ďťż
Strona początkowa UmińscyOjciec Mień - świadek wiary w ZmartwychwstałegoBez rąk, bez nóg ale nie bez wiary - Nick VujicicList Kongregacji Nauki WiaryZachwiania wiary... POMOCYZbawienie: tylko z wiary czy z wiary i z uczynków?Richard Dawkins - Root of All Evil?Gender Mainstreamingszpakowski...zakazany owoc czy przejaw codzienności?Do kiedy indeks?
 

Umińscy

Jakiś czas zmagam się z depresją, od kilku miesięcy nie biorę leków, nie jest źle, ale najgorsze jest to, iż brak mi wiary. Przed depresją, byłam wierząca, wszystkie problemy zawierzałam Bogu, teraz nie potrafię.Ciągle zadaję sobie pytanie, czy on istnieje, a pada odpowiedź pewnie nie. Pomóżcie mi odzyskać wiarę, nadzieję, miłość...



Ciągle zadaję sobie pytanie, czy on istnieje, a pada odpowiedź pewnie nie.
Wiara do relacja mojego Ja to Bożego Ty, a nie monolog. Podobnie modlitwa. Zachęcam na początek do zrobienia solidnego rachunku sumienia z całego życia. Szczególnie należy zwrócić uwagę na plusy, na pozytywy - nawet te najdrobniejsze. Nawrócenie, zbudowanie w Bogu musi brać początek w dobru - tym wypracowanym samemu, jak również w tym uzyskanym za pośrednictwem innych.
Trzeba jednak szczerze też stanąć w prawdzie przed minusami. Nie szukać dla nich usprawiedliwień, lecz rzetelnie uzmysłowić sobie, że tu i tu konkretnie zawaliłem sprawę.
Dodatkowo: lektura Pisma Świętego, z uwzględnieniem historii Piotra Apostoła.
Polecam na początek:

No cóż, niestety jesteśmy jednością psychoduchową i zły stan emocjonalny odbija się na naszym przeżywaniu wiary. Ale wiara nie powinna odpowiadać emocjom, jakąś rolę odgrywa nasz rozum i chociaż to trudne (wiem po sobie) to warto rozumowo sobie pewne rzeczy przekładać typu - mimo choroby przecież moje dawne doświadczenie nastawienie były prawdziwe, nie stracilam i tylk omuszę do tego wrócić. No i modlitwa - o dar wiary stałej ,stabilnej

ale najgorsze jest to, iż brak mi wiary. Przed depresją, byłam wierząca, wszystkie problemy zawierzałam Bogu, teraz nie potrafię.

o to witaj w "klubie",

Wiesz, kazdy czlowiek w swoim zyciu ma zalamania wiary. Mysle, ze Pan Bog dopuszcza do takiej sytuacji abysmy mogli szukac Go na nowo, czyli przez to bardziej sie do Niego zblizac. Bardzo czesto tak sie dzieje, gdy spotykaja nas tragedie zyciowe.
Szukamy punktu oparcia, a tu nic, pustka...
Z mojego podworka - nawet jak nie widze sensu w niczym to "cos" mi kolo ucha szepcze idz do kosciola. Ide wowczas i tak sobie siedze. Po godzinie mam spokoj wewnetrzny. Dla mnie jest to jak pokarm, ktory daje mi sile przetrwania na nastepny dzien.




najgorsze jest to, iż brak mi wiary. Przed depresją, byłam wierząca, wszystkie problemy zawierzałam Bogu, teraz nie potrafię.Ciągle zadaję sobie pytanie, czy on istnieje, a pada odpowiedź pewnie nie. Pomóżcie mi odzyskać wiarę, nadzieję, miłość...
Miło,że piszesz. I że podejmujesz tak ważny temat.
Moja rada jest taka: nic na siłę.
Nie zmuszaj się do wiary. Ani do niewiary. On się powoli będzie o Ciebie upominał. Delikatnie Ci szepnie kilka słów miłości. Ale to wszystko POWOLI. Nie wolno się śpieszyć tylko dlatego,że cały świat dokądś biegnie.
A jeśli kiedyś utrzymywałaś z Nim relacje, to On Twoją niewiarę przyjmie, przyjmie i to, że przejmujesz sie swoją niewiarą. ( a to że się przejmujesz, też o czymś świadczy)

Mysle, ze Pan Bog dopuszcza do takiej sytuacji abysmy mogli szukac Go na nowo, czyli przez to bardziej sie do Niego zblizac. Bardzo czesto tak sie dzieje, gdy spotykaja nas tragedie zyciowe.

