówimy o rodzicach biologicznych, czy o rodzicach, którzy dziecko wychowują?
Szczerze powiedziawszy tekst o "świrujących dzieciach" bardzo mnie zaskoczył. Można przecież stracić rodziców, ale czy to jest argument przemawiający przeciw umiejętnościom dwóch kobiet w wychowaniu dziecka? A samotne matki, a kobiety wychowujące dzieci z pomocą rodziny (babci, cioci)?
Nie można tego porównywać. Czym innym jest wychowywanie dziecka przez kobiety, które są babcią, ciocią, matką, czym innym przez dwóch kochanków [tej samej płci]. Dziecko wyczuwa anormalność sytuacji, nawet jeśli kwestie "łóżkowe" próbuje się przed nim ukryć. Jeśli wie, że w innych rodzinach jest normalnie, a w domu takiego dziecka dwie mamy lub dwoje tatusiów sypiają w jednym łóżku to sądzę, że wie również, że to ostatnie nie jest czymś tak naturalnym.
Nie ma znaczenia czy rodzice są biologiczni czy nie. Rodzicami nie są ci co nas urodzili, dali nam życie lecz ci co nas wychowywali, ci co przewijali nam kupki, przytulali gdy sie przewróciliśmy, pocieszali, wspierali i wiele innych rzeczy wykonywali przy nas. Dziedziczność cech nie ma tu nic do rzeczy. To na tyle.
ok. przyjmuję, jednak moja wymiana zdań z ks. Markiem zaczęła się od argumentu ksiedza, że o 'pełnoprawnej' miłości w związku dwojga ludzi może być mowa dopiero, gdy obie strony zaangażowane są w wychowanie potomstwa. Stąd wzięły się moje rozważania na temat 'jakości' miłości do dziecka w związkach nietypowych.
Staram się zrozumieć.
Nie wypowiadam się w temacie "za i przeciw" wychowania dzieci przez związki seksualne, ale istoty między dwojgiem ludzi w ogóle. Jak daleko sięga definicja tego co jest miłością, a co być nią nawet nazwaną nie może, ze względu na ramy wyznania?
Zastanawiam się czy miłość można ująć w ramy klasyfikacyjne? Tj. w sytuacji gdy kocham kogoś, a kodeks wiary mówi, że to nie jest prawdziwa miłość, to moje uczucie przestaje być prawdziwe, wartościowe?
[ Dodano: Wto 04 Lis, 2008 21:41 ]
w związkach nietypowych. chorych
Stąd wzięły się moje rozważania na temat 'jakości' miłości do dziecka w związkach nietypowych.
Uważam,ze jestt różnica pomiędzy wychowaniem przez kobiete, która jest hetero a kobietę, która jest homo.tak samo jak jest różnica pomiędzy wychowaniem przez mężczyznę hetero i mężczyznę homo ( na korzyść hetero).
aga napisał/a:
Czym innym jest wychowywanie dziecka przez kobiety, które są babcią, ciocią, matką, czym innym przez dwóch kochanków [tej samej płci].
bywa podobne. taki człowiek ma szanse realne na homoseksualizm.
W takim razie dziwne, że KK nie odbiera takim kobietom dzieci, skoro homoseksualizm dzieci jest tu realnym zagrożeniem.
W takim razie dziwne, że KK nie odbiera Bo Kościół nie Waffe SS, ani |Kriegs Kommando.
Zastanawiam się czy miłość można ująć w ramy klasyfikacyjne? Tj. w sytuacji gdy kocham kogoś, a kodeks wiary mówi, że to nie jest prawdziwa miłość, to moje uczucie przestaje być prawdziwe, wartościowe?
Przede wszystkim miłość to nie uczucie, a po za tym wychowanie nie polega jedynie na ofiarowaniu Miłości.
trzeba jeszcze dawać odpowiednie wzorce. A ztym w takiej rodzinie to zawsze kłopot. "Rodzina" heteroswksualna bywa dysfunkcyjna. Homoseksualna jest dysfunkcyjna zawsze.