Wiesz co, znam takiego gościa, którego żona i trójka dzieci zaczadziły się w nocy. Trudno byłoby mu powiedzieć, że to dlatego, że Bóg chce aby on Go odkrył na nowo.

Trudno byłoby mu powiedzieć, że to dlatego, że Bóg chce aby on Go odkrył na nowo.
Jemu już nic nie powiesz. A poza tym, nikogo nie powinno obchodzić w tym momencie pytanie "dlaczego". Po 1 dlatego, że nie mamy już wpływu na odwrócenie tego wydarzenia. Po 2: Jest to dla nas wezwanie, by się strzec przed dymem, jaki się może ulatniać w naszych przewodach kominowych. Żadna śmierć nigdy nie jest bezowocna, ani bezcelowa.

Żadna śmierć nigdy nie jest bezowocna, ani bezcelowa.

Co Ksiadz Marek ma na mysli?
Dla kogoś, kto jest w depresji umieszczać posty o śmierci... Proszę Księdza nie spodziewałam się takiego braku podstaw psychologi. Nie neguję słów Księdza,( a właściwie Bibli) ale przypominam że są i nne słowa w tej cudownej Księdze mówiące o radości i pięknie , cudach w sercu naszym i oczekiwaniu na zbawienie!!! Bóg nikogo tu i teraz nie potępia-czeka jak Ojciec na swoje dzieci( dzisiejsza ewangelia) miłujący i przyjaciel pomimo naszych win-chcący wybaczyć nam nam nie jedno wystarczy przytulić się Niego i przeprosić .

Myślę tu m.in o porzekadle starym: jakie życie, taka śmierć. Jak było błogosławione to je nalęzy naśladować, czerpać ze zdroju dobra. Jeśli było kiepskie, to cóż - przestroga. W każdym wymiarze życia można mówić o Bożej pedagogii

Nie za bardzo lapie to, jakie zycie taka smierc?
Jesli mloda osoba ginie w wypadku samochodowym, czyli nagle, to jak sie odnosi jej smierc do jej zycia?

Jesli mloda osoba ginie w wypadku samochodowym, czyli nagle, to jak sie odnosi jej smierc do jej zycia?
Nie wiem, bo nie znam tej osoby. To nie o to chodzi, że dziś pytanie, dziś odpowiedź. Bardziej powinna interesować nas głębia danego człowieka, jego duchowość, jego relacje do Boga, bliźnich, swiata, samego siebie...
wydaje mi sie ze przychodzi w koncu taki dzien, kiedy wszyastko zaczyna sie zmieniac i widzi sie to czego sie do tej pory nie widzialo. mnie sie wydawalo na poczatku tego roku szkolnego, ze przechodze kryzys wiary, zadawalam sobie pytanie: jak ja, osoba mowiaca innym o Bogu, moze mowic, kiedy sama watpi? teraz wiem, ze nie widzialam wtedy pewnych rzeczy, oswiecilo mnie to na pewnej lekcji, kiedy mowilam o krzyzach, ze kazdy ma swoj krzyż... cierpienia, choroby... wtedy nie wiem skad, zaczelam im mowic, ze ciesze sie z kazdego dnia kiedy moge wstac i isc do pracy, chociaz okropnie mi sie nie chce. wtedy stanal mi przed oczami ten czas, kiedy nie wiedzialam czy moje dolegliwosci nie skoncza sie na przykuciu na jakis dluzszy czas do lozka, na szczescie przeszlo, chodze i... teraz widze, ze mam za co Bogu dziekowac...

[ Komentarz dodany przez: Annnika: Pon 09 Kwi, 2007 22:54 ]

teraz widze, ze mam za co Bogu dziekowac...
A ja dodam taki komentarz:

Nie wiem czy ktoś to już tutaj pisał, ale wydaje mi się, że utrata wiary w wyniku depresji może wiązać się właśnie z tym, że często nasza wiara oparta jest na emocjach. Kiedy czujemy się dobrze, równocześnie czujemy, że nasza duchowość i wiara idzie na przód; kiedy robi się źle, pojawiają się problemy, złe samopoczucie psychiczne, to i wiara podupada. Widzę to po sobie. Wprawdzie nie choruję na przewlekłą depresję, ale bywa, że stany podobne do deprsji gdzieś się tam po drodze zdarzają, podejrzewam, że większości z nas. Zauważam wtedy, że mój "entuzjazm duchowy" bardzo szybko opada, zaczyna mi być wszystko obojętne, przestaję się starać, wlaczyć. A to jest właśnie kwestia tego, że w wierze najczęściej polegam na emocjach. Praca nad tym nie jest prosta
Zdarza się że czas "podupadania" można równiez wiazać z czasem pustyni. Przecież człowiek przechodzi czasy pociechy jak i oschłości. A bardzo cenny jest czas oschłości w życiu duchowym.

A bardzo cenny jest czas oschłości w życiu duchowym.
Może i cenny. Ale można tak powiedzieć dopiero jak minie, bo w jego trakcie ciężko dojść do takiego wniosku

można tak powiedzieć dopiero jak minie, bo w jego trakcie ciężko dojść do takiego wniosku
W takim czasie to raczej kwestia trwania , i nie rezygnowanie z tego co dobre w czasie posuchy.

"Noc ciemna" św.Jana od Krzyża, jasno moim zdaniem przedstawia ten czas.

i nie rezygnowanie z tego co dobre w czasie posuchy.
Problem w tym, że czasem ciężko dojść do wniosku co jest w tym momencie dobre. Ja chyba w ten Wielki Post przechodziłam swoistą drogę krzyżową ze swoją pustynią. Już pod koniec miałam wrażenie, że wszystko we mnie, w środku umarło.
W takich monentach bardzo cenne jest dobry stały spowiednik i towarzysz duchowy. On patrzy na to zewnątrz, dostrzega to inaczej aniżeli my.
Dla mnie to jest bardzo ważne. Ogólnie w tym czasie staram działać na zasadzie , że to nalezy czynić [chodzi o trwanie w poprzednich postanowieniach] chociaż wydaje się to męczące, bez życia.

W takich monentach bardzo cenne jest dobry stały spowiednik i towarzysz duchowy. On patrzy na to zewnątrz, dostrzega to inaczej aniżeli my.
Aha, mów mi tak dalej

Wiem tylko tyle, że w czasie posuchy nie wolno podejmować żadnych ważnych decyzji, ale jak na ironię właśnie wtedy się takie najczęściej pojawiają

Aha, mów mi tak dalej
bardzo chętnie

[ Dodano: Czw 12 Kwi, 2007 12:50 ]

spać.
popieram!

po pewnym czasie człowiek jakby się wyćwiczy i jest zdolny, nie podejmować pochopnych decyzji w momentach
Cały dzień spać nie mogę albo spacerować
Parę razy już podjęłam decyzję pod wpływem emocji i potem żałowałam. Całe szczeście, że nie były to życiowe decyzje.
W ogóle w takich stanach ciężko racjonalnie myśleć. Stąd też często kryzysy w wierze.

Cały dzień spać nie mogę albo spacerować
Przejdź się z kapcia do Susza. Na pewno pomoże.

Przejdź się z kapcia do Susza. Na pewno pomoże.
Spoko, za 3 dni będę

Ale nie róbmy bo
A propos wątku: warto rozmawiać o swoich uczuciach, odczuciach, dołach, etc.
Co niektórzy wiedzą, jak to potrafi człowieka w ramy wstawić, iż łatwiej wówczas chyba sie wziąc "do kupy" zebrać.

A propos wątku: warto rozmawiać o swoich uczuciach, odczuciach, dołach, etc.
tylko co w przypadku przedstawicieli którzy unikają tej kwesti bo uważają że nie powinni mówić o nich itd.
Użalanie się w samotności

tylko co w przypadku przedstawicieli którzy unikają tej kwesti bo uważają że nie powinni mówić o nich itd.
Użalanie się w samotności

Fakt, jest to problem. Częste ucieczki w świat alkoholu, narkotyków, etc. Myślę, że mimo wszystko, trzeba nastawać w porę i nie w porę na gościa/kobietę i ratowac mimo protestów.

ratowac mimo protestów.
no tak. a co w przypadku ,kiedy osoba stworzyła swój świat... nawet jeśli mowi to jakby to ją nie dotyczy tylko mówi na odczepnego.
Czy na serio jest sens "wyciągania" uczuć , emocji itd. jeśli to moze pogorszyć jej stan ?
Bo przeciez nie wiadomo czy to jest stan przejściowy czy raczej symptomy choroby.

Czy na serio jest sens "wyciągania" uczuć , emocji itd. jeśli to moze pogorszyć jej stan ?
Psycholog zwykle stara się wydobyć z osoby właśnie jej emocje i uczucia, niekoniecznie jeśli jest ona chora na depresję. Duszenie w sobie emocji nie jest zdrowe ani fizycznie, ani psychicznie.

Tutaj chyba najpierw trzeba sobie uświadomić, czym tak naprawdę jest depresja i jak bardzo różni się ona od "przwlekłych dołów".
Przede wszystkim osoba chora na depresję traci sens wszystkiego praktycznie. Więc i Bóg może stać się dla niej obojętny.
Utrata wiary w wyniku depresji z tego, co wiem zdarza się niezwykle często.
I wydaje mi się, że takie gadanie: "Pomódl się, Bóg ci pomoże" często jest przez osobę chorą ignorowane ("Bo co On może? A jeśli go wcale nie ma?")

Myślę, że utrata wiary może wynikać też ze zwątpienia, kiedy dana osoba modli się, prosi o pomoc, a nie widzi zmiany. Może sądzić, że Bóg nie chce jej pomóc, bo na to nie zasługuje, albo przestanie wierzyć w Jego istnienie.

Ps. Sama nie wiem dokładnie, co tak naprawdę chciałam tu napisać, bo o najważniejszym zapomniałam

[ Dodano: Pią 13 Kwi, 2007 01:39 ]

w przypadku narkotyków i alkoholu ratować mimo prostestów!
Hmm mamy problem z osobą która ma problemy z nadużywaniemm leków. Tylko problem polega na tym że ta osoba jakby nie potrafiła osądzić w sobie to co złe a co dobre.
Choroba na która niezniknie w jej przypadku, uniemożliwia pomoc jej. Ponieważ ona w miare dostosowuje swoje zachowanie od tego czy kogos lubi czy też nie. Jak ktoś coś zrobi po nie jej mysli wpada w taki szał że nie wiadomo co zrobić aby nie doszło do tragedii.
Drugim czynnikiem uniemożliwiającym pomoc, jest fakt że ona częsciej mówi to czego nie było niz to co miało miejsce.

Zapisałam ją do lekarza. Tylko mam że to mądry lekarz.

Ale jak osoba z boku może takiej osobie pomóc?

Ale jak osoba z boku może takiej osobie pomóc?
Na swoim przykładzie powiem: być przy niej. Nie cały czas, ale często.
Chwalić za drobnostki. Cierpliwość mieć. Gdy mówi, to słuchać, kiedy milczy, milczeć z nią. A lekarz nic nie wskóra, jeśli taka osoba zamknie się w sobie.
Sądzę, że wiarę można stracić w wyniku depresji, ale zastanawia mnie od wczoraj odwrotna sytuacja. A może moja choroba jest wynikiem grzechu? To znaczy odczuwam lęki, jestem znerwicowana dlatego, że za mało kocham i za mało ufam? Co o tym myślicie?
Wg mnie grzech nie powoduje choroby, czy to fizycznej czy to psychicznej.

Za mało ufać jak ktoś sie na ufności przejechał parokrotnie to raczej ciężko by dalej był ufny jak dzieco - rozwaga przede wszystkim!!

za mało kocham e tam, wystarczy, że robisz co w twej mocy by kochać, nawet wrogów, a że raz czy dwa się potkniesz to przecie nie jest i nie może być od razu za to kara w osobie choroby.
Chodziło mi o brak miłości i zaufania do Jezusa. To one powodują, że człowiek zaczyna żyć w stresie i doświadcza strachu. Czy tak nie jest? Przecież Pan Jezus zapewnia człowiekowi bezpieczeństwo, a jeśli tak nie jest to znaczy, że zaufanie człowieka szwankuje.
Mnie się zdaje, że do depresji itp. prowadzi właśnie rozluźnienie relacji z Chrystusem. A przynajmniej może tak być.

Mnie się zdaje, że do depresji itp. prowadzi właśnie rozluźnienie relacji z Chrystusem. a mnie się zdaje, że skoro niewierzący albo ludzie wyznający inną religię/wiarę również cierpią na depresję to nie może to być sprawa duszy czy też wiary. U wierzącego chrześciajnina jakieś tam wyrzuty sumienia, nie spełnienie ambicji w stylu chcę być taki religijny a mi nie wychodzi - to rzeczywiście może być jakiś zaczynem.....

Mnie się zdaje, że do depresji itp. prowadzi właśnie rozluźnienie relacji z Chrystusem. A przynajmniej może tak być.

I napewno tak jest, choć też nie zawsze. Depresja to choroba, która może się pojawiać z różnych przyczyn, nie zawsze tych duchowych. Jednak bardzo wiele sytuacji w obecnym świecie wpływa na stan psychiczny człowieka. Człowiek bardzo często chce liczyć na samego siebie i często niektóre sytuacje przerastają człowieka. Bez pomocy innych a przede wszystkim bez pomocy Boga nie wiele człowiek może zrobić. Gdy sytuacja człowieka przerasta to człowiek się bardziej stresuje, bardziej wpada w stany psychiczne, które niestety albo prowadzą do tragedii albo do choroby depresyjnej. Z chorobą depresyjną związane są także stany emocjonalne : brak tego poczucia miłości, bezpieczeństwa, zaradności czy cierpliwości. Człowiek jednak bardzo często szuka rozwiązań na własną rękę, chce robić wszystko sam, zapominając, że jest ktoś, kto może wszystko,
Im dalej człowiek jest od Boga tym trudniej człowiekowi radzić sobie z problemami. Brakuje tego wewnetrznego pokoju, tej świadomości, że Bóg czuwa nad człowiekiem, że zawsze można prosić Boga o pomoc. Relacja z Bogiem daje siłę wewnętrzną do pokonywania wielu problemów, daje pokój w sercu i człowiek jest dzięki temu bardziej opanowany. Łatwiej podejmuje walkę z różnymi problemami.

Ostatnio byłem na pogrzebie jednej ze sióstr ze wspólnoty, była katechistką. Odeszła do Pana zachecając swoje dzieci i osoby obecne podczas tych ostatnich chwil życia, aby "TRZYMAĆ SIĘ MOCNO BOGA". Wiele wycierpiała walcząc z chorobą nowotworową, Bóg po przez tą siostrę dał życie jedenaściorgu dzieciom. Miała więc bardzo mocne doświadczenie miłości Boga, nawet w chwilach cierpienia. W postawie męża było widać ten wewnętrzny pokój, mimo, że tracił (oczywiście na czas pielgrzymowania po tej ziemi) tak bliską osobę, Takie chwile mogą bardzo mocno zachwiać człowiekiem, który nie ma właściwej relacji do Boga. Taka sytuacja może doprowadzić do poważnych stanów depresyjnych, do samobójstwa. Tutaj jednak widać było ta obecność Boga w ich życiu, w tej rodzinie. Nawet dzieci były przygotowane na tą bardzo trudną chwilę. Mimo, że widać było też smutek i żal, gdy stały nad grobem, to jednak nie było żadnej histerii, nie było lamentu. Był smutek, który jest u dzieci zrozumiały, ale też widać było, że wiedzą gdzie ich mama odeszła.

Bóg pozwala przechodzić przez różne trudne sytuacje, nawet te, które są naznaczone cierpieniem.
A jeśli daje nawet taką chorobę to też może wyprowadzać z tego dobro - jeśli te relacje będa utrzymywane.

Pozdrawiam
Co do modlitwy w depresji, to pomomo zniechecenia i braku siły warto samemu się do tego "zmusić". Drogi wychodzenia z depresji, to właśnie tez podejmowanie się różnych zadań, ustalanie (chociaż wiem, że jest to trudne) planu dnia z rozpiską godzinową. Nie robić tragedii, jesli się w czasie nie zmieszczę, ale na koniec dnia warto zrobić analizę tego co się udało i jakoś się za to nagrodzić. Modlitwa też, nawet jak się nie chce i się nie ma siły, to warto oddać ta swoją słabośc.

Ja 2 tyg temu doświadczyłam czegoś takiego, że w środę bardzo byłam wieczorem zmęczona, wydawało mi sie, że nawet zbyt zmęczona, by odmówić komplete. Nie poddałam się, mimo zmęczenia i tego, że nie bardzo rozumiałam wypowiadane słowa, to jednak dokończyłam modlitwę. Modliłam się m. in. o opiekę nad moją rodzina i... kiedy rano w czwartek dzwoniłam do domu (byłam wtedy poza domem) i dowiedziałam się, że mój brat miał wypadek... wszystko stalo się jasne... kusiciel próbował mnie zniechęcić... Tego dnia pierwszy raz w życiu doświadczyłam tak szybkiej odpowiedzi na modlitwę, a była to modlitwa człowieka który nie mial sily na piękną, wspaniałą i kwiecista modlitwę.
Ja ostatnio staram się modlić pomimo choroby, ale czasem ze strachu nie jestem w stanie w ogóle się skupić na modlitwie. W takich sytuacjach nie czytam Słowa Bożego, bo to i tak nie ma sensu, ale i tak często sobie rozmawiam z Panem Jezusem